121792.fb2
Szła, potykając się, nieruchomiejąc, a torowisko plątało się, rozgałęziało się i zaciągało węzły. Dźwignie zwrotnic z mętnymi ślepiami latarń zadowolone kiwały się za jej plecami, szczękały, jakby zatrzaskiwały się drzwi. Odbijały przebyty etap.Szła, uparcie patrząc przed siebie tam, gdzie szyny ginęły we mgle. Wiatr wiał i stał niczym ściana, i napierał na jej twarz, jak prasa. I mgła, i wiatr...
Chyba odpadła od pociągu. Chyba powinna dogonić. Chyba...
Wiedziała, że dojdzie.
Starucha szła po włosku. Siwy, nie mający końca włos i nienazwana ciemność pod spodem. Starucha kiwała się, chwytała rękami umykającą świadomość i szła, i widziała siebie młodą i silną, jak tego dnia, kiedy na stogu dorwał ją białozęby włóczęga, któremu w trakcie gwałtu wsadziła w wątrobę zardzewiały odłamek kosy. Teraz szła po siwym włosie i wiedziała, że dojdzie do samego jego końca.
* * *
Kobieta szła po lodzie. Po kruchym wiosennym lodzie, a na dole, pod przejrzystą skorupką, patrzyły na nią nienarodzone dzieci. Dwaj chłopcy i dziewczynka; kobieta wiedziała, że w żadnym wypadku nie nastąpi na ich twarze, raczej postawi stopę w przerębli... A przeręble były coraz bliżej, kobieta błądziła na lodzie, wracała po swoich śladach i coraz częściej napotykała łańcuszki innych śladów, pozostawione przez malutkie bose stopy...
Kobieta zaciskała zęby i szła dalej. Bo musiała dojść. Nie miała innego wyjścia.
* * *
Iwga szła po pierścieniowatym ciele żółtej pasiastej żmii. Mięśnie żmii prężyły się pod jej stopami; Iwga płakała bezdźwięcznie, decydując się na każdy kolejny krok tylko dlatego, że na końcu drogi czekała na nią płaska głowa z drżącym rozdwojonym językiem. Niemigające oczy patrzyły okrutnie i jednocześnie ze zrozumieniem. Tak samo patrzył na nią czasem Klaudiusz.
„Dlaczegoś ani razu nie napisała do matki?”
„A po co jej moje listy? Zostałam zapomniana, odstawiona, jestem odciętą pajdą...”
„Dlaczegoś ani razu nie napisała do matki?”
„Jak tylko się wyrwę, napiszę, napiszę, pojadę, ja...”
„Dlaczegoś ani razu nie napisała do matki?”
Iwga pochylała się, przełażąc pod jędrnymi splotami żmijowego ciała. Zamknąwszy oczy, przedzierała się przez najwęższe pierścienie, a pomocą jej była błyszcząca, śliska, idealnie gładka łuska.
„Przejdę, ja... Żebym tylko zachowała pamięć. Przecież na razie wszystko pamiętam. Kim jestem, gdzie żyłam, kogo lubiłam... Dobrze by było zachować pamięć...”
„Dlaczegoś ani razu nie napisała do matki?”
Iwga jęczała z poniżenia. Z każdym krokiem czuła się coraz bardziej obrzydliwym, coraz bardziej godnym pogardy stworzeniem. Grudką błota...
„Klaudiuszu, już pana nigdy więcej nie zobaczę”.
„Dlaczegoś ani razu...”
„...nigdy nie zobaczę. Nigdy. Proszę, proszę mnie nie zapominać, zapamiętać...”
„Dlaczegoś...”
W końcu załamały się pod nią kolana. Upadła wczepiona w żmijowe ciało, w omdlałym oczekiwaniu. Dziwnym oczekiwaniu na nie wiadomo co.Wtedy płaska głowa żmii uroczyście poruszyła się:
„Teraz cię ukąszę”.
„Nie trzeba, proszę...”
„Teraz cię ukąszę. Przyjdzie czas umierać - umrzyj bez lęku...”
Iwga zaczęła krzyczeć. To znaczy - wydawało jej się, że krzyczy, w rzeczywistości bowiem nie wydała ani dźwięku. Głowa żmii zbliżyła się i w rozwartej paszczy pokazały się dwa wspaniale wygięte zęby.
„Dlaczegoś ani razu nie napisała do matki?”
„Nie trze...”
„Trzeba, uwierz mi”.
Szczęki zamknęły się.
Właśnie w tym momencie na dziewczynę biegnącą po pokładach wypadł z mgły czarny bezgłośny parowóz.
Właśnie w tej sekundzie siwy włos pod stopami staruchy zerwał się.
Właśnie w tej chwili pękł pod stopami zmęczonej kobiety lód i niczym lodowy pysk otworzyła się zębata przerębel.
Właśnie wtedy Iwga poczuła wnikające w jej ciało mordercze igły, ale nie odważyła się krzyknąć, a po prostu w milczeniu umarła.
Jej śmierć była czarną równina z ciemnoczerwonymi górami na horyzoncie. A nad szczytami płonęło niebo - też czerwone, jak rozżarzony węgiel.
A potem był mrok.
A potem przez długą szczęśliwą chwilę była wróblem nad odwilżą, szarym ptakiem, na którego skrzydło dwukrotnie spadła ciężka ciepła kropla wiosennej odstałej wody.
„Przyjdzie czas ożywać - ożywajcie”.
I Iwga ożyła.
„Przecież wszystko pamiętam?”
Podeszwy jej butów ciągle usiłowały ześliznąć się z jędrnego ciała żmii.
„Przecież ja - to nadal ja? Wszystko pamiętam?!”
I wtedy zobaczyła koniec drogi...
- Sfora nie jest wieczna. Weźcie teraz świece, siostry moje, zakończymy obrzęd, jak każe nam nasza nienarodzona matka.
... I ruszyła doń z całych sił.
I tak samo ruszyła ku finiszowi starucha i dziewczyna, i kobieta w skórzanej kurtce; dziewczyna zakończyła obrzęd jako pierwsza, za nią dotarła kobieta i po minucie - starucha, a Iwga śpieszyła się, śpieszyła, jeszcze kilka kroków...
„Zostałam sobą. A przecież rytuał niemal już zakończony. Niepotrzebnie się bałam, zostałam sobą, ja...”
Ból. Uderzenie powalające niemal z nóg. Powolny skurcz, przebiegający po ciele gada.