121841.fb2 Danta, ostatni Nowotahita?czyk - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 4

Danta, ostatni Nowotahita?czyk - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 4

Ich dłonie nie musiały szukać się zbyt długo. Koniuszki palców zetknęły się delikatnie i tak już zostały. Przez długi czas nie padło ani jedno słowo. A potem lekko i jakby z ociąganiem pocałowali się.

— Co tu się dzieje, do cholery? — zażądał wyjaśnień jakiś donośny głos.

Danton zerknął w górę i ujrzał stojącego nad nim tęgiego mężczyznę, którego potężna głowa otoczona była aureolą pomarańczowego księżyca. Zaciśnięte w pięści dłonie miał wsparte na biodrach.

— Proszę cię, Jedekiah — odezwała się Anita — tylko nie rób sceny.

— Wstawaj — polecił Jedekiah Dantonowi złowieszczo spokojnym głosem. — Podnieś się na nogi.

Danton stanął, trzymając ręce w pogotowiu i czekał. — Jesteś hańbą dla „Drużyny Huttera” i dla całej swojej rasy — zwrócił się Jedekiah do Anity. — Czyś ty oszalała? Jak można mieć choć odrobinę szacunku dla swojej własnej osoby szlajając się z jakimś brudnym dzikusem? A ty — to już było przeznaczone dla Dantona słuchaj uważnie i lepiej, żebyś to sobie dobrze zapamiętał: wara dzikusom od kobiet z „Drużyny Huttera”! A teraz wbiję ci tę lekcję do głowy!

Nastąpiła krótka szarpanina i Jedekiah znalazł się na ziemi. — Na pomoc! — ryknął. — Tubylcy atakują!

Na statku rozdźwięczał się alarmowy dzwonek i nocną ciszę przeszył jęk syren. Kobiety i dzieci, dobrze przygotowane na taką ewentualność, w karnych oddziałach zniknęły we wnętrzu statku. Mężczyźni, w których rękach momentalnie pojawiły się karabiny, pistolety maszynowe i granaty, ruszyli w kierunku Dantona.

— To był jeden na jednego! — zawołał Danton. Trochę się posprzeczaliśmy, to wszystko. Nie ma żadnych tubylców, jestem tylko ja.

— Anita, cofnij się, szybko! — rozkazał najbardziej wysunięty z napastników.

— Nie widziałam żadnych tubylców — protestowała gorąco dziewczyna — a poza tym to nie była wina Danty… — Cofnij się!

Odciągnięto ją na bok. Zanim odezwały się karabiny, Danton zdołał dać nura w krzaki. Pięćdziesiąt metrów przebył na czworakach, potem wstał i rzucił się do szaleńczej ucieczki.

Na szczęście nikt z „Drużyny Huttera” nie miał zamiaru go ścigać. Zainteresowani byli jedynie obroną statku i utrzymaniem małego przyczółka, składającego się ze skrawka plaży i przylegającego do niego wąskiego paska dżungli. W nocnej ciszy rozbrzmiewały strzały, wrzaski i dzikie okrzyki.

— Tam jest jeden!

— Prędko, obróć karabin! Okrążyli nas! — Tam! Tam! Mam jednego!

— Uciekł! Tam ucieka!… Na drzewie, uważaj, na drzewie! — Strzelaj, człowieku, strzelaj!

Przez całą noc Danton przysłuchiwał się odgłosom walki „Drużyny Huttera” z wyimaginowanym przeciwnikiem. Nad ranem ogień ustał. Przez noc zdołano wystrzelić około. tony ołowiu, raniono setki drzew, a całe hektary trawy wdeptano w błoto. Dżungla śmierdziała kordytem. Danton zapadł w niespokojną drzemkę.

Około południa obudził go trzask łamanych gałęzi i deptanych krzewów: ktoś przedzierał się przez dżunglę. Cofnął się głębiej w gęsty las i przyrządził sobie obiad z miejscowej odmiany bananów i mango. Potem postanowił wszystko dokładnie przemyśleć.

Zupełnie jednak nie mógł się skupić. Umysł miał bez reszty zaprzątnięty Anitą i rozpaczą z powodu jej utraty.

Resztę dnia spędził na ponurym łażeniu bez celu i bez sensu. Późnym popołudniem znowu usłyszał, jak ktoś przedziera się przez gęstwinę.

Zawrócił już, by skryć się w głębi wyspy, kiedy ten ktoś zawołał go po imieniu:

— Danta! Danta! Zaczekaj!

To był głos Anity. Danton zawahał się, nie wiedząc, co ma począć. Może porzuciła statek, by żyć z nim w głębi zielonej dżungli? Bardziej jednak prawdopodobne było to, że wysłano ją jako przynętę, i że w krzakach za nią czai się cały oddział z gotowymi do strzału karabinami. Skąd miał wiedzieć, czy może jej zaufać?

— Danta! Gdzie jesteś?

Uświadomił sobie, że przecież i tak nigdy nie będzie im wolno się połączyć. Ci, z którymi przybyła, pokazali już, co myślą o tubylcach. Nigdy mu nie zaufają, jego życie będzie zawsze wisiało na włosku…

— Danta, proszę!

Danton wzruszył ramionami i skierował się w stronę, z której dochodził jej głos.

Spotkali się na małej polance. Choć Anita miała włosy w nieładzie, a ubranie wisiało na niej w strzępach, to dla Dantona i tak była najpiękniejszym zjawiskiem na świecie. Przez moment uwierzył, że uciekła, by zacząć z nim nowe życie.

Potem pięćdziesiąt metrów za nią zobaczył uzbrojonych mężczyzn.

— Nie bój się — powiedziała Anita. — Nic ci nie zrobią. Są tu tylko po to, żeby mnie bronić.

— Bronić cię? Pewnie przede mną? — zaśmiał się ponuro Danton.

— Nie znają cię tak dobrze jak ja — odparła Anita. — Dzisiaj zebrała się Rada Starszych. Wszystko im powiedziałam.

— Wszystko?

— Oczywiście. Powiedziałam im, że to nie ty sprowokowałeś bójkę, i że walczyłeś w obronie własnej, i że Jedekiah kłamał. Nie było żadnej hordy tubylców, tylko ty jeden. Tak im powiedziałam.

— Dzielna dziewczyna! — zawołał z zapałem Danton. I co, uwierzyli ci?

— Chyba tak. Wytłumaczyłam im, że atak tubylców nastąpił później.

Danton jęknął.

— O rany, jak mógł nastąpić jakiś atak, skoro nie ma żadnych tubylców?

— Ależ są — odparła Anita. — Słyszałam ich wrzaski. — Słyszałaś krzyki waszych ludzi.

Danton próbował intensywnie znaleźć jakiś sposób, żeby ją przekonać. Jeżeli nie uda mu się to z jedną dziewczyną, to jak niby ma sobie poradzić z całą „Drużyną Huttera”?

I wtedy nadeszło olśnienie. Pomysł sam w sobie był bardzo prosty, ale jego efekty musiały, po prostu musiały być olbrzymie.

— Jak rozumiem, jesteście przekonani, że byliście obiektem frontalnego ataku ze strony tubylców?

— Naturalnie.

— A ilu było tych tubylców?

— Słyszałam, że stosunek sił wynosił 10:1 na waszą korzyść.

— I byliśmy uzbrojeni? — Oczywiście.

— Jak więc w takim razie wytłumaczysz fakt — z triumfem w głosie zapytał Danton — że ani jeden z waszych ludzi nie został ranny?

Spojrzała na niego rozszerzonymi ze zdziwienia oczyma. — Ależ, Danta, mój drogi! Wielu naszych zostało rannych, niektórzy nawet ciężko. Dziwne, że nikt nie został zabity!

Danton poczuł, jak ziemia chwieje mu się pod nogami. Przez jedną straszliwą chwilę uwierzył we wszystko, co mówiła. Ci ludzie byli święcie przekonani, że to, co mówią, jest najszczerszą prawdą! Może rzeczywiście miał swoje plemię, może rzeczywiście w dżungli kryli się ciemnoskórzy, jak on, tubylcy, czyhający na pierwszą okazję, by…

— Ten kupiec, który nauczył cię angielskiego — mówiła dalej Anita — musiał być człowiekiem bez skrupułów. Prawo międzygwiezdne zabrania sprzedaży broni palnej mieszkańcom zacofanych planet. Mam nadzieję, że kiedyś go złapią i…