121792.fb2 Czas Wied?m - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 87

Czas Wied?m - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 87

Fedora nie słyszała jego myśli. Po prostu ponuro gapiła się w stół i w końcu Klaudiusz uspokoił się i machnął na nią ręką. W końcu, czy to ma znaczenie, co ona o nim myśli? Niech sobie myśli, że skusiła go młodość - tak będzie jej łatwiej z tym się pogodzić. To łatwiej zrozumie.

Otwarcie szykowali się do usunięcia Klaudiusza. Już niemal podzielili role; przestraszeni wojną z wiedźmami, grożącą wynikiem wcale nie korzystnym dla ludzkości, mimo wszystko nie zapominali o podziale stołków. Na stanowisko Wielkiego Inkwizytora pretendował teraz otyły Tomasz z Alticy - lepiej od innych wiedział, co należy czynić, przechwyciwszy jeszcze ciepłe od uścisku cudzych rąk wodze.

Nieco odwróciwszy głowę, Klaudiusz patrzył przez okno. Na pełzające nad miastem dymy; jeśli schwytają ją niezainicjowaną, to jest nadzieja, że się ją potem odnajdzie w więzieniu. Jeśli natomiast przejdzie obrzęd...

Klaudiuszem wstrząsnął dreszcz, z wielkim trudem utrzymał na obliczu maskę obojętności. Wszystkie aktywne wiedźmy są dziś unieszkodliwiane na miejscu. Bez sądu i dochodzenia. Ciała pali się. On, Klaudiusz, siedzi i wsłuchuje się w ten grad zawoalowanych zniewag, a rudą Iwgę gdzieś tam może już prowadzą, może na egzekucję...

Jak zwykle - powiedział czarny wizerunek na grobie Diunki, obraz kobiety, która mogła być dowolną osobą - zarówno Diunką, jak i Iwgą, i nawet jego dawno temu zmarłą matką. Jak zwykle - nigdy nie zauważasz tego, kto jest obok. Spokojnie gapisz się, póki cel twojego życia żałośnie wiruje dookoła ciebie, usiłując wpaść ci w oko. Masz mnóstwo zajęć. A to egzaminy w liceum, a to nowe nadejście matki... A potem się opamiętujesz, krzyczysz, wołasz... Na próżno. Zauważasz to dopiero wtedy, gdy go już nie ma...

Wysiłkiem woli opanował się, opuścił na stół zaciśniętą pięść. Orator - Tomasz z Alticy - był chyba nieprzyjemnie zdziwiony jego brakiem opanowania. Głupiec, myślał, że reakcja Wielkiego Inkwizytora dotyczy jego kolejnych oskarżeń. Klaudiusz uśmiechnął się, w milczeniu prosząc o wybaczenie; drogi Tomaszu, gdybyż wszystko było takie proste. Gdybyś wiedział, Tomaszu...

Głupiec. Znalazł skarb, długo nosił ze sobą, przechowywał wśród monet i szklanych paciorków - w końcu stracił, zgubił przez dziurę w kieszeni, a teraz mógł co najwyżej usiłować ugryźć się w łokieć.

Ciekawe, kto z zebranych wie o jego ostatnim zarządzeniu. Wszystkie grupy operacyjne, wszyscy zwiadow-

cy i wszystkie patrole mają przykazane dostarczać każdą rudą wiedźmę bezpośrednio do Wielkiego Inkwizytora. Uzasadnienie - wiedźma matka będzie właśnie ruda...

Jakże się cieszył z tego swojego pomysłu. Mucha nie siada; ale teraz ten pomysł wydaje mu się infantylny i bezsensowny. W warunkach okrutnej wojny - kto będzie ciągnął aktywną wiedźmę do Pałacu Inkwizycji? Lepiej od razu zabić - a jeśli to królowa matka - tym lepiej, po co ją odprowadzać, od razu zabić, niech tylko się trafi...

Dziś rano przywieziono jedną. Farbowaną, z różowo-purpurowymi włosami. Z płytką „studnią”, ale wybitnie złą, w dybach; idąc na egzekucję, wywrzaskiwała proroctwa o powszechnej śmierci, końcu świata i panowaniu matki...

Klaudiusz dopiero teraz uświadomił sobie, że w pomieszczeniu panuje cisza, i to od kilku minut; i wszyscy patrzą na niego. Uroczyście. Ze zmieszaniem. Ze współczuciem. Pytająco. Z wyrzutem. Tylko jeden Wykol z Bernstu - obojętnie...

Czego się od niego oczekuje? A, rezygnacji. Teraz, według ich scenariusza, powinien wstać i głuchym głosem wygłosić formułę o dymisji. Oświadczyć, że jest niezdolny do dalszego wykonywania obowiązków Wielkiego Inkwizytora z powodu... A, wszystko jedno, z jakiego powodu. Powodem może być ogólny burdel i ucieczka rudej wiedźmy.

Wstał.

Fedora dopiero teraz popatrzyła mu w oczy. Z goryczą i wyrzutem. „Jak mogłeś?” Nie, bardziej patetycznie, z namiętnym: „Jakże tak mogłeś?!”

- Proszę państwa... Uważnie wysłuchałem waszych sprawozdań.

Proszę, mamy szepcik w gronie zebranych. Pewnie, nazwać żądania dymisji „sprawozdaniami” można tylko po pijaku albo z wie-e-e-lkim podtekstem.

- Szczerze mówiąc, tak właśnie powinny się mieć sprawy w związku z przyjściem matki... Nie tak dawno miałem na ten temat z jego wysokością księciem...

Proszę, szepcik i spojrzenia za plecami. Do czego pije Starż, wszyscy wiedzą, że książę nie znosi nawet jego zapachu...

- Jego wysokość całkowicie zaaprobował mój plan działania. Co zostało stwierdzone na tym wspaniałym papierze.

Gestem prestidigitatora wyjął kartkę papieru. Kserokopię; oryginał dawno zamknięty został w sejfie. Nie wiadomo, czy któryś z temperamentnych kuratorów nie zechce odegrać sceny ze starego melodramatu, z darciem cennych dokumentów...

- Przeczytam to, jeśli nie macie państwo nic przeciwko temu. „My, książę Wiżny Stefaniusz Siódmy, w pełni aprobujemy generalny plan przedstawiony Nam przez pana Wielkiego Inkwizytora Wiżny Klaudiusza z rodu Starżów. Dlatego zatwierdzamy własnoręcznym podpisem umowę o moratorium na kadrowe przesunięcia na najwyższych stanowiskach Inkwizycji, konkretnie - na dymisję ze swojego stanowiska Wielkiego Inkwizytora Wiżny. Termin moratorium będzie określony poprzez sukcesy w toku dławienia agresji wiedźm.” Własnoręczne podpisy, Stefaniusz Siódmy. Klaudiusz Starż. Państwowa pieczęć.

Odczekał chwilę. Nie patrzył na nich, dał im czas na otrząśnięcie się. Nie zaczął wykorzystywać prawa silniejszego i przyglądać się ich wstrząśniętym twarzom. Ich zmieszaniu, bezsilnemu oburzeniu, ich słabości i strachowi.

Władze w każdej epoce usiłowały podporządkować sobie Inkwizycję. I wszyscy Wielcy Inkwizytorzy sprzeciwiali się tym zakusom. A Klaudiusz Starż wziął i wykorzystał to do swoich celów.

No, teraz to już na pewno nie uda mu się wymigać. Albo zwycięży, albo pójdzie pod trybunał. Albo pokona matkę, albo...

Podniósł wzrok.

Tomasz z Alticy był fioletowy. To był tak niezdrowy kolor, że Klaudiusz zaniepokoił się, czy nie trafi go apopleksja. Ludzie takiej budowy są bardzo narażeni...

- Ale z ciebie numer - głośno i beznamiętnie oświadczył Wykoł, kurator Bernstu, „żelazna żmija”. - Koniec, proszę państwa, oberwaliśmy po łbach, zlewać wodę, suszyć wiosła... I bierzcie się do roboty. Matkę łapcie, mać jej...

Tomasz milczał. W milczeniu ruszał ustami.

- To ci tak łatwo nie przejdzie, Starż - powiedział cicho War Tanas, kurator Ridny. - Zdradziłeś Inkwizycję w interesie własnej dupy...

Klaudiusz podniósł głowę.

Nic dlatego, że słowa te aż tak mocno go dotknęły - po prostu trafiła się okazja, by gdzieś wylać swoją irytację, niepokój i smutek. Przy tym nie na głowę sekretarza, bez sensu i ze złością, tylko - ładnie i w pewnym sensie nawet z pożytkiem, z wyrachowaniem.

- Moja dupa przekazuje pozdrowienie twojemu, pokrytemu odciskami zadkowi. Ja, żebyś wiedział, mam głęboko w nosie Inkwizycję. Niech sczeźnie Inkwizycja - ale wraz z matką. Zdradziłem Inkwizycję? Wspaniale. Potem przyjdziecie splunąć na mój grób. A teraz chcę zabić matkę i wasze gierki podstołkowe

mi w tym nie przeszkodzą, choćbyście tu nago tańczyli. Mam w nosie wasze ambicje, macie pracować, co oznacza: sprzątać gówno i to spiesznie, bo inaczej sami w nim utoniecie. Wszyscy na stanowiska. Kto nie wykona najdrobniejszego polecenia - będzie zdymisjonowany w ciągu dwudziestu czterech godzin i oddany pod wiżneński trybunał. Rzekłem.

Milczeli. I patrzyli; Fedora patrzyła również. Na dnie jej oczu zobaczył zachwyt; za co, ciekawe, kobiety tak kochają mężczyzn, którzy dokonują nieładnych czynów. Tak kochają, że nawet są gotowe wybaczyć przelotny grzech z młodziutką konkurentką.

Klaudiusz poczuł obrzydzenie. Odwrócił się.

* * *

To była zwyczajna sala sportowa. Chyba szkolna. Pusta. Kraty w oknach, które tak wystraszyły Iwgę w pierwszej chwili, miały na celu ochronę szyb przed piłkami. Grube drążki pod ścianami - to tylko drabinki gimnastyczne... Nad liniami, wyznaczającymi boisko do koszykówki i siatkówki, wymalowano skomplikowany wzór z czarnych cienkich linii. Może nawet ciemno-rdzawych, z błonką, z blaskiem, jakby boisko do przyszłej gry wymalowano krwią.

- Wchodźcie, siostry... Czyńcie tak, jak wam każe wasza istota. Poddajcie się swemu jestestwu, przyjdzie czas umierać - umrzyjcie. Przyjdzie czas ożywać - ożywajcie... Idźcie po nitce, stopień po stopniu, nie schodźcie z drogi, to wasza droga, przejdźcie ją do końca...

Iwga nie mogła przyjrzeć się milczącym wiedźmom, stojącym w oddalonym końcu sali. Usiłowała - i nie mogła. Trzęsła się, ale to nie były dreszcze - dygotała jak w okrutnej gorączce; dziewczyna w dresie płakała, łykając łzy, ryczała coraz głośniej i głośniej.Muszę przypomnieć sobie, myślała Iwga w panice. Pomyśleć, przypomnieć sobie całe swoje życie, uświadomić sobie... Ja - to ja po raz ostatni. Potem mnie już nie będzie. Mnie... Klaudiuszu! Klaudiuszu, proszą, pamiętaj mnie. Pamiętaj, jak tę dziewczyną ze swojej młodości. Jak ja jej zazdroszczę, jak ja...

- Leży wasza droga. Niech się równiej ułoży.

Na podłogę po kolei upadły cztery długie liny. Cztery bezwolne żmije, upadły na podłogę i zamarły w czterech niepodobnych do siebie rysunkach. Przed dziewczyną - niemal prosta linia z kilkoma pętlami na początku, przed staruchą - złożony labirynt węzłów, przed zaondulowaną damą - pierścienie, niemal idealna spirala, a przed Iwgą...

Przed Iwgą - splątany kłąb. Tak mocno i zawile splątany, że nawet wiedźma z rozpuszczonymi włosami - Iwga przechwyciła jej spojrzenie skrajem oka - drgnęła. I wymieniła spojrzenie z kamratkami, w milczeniu czekającymi na drugim końcu sali...

- Idźcie po nici. Słuchajcie swojego jestestwa. Nie schodźcie z drogi... Idźcie.

Nie przejdę, pomyślała Iwga niemal radośnie. Nie mam szans, to jest pułapka, one to przygotowały wcześniej...

Spokojnie zrobiła krok przed siebie. Postawiła but na końcu liny - i w tej samej chwili uświadomiła sobie, że przejdzie.

Przejdzie.

Zapłonął ogień.

I sala sportowa przestała istnieć.

* * *