121792.fb2 Czas Wied?m - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 84

Czas Wied?m - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 84

Wprowadzając Iwgę do dokumentacji jako profilaktycznie zatrzymaną, Klaudiusz odczuwał nie ulgę - choć

uwolnił od pewnej niezręczności swoje zawodowe sumienie - a ponure rozdrażnienie i posępny wstyd. I poczucie winy - dlatego że już podpisując decyzję wiedział, jak będzie wyglądała rozmowa z Iwgą. I przed oczami już miał jej twarz, śmiertelnie obrażoną, z suchymi wściekłymi oczami, z rudymi kosmykami, rozrzuconymi jak płomienie...

- Iwgo - powiedział czule. - Kiedy te durne czasy się skończą... Bo przecież kiedyś się skończą... Wynajmiemy ci mieszkanie. Z oknami wychodzącymi na rzekę. Będziesz sobie żyła jak zechcesz, tylko ty będziesz miała klucz. Jeśli zechcesz, na drzwiach przybijemy tabliczkę: „Tu mieszka całkowicie wolna wiedźma.” Ale teraz nie wolno. Muszą istnieć choćby pozory, żeby nikt nie miał pretekstu do mącenia i oburzania się: a z jakiego to powodu ta wiedźma jest w uprzywilejowanej pozycji?

- Z mojego powodu ma pan kłopoty - powiedziała z nieśmiałym uśmiechem. - Słuchy, plotki, niezadowolenie... A ja myślałam, że na pana wpłynąć się nie da...

Przetrzymał wybuch niespodziewanego rozdrażnienia. Uśmiechnął się, pokazując, jak mało dotknął go ten wyrzut:

- Chcesz, pomogę ci się spakować?

- Nie mam wiele do pakowania - oświadczyła, patrząc w bok. - Przez całe życie... Majteczki, skarpeteczki do torby, kurtka, dżinsy, para butów, bilet na pociąg - i naprzód... Tylko tym razem pan mi daje bilet.

- Miło by było, gdybyś nie krzywdziła niepotrzebnie człowieka, który dla ciebie... Dobra, dobra, milczę.

- Dlaczego milczę? - Podniosła głowę, przez co jaśniej rozgorzał pożar jej błyszczących włosów. - Proszę mówić... To będzie wspaniały monolog do serialu w konwencji komediodramatu. „Tak wiele dla niej uczyniłem, ona zaś odpłaca mi niewdzięcznością...”

Westchnął i odwrócił się do drzwi, jakby chciał odejść; dogoniła go na progu i nagle objęła za ramiona. Tak mocno i tak nieoczekiwanie, że Klaudiusz znieruchomiał.

- Klaudiuszu... Jakoś mi tak smętnie... Proszę mnie nie zostawiać, proszę. Jedyny człowiek, któremu... mogę, chyba, wierzyć... Proszę mnie wziąć wieczorem do siebie. Tak jak się bierze dziecko, żeby rano weselej dreptało do sierocińca. Tylko raz. Pofolgowanie... Dobrze? Klaudiuszu? Dobrze?

Nakrył swoimi dłońmi jej dłonie na swoich ramionach.

Skąd szpiedzy jego wysokości wzięli, że między Wielkim Inkwizytorem i jego podopieczną istnieje „szalona miłość”? Standard myślenia - skoro mężczyzna w średnim wieku i u władzy jest protektorem ładnej dziewczyny - znaczy...

Przypomniał mu się lisek z dzieciństwa. Nieszczęsny więzień za podwójną żelazną siatką. Kochające wolność stworzenie, urodzone w więzieniu i dla więzienia.

- Iwgo, bardzo się na mnie złościsz?

- Za co? Ależ za co?.. Klaw, ja rozumiem, ja wszystko... Proszę mi wybaczyć. Proszę mnie wpuścić... na jeden wieczór, ja na kanapie, cichutko... I nawet, jeśli pan chce...

Odwrócił się.

Zaczerwieniła się.. Stała, purpurowa i udręczona, z karminowymi uszami, ze łzami w oczach:

- Nie... ja nie to miałam na myśli... Klaw, proszę tak na mnie nie patrzeć. Proszę mi wybaczyć, proszę, tak wiele widziałam... facetów, którzy za jedno... za to łatwo można kupić. A teraz pan będzie myślał, że ja... A ja nigdy tak o panu nie myślałam, przysięgam... No co ze mnie za idiotka, kto mi kazał tak...

- Nie płacz. Nic takiego sobie o tobie nie pomyślałem.

- Naprawdę?..

- Trochę się znam... na wiedźmach. Nie płacz.

* * *

To był najdłuższy wieczór w życiu Iwgi.

Pierwszą jego połowę spędziła całkowicie sama, w ogromnym mieszkaniu na placu Zwycięskiego Szturmu, przed ciemnym ekranem telewizora. Zimny zmierzch za oknami pogrążył mieszkanie Klaudiusza w nieładnym czerwonym świetle - na szczęście nie na długo, zmierzch w końcu zgasł i Iwga zapadła najpierw w półmrok, potem w ciemność.

Wtedy wstała z wysiłkiem, wymacała na stoliku lampę, pstryknęła włącznikiem i zobaczyła pokój już w innym, ciepłym, żółtawo-pomarańczowym świetle; ta zmiana na lepsze nie oszukała Iwgi. Wróciła na fotel, usiadła w nim i znowu wpatrzyła się w ciemny ekran.

Jej życie któryś już raz zmieniało się i znowu gwałtownie i nieoczekiwanie; Iwga jeszcze nie do końca uświadamiała sobie, co się stanie jutro - ale jej intuicja, wyostrzona przez lata poniewierki, nie zostawiała najmniejszej nadziei.

Siedziała całkowicie odprężona w głębokich objęciach miękkiego fotela, w żaden sposób nie usiłując okiełznać wolno płynących myśli. Odpoczywała. To była ostatnia możliwość do takiego wypoczynku.

Myślała o więzieniu. Jakkolwiek by nie oszukiwał siebie Klaudiusz - a ona wiedziała, że siebie oszukuje - krata za plecami uwięzionej wiedźmy już nigdy nie będzie chciała się podnieść. Szczególnie w Czasie Wiedźm. Szczególnie, jeśli wiedźma nazywa się Iwga Lis.

Może rozwijała się w niej mania prześladowcza. Albo mania wielkości, albo obie razem; siedziała przed ciemnym ekranem, a w jej duszy krzepła pewność, że wszystkie więzienia, ciemnice i lochy świata gotowe są pobić się między sobą, powybijać żelazne pręty i powyłamywać kolce, żeby tylko przyjąć w swe trzewia tę lisicę, tego wolnego zwierza, który nie może żyć inaczej, jak na wolności.

Przez poprzedni miesiąc postarzała się o wiele-wiele lat. To nie Nazar ją rzucił i nie ona rzuciła Nazara - nie, ona po prostu zrezygnowała ze swego marzenia, w którym był poranek, słoneczny promyk na podłodze i brzęk naczyń w rękach ukochanego człowieka. Marzenie niegodne jej albo ona marzenia - raczej ani jedno, ani drugie; marzenie straciło sens, stając się kompletnie nieosiągalnym.

Świat otaczający Iwgę zmienił się wraz z nią. Wcześniej była po prostu lisicą biegnącą po jesiennym ściernisku, otwartym na spojrzenia i wystrzały; byli bezlitośnie obojętni myśliwi, ale było też i wysokie niebo, jodłowy zagajnik, gdzie można było się ukryć. Teraz myśliwych zrobiło się nieskończenie więcej, i pole zmieniło się w szachownicę, a opadająca z sił lisica widziała przed sobą przepaście i straszliwe urwiska, których wcześniej jej słaby umysł nie był nawet w stanie wymyśleć.

Iwga westchnęła. Wczoraj miała sen.

To był męczący splot wydarzeń, obrazów, w przeważającej większości wydobywanych przez nią z przesłuchiwanych wiedźm. To były loty ponad drzewami, bulgocąca lawa, gwiazda na zardzewiałej igle, rozpadające się twarze, nieskończenie dłużący się pogrzeb, kiedy nieboszczyk rozkładał się w trumnie, a procesja ciągle szła, szła, szła... Iwga jęczała we śnie i prosiła o litość, i litość przyszła.

Śniło się jej, że jest w ciąży, ale nie odczuwa z tego powodu żadnej uciążliwości - tylko samą radość. Wydawało się jej, że jej ogromny brzuch jest lekki, że nienarodzone dziecko rozmawia z nią i że gardło ściska spazm słodkiej, niemal ponad siły miłości. Śniła się jej kołyska wypełniona zapachem dziecka - oszałamiającym mlecznym zapachem; śniła się jej wanienka z pływającym na powierzchni kwiatkiem. Śniła się jej rozwijająca się w nieskończoność tkanina, śnieżnobiała, delikatna...

A potem sny nałożyły się jeden na drugi.

Stała na wzgórzu. Nic, leciała, nie dotykając trawy bosymi stopami; uczucie zapierające dech w piersiach, raczej fizjologiczne. I z zewnątrz, ze wszystkich stron, z dołu i z góry chwytała odbicia - najpierw słabe, potem coraz wyraźniejsze, coraz silniejsze... Jakby była pochodnią, otoczoną tysiącami luster. Jakby była matką, do której biegną, potykając się w trawie, zapomniane i porzucone, wyrosłe w rozłące dzieci...

Potem obudziła się na mokrej, kompletnie przemoczonej poduszce. Ze sklejonymi solą rzęsami. To wczoraj...

W kuchni ogłuszająco tykał zegar. Iwga poderwała się, boso wybiegła do przedpokoju, postała chwilę przy drzwiach. Podniosła do oczu własny zegarek na wytartym rzemyku, stary, wielokrotnie już naprawiany...

I przypomniała sobie, że to prezent od matki. Może jedyny. Wszystko, co zostało Iwdze z dzieciństwa.

Zegarek wskazywał wpół do jedenastej. Klaudiusza nie było; ciemne miasto za oknami milczało, i tylko od czasu do czasu ciszę pruł odgłos wojskowego silnika, a ciemność - promienie ruchomych reflektorów...

Kiedy Iwga patrzyła na zegarek, ten stanął. Sekundowa wskazówka ostatni raz drgnęła i znieruchomiała; Iwga wróciła do lampy, pokręciła kółkiem do nakręcania, postukała w szkiełko.

„Stanął mój zegar, stoi

Zapomnij imię me, stoi

Złoty kwiat w świecie stali

Wybiła godzina, i zegar stanął...”

Odetchnęła głęboko. Gdzieś tam, w przyczajonym mieście, w groźnie wyszczerzonym Pałacu Inkwizycji, rzeczowo niszczył jej kamratki-wiedźmy niepojęty człowiek Klaudiusz Starż.

Na jakąś chwilę opanował ją nieznośny strach, że gospodarz nie wróci do rana. Że będzie tak siedziała w półmroku i czekała, myśląc - a on nie przyjedzie...

Nie, przecież wie, że ona tu jest. Wróci. Przyjdzie...

Chociaż, jeśli się zastanowić, to kim ona dla niego jest? Czym są jej życzenia, jej strach?..