121792.fb2
Zdecydował się opuścić pustą plażę dopiero po zmierzchu. Zostawił odzież Diunki na piasku - zabrać ją ze sobą oznaczałoby uwierzyć.
Biegł miarowym sportowym kłusem, potem stracił siły, przeszedł na marsz. Postanowił, że tylko wykręci numer i od razu wróci, a Diunka, wyciskając wodę z włosów, obruszy się: dlaczego na nią nie poczekał?
Służbowe pomieszczenie było zadymione. Siwy dym wisiał nad drewnianymi stołami, nad szafkami i wieszakami, nad klatką w kącie - pustą klatką dla winnych przed społeczeństwem ludzi.
- Jeszcze raz imię - pełne.
- Dokia Sterch... Siedemnaście lat.
- Na pewno się nie pokłóciliście?
- Nie. Ona... nigdy tak nie postępowała. Ona...
- Uspokój się.
Zamknął oczy. Dwudziesty piąty raz - uspokój się. Tu wszyscy są spokojni, tu co noc szlochają ludzie i ohydnie przeklinają inni, tu nawet przez dym papierosowy przebija woń żelaza i potu, tu jest nieznośnie duszno...
- Trzecie żeńskie liceum... Bursa. Pokój siedemdziesiąt cztery...
Sygnał. Sygnał. Przez szybę nie słychać słów. Rzeczowo poruszają się wargi.
- Co ona miała na sobie?
- Słucham?
- Co miała na sobie?
Sandałki Diunki pod warstwą piasku. Niedbale ciśnięte na koc szorty...
- Uspokój się, chłopcze. Nie takie rzeczy się zdarzają... Przyjdzie rano.
... I przyszło rano.
Rozdział 2
Autobus przybył do Wiżny z półgodzinnym opóźnieniem. Dotarłszy do pierwszej budki telefonicznej, Iwga wyjęła wyszargany notesik i na długą chwilą zamarła, patrząc pustym wzrokiem przez mętne szkło.
W tym mieście jest pełno ludzi. Wśród nich jest niemało takich, dla których zestaw „Iwga Lis” nie będzie pustym dźwiękiem. Na przykład ta Beta, z którą razem wynajmowały pokój... Albo Klokus, który usiłował ją adorować. Albo właścicielka sklepu z antykami na placu Róż, oschła i sztywna dama, ta, co to kiedyś przytrzymała Nazara przy drzwiach i cicho szepnęła mu do ucha: „To jest cud nie dziewczyna. Nie zastanawiaj się ani chwili”.
Do sklepu z antykami nie są przyjmowani ludzie bez referencji. Ale Iwga tak się wkomponowała w dziwaczne otoczenie, tak idealnie się wkomponowała, tak świetnie wyglądała wśród nieco pretensjonalnych wspaniałości jej prosta buzia z lisimi oczyma i ognistą czupryną...
„Masz pasujące do siebie nazwisko. Jesteś lisem. Lisicą. Liskiem”
Otyły mężczyzna delikatnie zastukał w szybę:
- Panienko, kochana, już nagadała się pani? Mogę i ja?
Wyszła, dopuszczając go do telefonu. Usiadła na ławce, owinęła dookoła dłoni pasek wysłużonej torby.
Każdy z nich... Każdy z nich... Jaką minę będzie miała właścicielka sklepu, kiedy się dowie, że przez
pół roku pracowała u niej wiedźma? Czy nie zlecą się klienci, żeby zwrócić zakupiony z rąk Iwgi towar?.. Klokus... Nawet Beta, która pewnie wyrzuci tę czapkę, którą pożyczała Iwdze...
Ale czego można od nich oczekiwać. Skoro Nazar...
Kostki jej palców zbielały. Właściwie, to Nazar nic jej nie powiedział. Przypisała mu czyn, którego nie popełnił... I uciekła, nie dopuszczając nawet do jakichkolwiek wyjaśnień. Jak oszustka... jak złodziejka...
Grubasek zakończył rozmowę. Iwga wróciła do budki, czując jak wali jej serce, jak wilgotnieją dłonie.
Długi sygnał na tamtym końcu przewodu. Drugi... Trzeci...
- Słucham?
Głos taty-świekra. Iwga przełknęła ślinę.
- Słucham! - już z irytacją.
Iwga delikatnie odłożyła słuchawkę na widełki.
Małe niepowodzenie łatwo doprowadza do łez. Świadomość krachu rośnie kropla po kropli. Stopniowo.
Zeszła do metra i przejechała kilka stacji w te i z powrotem; pozorna wolność oszałamiała i zbijała z pantałyku. Może iść dokąd chce, ale drzwi wąskiej klatki już się zatrzasnęły, wpadła, och, jak wpadła, jak lisiątko i nic już nie da się zmienić.
Nie zdecydowała się odwiedzić nikogo ze swoich znajomych. Jakby słowo „wiedźma” miała wypalone na czole. Straciła nie tylko Nazara, straciła swoją tajemnicę, która pozwalała jej szczęśliwie żyć w tym szczęśliwym mieście... Co za bzdury, jakież to niby szczęśliwe może być życie bez Nazara?
Przeżywała już kiedyś coś podobnego. Kiedy musiała wyjechać z rodzinnej wsi. I kiedy musiała porzucić szkołę i uciekać w panice z niezłego, w sumie, miasta Ridny. I jeszcze raz potem, kiedy...
Wstrząsnął nią dreszcz. Tam, w mieszaninie nieprzyjemnych wspomnień, był również pierwszy spotkany inkwizytor. Mdłości i słabość, wskazujący ją palec. „Wiedźma!”Iwga drgnęła i obejrzała się. Podziemny wagon niósł swoich pasażerów, kiwał się niczym kołyska; wycelowane w nią palce istniały tylko w wyobraźni. Ludzie czytali, drzemali, rozmawiali, tępo gapili się w ciemne okna...
Ależ paskudnie pani wygląda, kochana, powiedziała bezgłośnie Iwga do swego odbicia. Musi pani szybko odwiedzić fryzjera i masażystę, ale przede wszystkim psychiatrę, moja droga. Ma pani kompletnie szalone oczy... a szalonej wiedźmy raczej nie zarejestrują. Ani w pracy dla społeczeństwa się nie przyda... ciupasem skierują ją na ognisko czy co tam oni urządzają... Na wsi to łatwe i proste, tu pewnie jakieś humanitarne elektryczne ognisko... Wiedźmi grill...
Przebywanie w podziemiu nagle zaczęło jej ciążyć; wydostała się na powierzchnię, długo dochodziła do siebie, udając, że przygląda się czasopismom na wystawie kiosku. Przechwyciła kilka zdziwionych spojrzeń i uświadomiła sobie, że stoi przed ścianą dość frywolnych pism, z metką „tylko dla mężczyzn”.
Zrobiła krok, chcąc odejść - i omal nie zderzyła się z młodzieńcem w obcisłym ubraniu, na które niedbale narzucona była futrzana kamizelka.
Cugajster przemknął po niej obojętnym, jakimś takim gumowym spojrzeniem; spojrzenie natychmiast wróciło, zainteresowane i znowu obojętnie opadło jak wąż, z którego wypłynął jędrny strumień. Iwga stała w miejscu, nie mając siły oderwać od asfaltu podeszew podniszczonych szarych butów.
Z nimi tak zawsze. Najpierw rzucają się, potem kręcą nosem; cugajstrzy wyczuwają wiedźmy, ale interesują ich tylko niawy. Każdy cugajster widzi Iwgę na wylot - ale nie śpieszy się z ogłaszaniem wyroku, no i dobrze...
Cugajster zapomniał o niej. Nieważne, ile nieżywych kobiet uczynił jeszcze bardziej nieżywymi dzisiaj; teraz w jego ręku znalazło się błyszczące czasopismo, na okładce którego wykrzykiwało swe życie różowe jędrne ciało. Wzywające ciało, od samego wezwania można ogłuchnąć...
Iwga odwróciła się i odeszła, powłócząc nogami.
* * *
Sklepik ze starociami był otwarty, Iwga nie zdecydowała się wejść tam, po prostu weszła do budki telefonicznej naprzeciwko. Wykręciła numer właścicielki i od razu szarpnęła widełkami, potem zacisnąwszy zęby, zadzwoniła do Miteców i długo wsłuchiwała się w