121792.fb2 Czas Wied?m - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 81

Czas Wied?m - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 81

Panie moje wiedźmy nie chcą zmieniać wszechświata; tak wilk, żyjący w jednym zagonie z kurami, nie chce zmieniać otaczającej go rzeczywistości, on po prostu odżywia się niezbędnym mu pożywieniem...

Ciężki cień wisi nad duszą moją. Nie wiem, co będzie jutro...

* * *

Wieczorem zaczęła się panika na dworcach.

Ludzie mówili, że pewna jasnowidzka, już od pół wieku żyjąca w wilgotnej piwnicy na przedmieściu Wiżny, dokładnie określiła, że nadchodzi „czas wiedźm” - co dla zwykłego mieszczanina oznacza koniec świata. Ludzie mówili, że wysocy państwowi urzędnicy wiedzieli o tym od dawna i przygotowali dla siebie schronienie - mówili też, że sam Wielki Inkwizytor ma za kochankę królową wiedźm.

Spikerom, uspokajającym z ekranów telewizorów, nikt nie wierzył. Być może dlatego, że na dnie ich profesjonalnie życzliwych oczu czaiła się panika; wszystkie nowiny, nawet te z najdalszych krajów, były dziwnie podobne do kroniki wiżneńskiego dworca.

Za bilet trzeciej klasy płacono złotem. Na peronach ryczały wywożone za miasto dzieci - niemal wszystkie odczuły w tych dniach niejasny strach, wiele z nich, w tym dobrze wychowani uczniowie, budzili się po nocach z krzykiem, na mokrym prześcieradle; drogami ciągnęły sznury samochodów i autobusów, letnia Wiżna pustoszała w oczach.

Po ulicach snuł się czarny dym. Przeklęte balony, uczestniczące w tradycyjnej gonitwie, zwaliły się na przedmieście i wypaliły całe kwartały, cała służba przeciwpożarowa Wiżny dzień i noc stawała na głowie. Pożary nie chciały gasnąć, a zdławione, odradzały się; w te i z powrotem miotały się karetki z centrum medycznego. Pikiety i marsze protestacyjne zostały zakazane decyzją Rady Państwa - dlatego ludzi, którzy przyszli po obronę pod Pałac Inkwizycji, rozpędzono strugami wody.

Przyroda, do tej pory obojętnie obserwująca ludzką krzątaninę, w końcu postanowiła wnieść swój udział do zachodzącego: w środek lata, niech nawet deszczowego i chłodnego, wdarł się nagle przenikliwy jesienny chłód. Niczego nie podejrzewające lipcowe kwiaty, zwiędły w ciągu jednej nocy maźniętej szronem.

Książę zatwierdził dekret Rady Pastwa o wprowadzeniu w mieście stanu wyjątkowego. Klaudiusz Starż podpisał rozporządzenie o aresztowaniu wszystkich bez wyjątku wiżneńskich wiedźm.

Brygady drogowe, zmobilizowane przez Inkwizycję, ustawiały na skrzyżowaniach kamienne płyty ze znakami Psa. Z miejskiego ośrodka usług rytualnych zostały zabrane wszystkie kamienie przygotowane na nagrobki i w podziemiach Pałacu pracowało nad nimi pięciu mocnych markowych inkwizytorów; znak miał osłabić moc wiedźm. Miasto, obstawione płytami, bardzo szybko zaczęło przypominać obszerny cmentarz;

Klaudiusz nie oszukiwał się co do efektywności tych działań. Być może nieco skomplikuje wiedźmom życie

- ale tylko tyle...

Aresztowane wiedźmy były wywożone w krytych ciężarówkach. Tylko nieinicjowane; aktywne z reguły dostawały wyroki w ciągu doby. Konwojenci żądali premii za ryzyko - w dwóch przypadkach ucieczek, jednej po drugiej, zginęli trzej ludzie, a rannych zostało czworo. Kaci postulowali uzupełnienie swoich szeregów, chcieli strojów pancernych i premii. „Taniej chyba sięgnąć do kabzy teraz, niż potem wypłacać renty naszym rodzinom”.

W odpowiedzi na zapotrzebowanie na dodatkowe środki minister finansów pokazał obraźliwą figę. Klaudiusz musiał wyszczerzyć się złowieszczo i przywołać w charakterze świadka księcia; finanse zostały przyznane, ale Klaudiusza ani to nie ucieszyło, ani nie usatysfakcjonowało. „...Albowiem królowa, macierz-wiedźma, przyczaiła się tak blisko, że nie mogę spać, wyczuwając jej woń... I nie dalej jak dziś pochwycę ją za szyję żelaznymi kleszczami, które wykuła już wola ma...”

- Patronie, pewien człowiek wydzwania do pana... w sprawie prywatnej... Połączyć?

- Nazwisko?

- Julian Mitec...

- Trzeba było wcześniej powiedzieć... Łącz.

Pstryknięcie w słuchawce.

- Tak, Julek, słucham...

- Klaudiuszu... Moce niebieskie, Klaw, już myślałem, że się do ciebie nie dostanę...

- Jest ciężko, Julek. Mam minutę czasu, słucham.

- Klaw... ja... czy możesz mi powiedzieć, co się dzieje? Wszyscy po prostu powariowali, nikt nie wierzy w te komunikaty, wiedźmy... Klaw, jeśli nie możesz powiedzieć, to przynajmniej jakąś aluzję... Wyjechać? Za granicę? Ale tam, mówią ludzie, to samo...

Klaudiusz zamknął oczy. W szyby walił jesienny zimny deszcz. Chyba nawet ze śniegiem.

- Nie ma potrzeby wyjeżdżać... Siedź u siebie, tylko w Wiżnie się nie pojawiaj, unikaj ludnych miejsc i Nazara nie puszczaj... Wszystko będzie dobrze, nie pękaj.

- Klaw, poważnie mówisz? Jesteś pewien?

- Wybacz, Julek, naprawdę nie mam czasu. Kiedyś się spotkamy, kup wino... Cześć.

- Tak - tak... Tak, przepraszam... do widzenia...

Słuchawka opadła na widełki.

Na duszy Klaudiusza legł głaz.

Uważał, że to nieładnie ze strony Juliana, że nie zapytał o los Iwgi.

Chociaż, co usłyszałby w odpowiedzi? „Sam zatroszczę się o jej los, tak jak troszczę się o los wszystkich wiżneńskich wiedźm”?

* * *

Najpierw nastąpił napad na oddział konwojujący za miasto partię nieinicjowanych wiedźm. Napastnikami, co do sztuki, byli hokeiści klubu „Wiżna”; dziesiątka mocnych chłopów, uzbrojonych w dziesiątkę kijów hokejowych i parę damskich pistoletów, pobiła konwojentów i w ciągu ośmiu i pół minuty uwolniła wiedźmy, przy czym te ostatnie zniknęły potem, jakby się zapadły pod ziemię. Pozostali przy życiu strażnicy przysięgali potem, że słyszeli śmiech „jak w metrze” i że barczyści, ostrzyżeni na zero sportowcy, rzucali cienie młodych zgrabnych kobiet z długimi włosami; Klaudiusz krzywił się jak od bólu zęba, długo przesuwał dłonią po wielkim planie przedmieść, wysłuchiwał meldunków powiatowych inkwizytorów i od czasu do czasu rzucał grupę operacyjną w odległy, niczym nie wyróżniający się punkt ogarniętego paniką miasta.

Dwa czy trzy razy grupy operacyjne znajdowały we wskazanym miejscu porzucone, jeszcze ciepłe gniazda. Wykryto jeszcze jedną salę do inicjacji - na suchym dnie pustego szkolnego basenu; trzykrotnie obławy były udane, a ofiarami grup operacyjnych stały się dwie otrzaskane i dwie świeżo upieczone wiedźmy.

Od poprzednich wiedźm - znanych Klaudiuszowi, okrutnych i prostolinijnych, tchórzliwych i odważnych wiedźm „czasu pokoju” - te ujęte teraz „panie” różniła całkowita obojętność na własny los. Pozbawione były instynktu samozachowawczego. Pozostawały obojętne zarówno na kuszenia, jak i na obietnice tortur, zupełnie ich nie obchodziły terminy własnych egzekucji, i nawet te nowe, które przeszły inicjację kilka dni temu, nie miały już w duszy niczego ludzkiego. Przy słowach „nienarodzona królowa” w ich oczach na krótką chwilę zapalały się szydercze żółte ogniki - i to była jedyna reakcja, udowadniająca, że branki w ogóle słyszą.

Klaudiusz nie próbował przy pomocy Iwgi zajrzeć do świata ich pobudek. Sobie objaśniał to tym, że metoda „peryskopu” nie sprawdziła się; w rzeczywistości powodem było obrzydzenie, odczuwane przez niego w stosunku do tych koszmarnych dusz i niechęć nurzania w nich Iwgi. Kto wie, jak się odbije na dziewczynie takie przeżycie.

Kolejnym wydarzeniem było to, że duet dwóch młodych perspektywicznych inkwizytorów chytrze pojmał

dla Klaudiusza „tramwajarkę”. Byłą striptizerkę klubu „Troll”, za którą sam inkwizytor ganiał samochodem z wybitą przednią szybą. Wiedźmę tę całkiem poważnie, podejrzewał, że...

Na tę myśl naprowadził go srebrzysty szal, kołysany na ręku. Matka, kołysanka...

Matka. Nienarodzona matka. Czy może już urodzona?..

Uśmiechnęła się krzywo - witając wroga, z którym już raz wygrała. To była niebywale mocna wiedźma - tarcza, tylko i wyłącznie. Ze „studnią” osiemdziesiąt pięć. Z żelazną obroną, z zawodowym i artystycznym bezwstydem nocnej tancerki.

- Twoja matka wyrzekła się ciebie, Annie.

Nie, nie udało mu się zbić jej z pantałyku. Ani na jotę; odpowiedzią był kolejny uśmiech, tym razem pogardliwy.

- W innym przypadku, dlaczego pozwoliłaby ci wpaść w moje ręce? Przecież umrzesz dziś, Annie, twój stos jest już gotowy...

Ani strachu, ani zmieszania.

- Gdzie jest twoja matka, Annie? Gdzie jest twoja wspaniała matka? Wskaż mi drogę. Ona nie ma nic przeciwko temu.

- Tak bardzo tego chcesz?

Głos wiedźmy zawierał takie tony, które wywołały skurcze mięśni strażników w ciemnych niszach. Głos przenikał przez skórę, osłabiał, wibrował, szydził.