122132.fb2 Diabe? ?a?cucki - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 55

Diabe? ?a?cucki - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 55

Jaśnie Wielmożna Panno Dobrodziejko Moja Konstancjo z Dwernik Dwernicka herbu Sas

Piszę do Waszmość Mości Panny list ten smutny, z nowiną niewesołą, gdyż zdecydowałem się odłożyć nasz ślub o czas jakiś, a to z tej przyczyny, iż bez urzędu i godności żadnej będąc nie mogę się o twoją rączkę ubiegać. Ponadto służba mnie wzywa tedy, czemu Waszmość Mości Panno nie możesz być przeciwna, wyruszam bowiem do Moskwy, na służbę cara Dymitra cudownie ocalonego, od którego list przypowiedni dostałem na chorągiew husarską. Da Bóg wrócę z Moskwy kniaziem, lub udzielnym księciem, a wtedy się znowu o rękę Waszmość Mości Panny pokłonię...

Nadmienię takoż, że WMMPannę miłuję prawdziwie, gorąco i gorliwie. Ale nie zawsze wszelako Pan Bóg łaskawy raczy dać człowiekowi szczęście, by miłować i w miłości żyć. Albowiem obowiązek święty obrony kraju musi mieć pierwszeństwo przed wszystkiemi innemi...

– Zdrajca Dydyński! – krzyknęła Konstancja, nie czekając końca listu. – Ty nie wrócisz! Bo jak tu przyjedziesz, to cię własnymi rękoma zabiję!

Nie słuchała tego, co czytał dalej Ligęza. Wyrwała mu pismo z ręki, porwała na drobne kawałki, zrzuciła z głowy wianek, a potem zakrzyknęła do czeladzi:

– Konia!

Nikt nie śmiał jej się sprzeciwić.

* * *

Tymczasem pan Dydyński był już daleko za Lwowem. Jechał ze zbrojnym pocztem sług, w towarzystwie Szawiłły i Samuela Dwernickiego razem z panem Romanem Narymuntowiczem Różyńskim.

– Panie bracie – rzekł Różyński, wskazując buławą tam, gdzie wschodziło słońce – wielce rad jestem, że waszmość pan z nami wyruszasz. Sam nawet nie wiesz, mości Dydyński, jakie bogactwa w Moskwie czekają! Toż tam tylko iść i brać – dziewki, mołodycie, zamki, miasta, warowne grody, talary, ruble, cerkwie i bramy z kopułami szczerozłotymi! Wszystko to będzie nasze!

– Chciałbym wierzyć waszmości!

– Chcesz, panie bracie, to się u cara wstawię i księciem cię zrobi. A co wolisz? Suzdal? Włodzimierz? Siergiejewsk? Sierpuchów? Wszystko tam do wzięcia, bo co tylko szabla polska zniesie, co ręką zagarniesz, to twoje!

– Jedźmy więc i dobierzmy się do Moskwicinów!

Wymienili z Dydyńskim spojrzenia pełne wzajemnego zrozumienia. A potem wyruszyli. Na wschód. Do Putywla, Czernihowa, Tuszyna, do Moskwy...

I znacznie dalej.

Na skraj świata.

Koniec

Przypisy

Rozdział I

W klasztorze Ojców Bernardynów w Przeworsku... – większość miejsc opisanych na kartach Diabła Łańcuckiego to autentyczne zamki, dwory, miasta i klasztory, które do dziś oglądać można w województwie podkarpackim (czyli w dawnej Ziemi Przemyskiej i Sanockiej). Wspomniana budowla to oczywiście klasztor w Przeworsku, zbudowany około 1461 roku przez Rafała z Tarnowa i powierzony ojcom bernardynom w roku 1465.

a za cztery dni, na Święto Podniesienia Krzyża Pańskiego, zaczynał się jarmark... – Święto Podniesienia Krzyża obchodzone jest w Kościele katolickim co roku 14 września.

przez krużganki... – wirydarz każdego klasztoru okolony był krytymi dachem krużgankami, czyli podsieniami, z których prowadziły drzwi do poszczególnych sal obiektu.

ciężkimi zwojami żaglowego płótna... – w XVI i XVII wieku Przeworsk słynął z tkaczy, których wyroby trafiały na rynki Lyonu, Frankfurtu i Moskwy. W mieście produkowano obrusy, obicia, jedwabie, a także płótna żaglowe wywożone później na zachód.

namiestnika w najpodlejszej chorągwi wołoskiej... – zwykle chorągwiami jazdy narodowego autoramentu dowodzili rotmistrzowie lub porucznicy. Czasem jednak, jeśli któryś z nich piastował inne urzędy wojskowe, mianował namiestnika, który przewodził rocie w zastępstwie jej właściciela, względnie pomagał przy dowodzeniu. Należy też pamiętać, iż w armii koronnej istniała pewna ściśle przestrzegana hierarchia. Za najgodniejszych uważano oficerów i towarzyszy z chorągwi husarskich, potem szli ci z chorągwi kozackich, zwanych od połowy XVII wieku pancernymi, a dopiero na końcu – rotmistrzowie i porucznicy z oddziałów lekkiej jazdy zwanych chorągwiami wołoskimi lub tatarskimi.

Anna Łahodowska... – prawie wszyscy bohaterowie występujący w niniejszej książce to autentyczne postacie, które zasłynęły szeroko (aczkolwiek raczej ze złych uczynków) w dziejach Ziemi Przemyskiej i Sanockiej na początku XVII wieku. Wspomniana Anna Łahodowska, wywodząca się z hultajskiej i niebezpiecznej rodziny Łahodowskich, znana była w całym województwie ruskim jako prawdziwa wilczyca na włościach, zajeżdżająca sąsiadów, wiodąca spory sądowe i biorąca udział w licznych awanturach. Okres, w którym popełniała swawoleństwa, był wprawdzie nieco późniejszy od lat, w jakich zamyka się historia Diabła Łańcuckiego, uznałem jednak, że postać ta jest takim uosobieniem warcholstwa i swawoli, że pani Anna godna jest, aby zasiadać w łańcuckiej kompanii starego Stadnickiego.

Anna zamężna była w ciągu całego swojego życia trzykrotnie. Pierwszym jej mężem był Mikołaj Małyński, który jednak w roku 1627 zginął na wojnie ze Szwedami, drugim zaś Stanisław Kilian Boratyński, który miał taki sam awanturniczy charakter co i jego żona. Siedzibą Łahodowskiej była wieś w powiecie trembowelskim – Kałaharówka, szybko przemieniona w rozbójnicze gniazdo. Anna znana była w okolicy jako herod-baba, kobieta przysparzająca wielkich kłopotów sąsiadom. Prowadziła zacięte wojny z Grzymałowem Ludzickich i Satanowem Sieniawskich, rozliczne procesy sądowe z krewnymi i rodziną. Dość niemiło postąpiła z Janem Brzuchowskim, deputatem na trybunał lubelski, który pozwał ją z powodu nieoddania długu i uzyskał na Annę zaoczny wyrok banicji. Straszliwa kobieta nasłała wówczas na jego gospodę dziesięciu hajduków, którzy opadli go w izbie i posiekali, krzycząc przy tym: „Otóż tobie banicja, banicja!”. Podczaszy koronny Mikołaj Sieniawski nie mógł w końcu dać sobie rady z niespokojną kobietą i zmuszony był zwoływać pospolite ruszenie, aby przeciwstawić się jej napaściom. Kilkakrotnie także oblegał ją w Kałaharówce, jednak bezskutecznie.

w Gelazynce na lwowskim ratuszu... – Gelazynką nazywano w XVII wieku najgłębszą, najgorszą podziemną celę pod ratuszem we Lwowie, do której wsadzano najzawziętszych i najbardziej zuchwałych łotrów, morderców i swawolników. W ich liczbie zaś Andrzeja Polickiego, znanego rozbójnika obwinianego o zabójstwo Stanisława Głembockiego.

Mikołaj z Radomia... – gwardian bernardynów przeworskich, który w roku 1593 ufundował organy w kościele Świętej Barbary.

Węgierski sabat... – sabatami nazywano w XVII wieku Szeklerów – węgierskich górali z Siedmiogrodu, których od czasów Stefana Batorego zaciągano chętnie na dwory w Rzeczypospolitej jako nadwornych żołnierzy i pachołków.

włosienicę i kukullę... – to oczywiście elementy stroju zakonnika – Włosienica to gruba i niewygodna szata wdziewana przez zakonników w celu umartwiania się, a kukulla to płaszcz noszony zwykle na habicie.

w kolczugach i karwaszach, futrzanych kołpakach; w bechterach nakrytych skórami lwów i lampartów... – kolczuga była w XVII wieku zbroją powszechnie używaną przez szlachtę i żołnierzy. Składała się ona ze splecionych metalowych kółeczek. Bechter z kolei był zbroją wykonaną z prostokątnych żelaznych płytek połączonych żelaznymi kółkami. Szlachta polska często zarzucała na zbroje skóry wilcze, lwie i tygrysie.

Jacek Dydyński – zwany Jackiem nad Jackami – postać autentyczna, syn stolnika sanockiego (zwany w Rzeczypospolitej stolnikowicem), pochodzący z Niewistki na północ od Sanoka. Jacek Dydyński, który często gości na kartach Prawem i Lewem Władysława Łozińskiego, był zajezdnikiem, czyli szlachcicem, który za stosowną opłatą gotów był urządzić zajazd na każdego. Dydyński służył niegdyś w chorągwiach lisowczyków. Nic więc dziwnego, iż w Ziemi Przemyskiej bano się go jak ognia. Wiadomo też, że miał kilku braci, wśród których wymieniani są m.in. Przecław, Andrzej, Zygmunt, Mikołaj i najmłodszy Łukasz – którego zresztą w roku 1629 bracia Dydyńscy porwali ze szkół w Sandomierzu i ograbili. Dydyński znany był ze swego honoru i fantazji – dlatego nawet dawny, XIX-wieczny historyk Łoziński pisze o nim z pewną sympatią. I to pomimo iż Jacek nad Jackami, podobnie jak wielu spośród panów braci z Ziemi Przemyskiej, służył przez pewien czas u Władysława i Zygmunta Stadnickich, synów okrutnego Stanisława Stadnickiego. Wkrótce jednak sprzykrzył sobie ich kompanię i przeszedł do ich wroga – Konstantego Korniakta. Potem służył Stanisławowi Krasickiemu, podczaszemu łomżyńskiemu, który ubiegał się o starostwo po ojcu – Jerzym, uznanym za słabego na umyśle. W Boże Narodzenie 1637 roku Dydyński napadł ze swą czeladzią na Dolinę, doszczętnie złupił ją i splądrował. W roku 1639 wystąpił zbrojnie przeciwko kasztelanowi wyszogrodzkiemu Maciejowi Siecińskiemu, który usiłował zagarnąć dla siebie dobra, które należały wcześniej do Jerzego Krasickiego; potem zaś Jacek nad Jackami przystał do najzacieklejszych wrogów Stanisława Krasickiego – książąt Sanguszków, za co podczaszy groził mu śmiercią. Dydyński przysłużył się następnie innemu synowi Jerzego Krasickiego – Adamowi. Miał on kłopot z niejakim Jakubem Kakowskim, który zagarnął jego matce wioskę. Dydyński szybko zorganizował wielki zajazd na Kakowskiego, który bronił się długo, aż w końcu uchodzić musiał ciężko ranny wraz z niedobitkami swoich dragonów. Jacek nad Jackami służył pomocą panom braciom w rozstrzyganiu wszelakich zajazdów i waśni, dopóki w roku 1649 nie zginął w bitwie z Kozakami pod Zborowem, walcząc w chorągwi powiatowej Ziemi Przemyskiej, pod komendą Zygmunta Przedwojowskiego. Więcej o jego wyczynach i przygodach przeczytać można w książce Czarna szabla.

Pan Trojecki... – Samuel Trojecki był stolnikiem przemyskim, człowiekiem mściwym i bezwzględnym, którego powszechnie się bano. Nie lękał się go jednak Jan Ramułt, który już w rok po opisywanych wydarzeniach porwał mu synowicę, zajechał także włość rodową stolnika – Trójczyce, które złupił i ograbił. Trojecki znany był przede wszystkim jako ciemiężyciel chłopów, a kiedy poddani z królewskiej wsi Torki zaczęli odwoływać się przeciwko niemu do króla, porywał i więził ich w lochach, nasyłał na nich swoich hajduków i smagał rózgami.

kijami go obić, jako uczynił pan Ostrowski... – Jerzy Ostrowski, zagniewany na woźnego, który doręczył mu pozew przy gościach, nakazał służbie bić go do omdlenia, potem strzelał do niego jak do celu, a zwłoki wrzucił do rzeki Zgniłej Lipy, krzycząc: „Jużem wygrał i jużem liber, bom woźnego zabił!”. Z kolei Jan Hynek, do którego w roku 1588 przybył woźny z pozwem, kazał mu go zjeść, a gdy biedak się wzbraniał, wpychał mu papier szablą do gęby. Potem nakazał woźnego przywiązać do ogona końskiego i wywlec ze wsi.

in fundo... – łac. na dnie lochu.

koleśne pługi... – pług z początku XVII stulecia zaopatrzony był w dwa koła, skąd właśnie wzięła się jego nazwa.

rzeką szły komięgi i dubasy... – w XVII wieku transport wodny odgrywał podstawową rolę w gospodarce Rzeczypospolitej. To właśnie rzekami spławiano do Wisły – i dalej, do Gdańska oraz Królewca – zboże, drewno i towary, które przynosiły ogromne zyski szlachcie. Komięgi i dubasy były płaskodennymi statkami średniej wielkości, które mogły być używane do transportu nawet przy niskim poziomie wód. Zazwyczaj na każdy z nich można było załadować około 24-30 łasztów zboża (około 86 832 litrów). Statki te często rozbierano po dotarciu do Gdańska i sprzedawano na drewno.

sukni na fortugałach... – fortugałami zwano w dawnych czasach stelaże podtrzymujące spódnicę sukni składające się z trzcinowych obręczy wszytych w płócienną spódnicę.

Miejże litość, panie Ramułt... – w postaci Ramułta połączyłem kilku przedstawicieli tego rodu – zarówno Jana, który porwał w 1608 roku synowicę Samuelowi Trojeckiemu, jak i Piotra, który trzymał zbójecką karczmę pod Hołuczkowem, często wyprawiał się na kupców, dopóki nie został schwytany przez podstarościego sanockiego Jana Pieniążka i osadzony w więzieniu na zamku w Sanoku.

Diabli kamień... – samotna skała stercząca z ziemi nieopodal miasta Lesko, we wsi Glinne. Według jednej z legend opowiadanych w mieście powstał on w ten sposób, iż diabeł zapragnął zniszczyć kościół leski, do którego co niedziela schodzili się pobożni mieszczanie. Porwał tedy ogromny głaz z Bukowego Berda, a potem chciał zrzucić go na świątynię. Traf jednak chciał, że kiedy dolatywał do Leska, nagle rozdzwonił się kościelny dzwon, a czart wypuścił kamień i uciekł. Głaz uderzył w ziemię, stając się leskim kamieniem.

Wedle drugiej legendy, opowiadanej głównie w Myczkowcach, niechętnych Lesku, kiedy zakładano miasto, nie było wielu chętnych, aby osiedlić się w tym miejscu. Diabeł postanowił zatem porwać mieszczan i sprowadzić do Leska. Jednak gdy schwytał pod Samborem jednego i niósł do Leska, znienacka zapiał kur, a czart wypuścił jeńca, który padł na ziemię i zmienił się w kamień. Zdesperowany diabeł za radą pewnej czarownicy porwał zatem maciorę, którą także niósł w szponach do miasta. I nagle znowu zdarzyło się nieszczęście – zapiał kur, a czart wypuścił świnię w tym samym miejscu co mieszczanina. Jednak zanim maciora spadła na ziemię, zdążyła się oprosić. Z tych zaś właśnie warchlaków wzięli swój początek lescy mieszczanie, tak nielubiani w Myczkowcach.

Lisko – obecnie Lesko, położone około 14 kilometrów na południowy wschód od Sanoka. Największe miasto na opisywanym terenie, nazywane często stolicą Bieszczadów.

wyglądający na Szota... – Szotami nazywano w dawnej Polsce emigrantów ze Szkocji, którzy często zajmowali się obwoźnym handlem.

nec Hercules contra plures... – łac. siła złego na jednego – znane przysłowie staropolskie, parafrazowane często jako: I Herkules dupa, kiedy ludu kupa.

Rozdział II

Werhowyna – tak nazywano w XVII-XIX wieku południowo-wschodnią, najwyższą część dzisiejszych Bieszczadów (tak zwane Bieszczady Wysokie), czyli Połoninę Wetlińską i Caryńską, oraz Bukowe Berdo ze szczytami Smerekiem, Tarnicą, Haliczem i Dwernikiem-Kamieniem. Pamiętać przy tym należy, że w XVII wieku nie wszystkie góry i przełęcze miały własne nazwy. Te, które udało się odnaleźć autorowi w dawnych zapiskach, dokumentach i księgach sądowych, zostały przedstawione w powieści w ich oryginalnym brzmieniu z XVI i XVII wieku. Czasem jednak dla lepszej orientacji w terenie pozostawiłem współczesne nazwy dla niektórych charakterystycznych gór i lasów dawnego Bieszczadu.

Zatańcujesz ty z nim po kiczerach i berdach... – w tym miejscu autor winien jest Czytelnikowi obszerne wyjaśnienie. W czasach, w których rozgrywa się akcja powieści, poszczególne charakterystyczne elementy Bieszczadów, grzbiety, szczyty, skały i przełęcze miały swoje lokalne określenia, które są pozostałością nazewnictwa z czasów osadnictwa wołosko-ruskiego na tym obszarze. Podobnie jak górale zamieszkujący Podhale i Beskid stworzyli własny system nazw określających poszczególne części Tatr, tak zamieszkujący Bieszczady w XVII wieku Łemkowie i Bojkowie mieli swoje własne nazewnictwo górskie. Ciekawe, iż przeszło ono także do ówczesnego języka polskiego, bowiem te wołosko-ruskie nazwy spotykamy również w dokumentach dotyczących rozgraniczenia wsi i włości. Jest to dowód na to, iż słownictwo bojkowsko-łemkowskie było używane przez szlachtę polską i ruską Ziemi Sanockiej.

Aby zaś niepotrzebnie nie powielać przypisów, prezentujemy w tym miejscu słownik nazewnictwa wołosko-ruskiego odnoszącego się do Bieszczadu:

Berdo – starosłowiańskie słowo określające skały, skalistą górę, przepaść lub urwisko.

Bereh – strome zbocze lub brzeg doliny.