121792.fb2 Czas Wied?m - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 98

Czas Wied?m - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 98

Na sekundę przymknął powieki. Nigdy nie potrafił do końca określić uczucia, jakie do niego żywiła ta kobieta. Może właśnie to jest prawdziwa miłość?

- Namiary, podaj namiary...

Rzucił kosę spojrzenie na mapę. Dokładnie nie wiadomo, ale do wsi Podralce zostało bardzo niewiele...

- Klaw, szybciej! Bo będzie za późno...

- Zamilcz.

I po co mu, dorosłemu mężczyźnie, wyobraźnia o takiej mocy? Oto widzi przed oczyma cielsko helikoptera, wzlatującego znad wzgórza, widzi rozmazane w powietrzu śmigła, widzi opadającą drabinę, czuje powiew wiatru...

Z daleka nadciągnął wiatr. Jeszcze silniejszy naparł na grafa, jakby chciał zdmuchnąć go z drogi; wycofał się. Ucichł.

- Nie mogę przyjąć twojej propozycji, Fedoro. Ale mimo wszystko - dziękuję.

- Klaudiuszu! Klaudiuszu, gdzie jesteś? Klau...

Otworzył panel. Starannie wyszarpnął przewód z zasilacza. Czerwony punkcik zgasł, słuchawka umarła. Klaudiusz cisnął ją na siedzenie obok.

Psotna dziewczynka, wiedźmeczka na miotle, patrzyła nań z obrazka przyklejonego w rogu szyby. Patrzyła z wesołym współczuciem; do ustalonego uderzenia pozostało dwadzieścia minut, kiedy nagle niespodziewane uderzenie wichru postawiło samochód w poprzek drogi i jednym uderzeniem wywaliło wszystkie szyby.

Klaudiusz zdążył się pochylić. Zwinął się na podłodze samochodu, chroniąc własnym ciałem pudełko z przyciskiem; napór matki wzmógł się, stał się jeszcze wyraźniejszy. Gwiazdy nad głową zniknęły, zniknęło wszystko, nawet niezbyt odległy blask pożaru. Samochód uniósł się na tylnych kołach, potem stanął dęba, niczym cyrkowy pudel stał chwilę, potem runął na wszystkie cztery koła, otrząsając się z resztek szyb. Psotnica z obrazka zniknęła, przestała istnieć.

Wiatr ucichł.

Noc pachniała burzą. Świeżo i ostro, nawet przyjemnie - gdyby zapach matki-wiedźmy, zapach wzmagający się z każdą chwilą, nie zatruwał jej swoją uroczystą obecnością. O dwa kroki od samochodu leżał, bezlitośnie przygniatając sobą przydrożne krzewy, ogromny koncertowy fortepian.

Klaudiusz niepewnie nacisnął sprzęgło.

Wóz żył jeszcze. Wóz posłuchał go i ruszył, omijając kwadratowe tusze telewizorów z popękanymi kineskopami, drewniane skrzynie z rozbitym szkłem i jeszcze jakiś niemożliwy, fantastyczny chłam; z kół powoli uchodziło powietrze, samochód stawał się niesterowalny, ale, na podobieństwo żywej istoty, całkowicie podporządkowanej życzeniom pana, toczył się przed siebie.

Do wybuchu zostało siedem minut; polecenie należało potwierdzić natychmiast. Zdąży posiedzieć na trawie, popatrzeć na gwiazdy i przypomnieć sobie Iwgę - jaką była, stojąc nago na brzegu stawu, pokryta gęsią skórką, szczupła, niemal przeźroczysta, aż strach było jej dotknąć, na taką można tylko patrzeć - spod palców, przez szparkę w niedokładnie złożonych palcach...

Zabijesz ją, smutno powiedziała Diunka. Przecież mnie też zabiłeś?

- Co ty mówisz! - krzyknął na cały głos, zapomniawszy, że rozmawia sam ze sobą. - Co ty mówisz, ja nigdy...

Nigdy się nie dowie, czy zabił tej strasznej nocy swoją Diunkę czy potwora, zjawidło w jej postaci.

Albo dowie się. Za siedem... przepraszam, sześć minut. Rakiety też muszą mieć czas, żeby dolecieć.

- Umarłaś wcześniej - powiedział do Diunki. Jego wargi ledwo się poruszyły. - Umarłaś tego dnia, kiedy się

kąpaliśmy... w szuwarach...

Iwga też umarła wcześniej, ochoczo podchwyciła Diunka. Kiedy została zainicjowana...

- Widziałem ją po inicjacji - powiedział Klaudiusz, patrząc przed siebie. - Była taka sama. Była wiedźmą, ale i Iwgą jednocześnie...

Kiedy rozmawialiście w piwnicy, jej inicjacja nie była jeszcze zakończona, sprecyzowała obojętnie Diunka. Pamiętasz, co się stało potem?

- Ale przecież mnie nie zabiła?

No to co, zdziwiła się Diunka.

- To, że jako macierz-wiedźma powinna była mnie zabić!..

Nie wiedziałam, zmieszała się Diunka i Klaudiusz niemal zobaczył jak klaszczą zlepione sopelkami jej rzęsy. Nie wiedziałam... myślisz, że zrobiło jej się ciebie żal? Że odsunęła cię na bok jak nieciekawy, nie zagrażający niczym śmieć?

- Zostało mi cztery minuty życia - powiedział głuchym głosem. - A ty mi mówisz... takie rzeczy.

Jej też zostało cztery minuty życia, z goryczą odparła Diunka. Czy nie wybaczysz jej - przed śmiercią?

Klaudiusz wyciągnął z kieszeni pudełko, uparcie żądające potwierdzenia rozkazu. Zmarszczył się jak przy ataku bólu; okazuje się, że miał nadzieję, iż pulpit i silosy rakietowe przestały go słuchać. Że czerwony przycisk jest martwy; odczułby ulgę wyrzucając bezużyteczny balast przez okno. Wtedy nie musiałby przynajmniej o niczym decydować...

Możesz zmienić czas, rzeczowo zaproponowała Diunka. Dać jej i sobie też, jeszcze pół godziny. Jeśli do czasu „x” nie potwierdzisz rozkazu, rozkaz automatycznie zostanie odwołany i można będzie wszystko wprowadzić od nowa...

- Po co?

Po to, byście zdążyli się spotkać.

- Po co?!

A po coś najechał, zdziwiła się Diunka. Skoro masz ochotę rozliczyć się z życiem - świat wokół daje ci tyle niewykorzystanych możliwości, nie związanych ani z wiedźmami, ani z rakietami jądrowymi...

Klaudiusz milczał. Wiatr napierał na jego twarz, wyciskał łzy z oczu.

W takim razie nie przeciągaj, powiedziała cicho Diunka. To takie męczące, to oczekiwanie na śmierć.. No, przecież w młodości byłeś mężniejszy, nieprawdaż?

Trzęsącą się ręką wymacał w paczce papierosa. Za trzecim razem udało mu się zapalić, wiatr unosił dym tytoniowy, a księżyc, już nie żółty, a płonący, elektrycznie biały, zalewał światłem całą drogę, równinę, ogromny lej przed nim, pędzące po spirali konie, ruiny ogromnego supermarketu, spaloną stertę wozów...

Jaka ona była smutna, rozczulająca i mokra, na stopniach schodów, po całonocnym siedzeniu pod jego zamkniętymi drzwiami.

Jaka ona była - śmiejąca się, do pasa w wodzie, ze śmiechu zapominając, że nagie piersi wynurzyły się ponad powierzchnię, że spływają po nich przeźroczyste krople.

Jaka ona była - na kamiennej podłodze podziemia, w dybach, z rudymi lokami na twarzy, z bruzdami łez, z kroplami, spadającymi z podbródka.

„Ja myślałam, że już nigdy pana nie zobaczę”.

Nie potrafiła przejść z nim na ty.

Chciałeś żyć, ale nigdy nie bałeś się śmierci - cicho powiedziała Diunka.

- Nie boję się - odparł głucho. - Tylko jeszcze nie zdążyłem... pomyśleć.

I tak umrzesz. Już cię wyczuły, powiedziała Diunka, w jej głosie pojawił się strach.

- Nie boję się. Muszę się zastanowić.