122132.fb2 Diabe? ?a?cucki - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 57

Diabe? ?a?cucki - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 57

Tarnawski opierał [...] głowę o mur, otwierał przepaścistą gardziel – w ten sposób właśnie postępował pisarz ziemski lubelski Konrad Badowski w drugiej połowie XVIII wieku, który, jak wspomina Kajetan Koźmian, był tak wielkim pijakiem, że gdy przestawał władać rękoma, stawał pod ścianą, otwierał tylko gębę, a przychodzący wcedzali mu kielichy w gardło, a trunek bulgocąc jak w przepaść przez gardło przelewał się. Szczególna rzecz, że tak z parę godzin stojąc oparty o ścianę, po tym jak ze snu ocucony chodził, śpiewał i całe towarzystwo przetrwał.

A jednocześnie oznajmiam, że ja, urodzony Stanisław Stadnicki... – to wszystko autentyczne słowa Stanisława Stadnickiego z Łańcuta, fragmenty mowy, którą wygłosił w roku 1606, w czasie rokoszu wojewody Zebrzydowskiego, do szlachty zgromadzonej pod Sandomierzem.

Otóż każę związać i załadować na wóz parę tuzinów... – pomysł na takie odszkodowanie pochodzi z XVIII wieku, a jego autorem był niejaki Mikołaj Bazyli Potocki, starosta kaniowski, awanturnik i szelma, który słynął z prymitywnego okrucieństwa, a także zamiłowania do niezwykłych rozrywek. Należały zaś do nich: batożenie chłopów, Żydów i drobnej szlachty, a zwłaszcza swoich dzierżawców. Gdy odwiedzał oficjalistów dworskich, na urzędników i ekonomów padał blady strach. Starosta miał bowiem zwyczaj, iż skrupulatnie sprawdzał wszystkie rachunki. W tym samym czasie zaś przed drzwiami kancelarii stawali kozacy z nahajami, gotowi sypać plagi, jeśli Potocki odkryłby jakieś nieprawidłowości. Gdy jednak wszystko przebiegało po myśli starosty, zapraszał wszystkich na obiad, gdzie każdy mógł opić się jak bąk.

Pewnego razu Potocki zabił Żyda w miasteczku należącym do sąsiada. Gdy ów domagał się zadośćuczynienia i chciał pozwać starostę do sądu, Mikołaj nakazał połapać w swoich dobrach Żydów, a związanych wrzucić na wielki drabiniasty wóz i odprowadzić go przed oblicze sąsiada. Tam słudzy wyrzucili na ziemię cały ładunek i przekazali, że nasz pan kłania się jegomości i za jednego zabitego Żyda przysyła czterdziestu. Powiadano też, że starosta Mikołaj uwielbiał zabawy z babami i chłopami. Kazał im wchodzić na drzewa i kukać jak kukułki, po czym strzelał im w zadek śrutem. Gdy baby spadały – starosta nie posiadał się ze szczęścia i radości.

Potocki uwielbiał także zwady i bójki z drobną szlachtą. Biednych szaraczków kazał smagać nahajami, bić do krwi. Jednak – co przyznawali wszyscy – płacił zawsze pobitym hojne basarunki. Często zdarzało się zatem, że drobni szlachetkowie sami prowokowali z nim burdy, aby otrzymać sowite wynagrodzenie. Potocki sam powiedział ponoć kiedyś po rusku pewnemu szukającemu z nim zwady szlachcicowi: ne ma hroszi, ne budu byty (nie ma pieniędzy, nie będę bił).

Pod koniec życia Potocki osiadł na pokucie u bazylianów w Poczajowie, nawrócił się, a po jego śmierci grób starosty bywał nawet celem pielgrzymek – jako mogiła człowieka słynącego z wielu cnót.

Illustris – łacińska wersja polskiego tytułu przysługującego magnatom – Illustris et Magnificus – Jaśnie Oświecony.

jako kurki gmerzą, gąski gągają – to oczywiście fragment Żywota człowieka poczciwego (Księga wtóra, Kapitulum I, 30 Lato gdy przydzie, co z nim czynić) Mikołaja Reja z Nagłowic, jednego z pierwszych poetów piszących po polsku, kalwina i zwolennika reformacji, którego pisma i wiersze – choćby z racji wspólnoty w wierze – Stanisław Stadnicki musiał znać bardzo dobrze.

Kaduk – kadukiem nazywano w XVII wieku prawo zwane ius caducum, orzekające, iż połowa majątku człowieka, któremu udowodniono nieprawne podawanie się za szlachcica, przypadała królowi, a połowa delatorowi – czyli oskarżycielowi. Na ius caducum – pisze o tym Władysław Łoziński w Prawem i Lewem – nie potrzeba było zresztą wyroku sądowego, wydawał te dekrety król, a raczej kancelaria królewska z bezprzykładną zaprawdę łatwością czy lekkomyślnością. Takie dekrety nie miały realnej mocy, były one asygnatą na skórę niedźwiedzia, który jeszcze zdrów po lesie chodził. Jeśli nawet zatem ktoś uzyskał na znienawidzonego sąsiada opisywany dekret, musiał go jeszcze wyprocesować w sądach, a zwykle po uzyskaniu wyroku samemu usunąć skazanego z dóbr. W Rzeczypospolitej nadzwyczaj trudno jednak było udowodnić komuś nieprawne podawanie się za szlachcica, a także przejąć dobra takiej osoby. Wbrew temu, co można by sądzić, przypadki nieprawnego wślizgiwania się plebejuszy – mieszczan i chłopów – w szeregi stanu szlacheckiego były bardzo częste i ocenia się, że około 20-30% drobnej szlachty nie miało żadnych podstaw do pieczętowania się herbem i klejnotem. Dowodem na to jest choćby księga Liber generationis plebeorum, zwana w skrócie Liber chamorum, napisana przez Waleriana Nekandę-Trepkę, który spisał w niej kilka tysięcy ludzi podających się nieprawnie za szlachciców.

Jarmark na Rusi Czerwonej był bowiem dziki, wesoły, swawolny – opis jarmarku w Dynowie to tak naprawdę uzupełniony o dodatkowe szczegóły historyczne opis odpustu w Łopience w drugiej połowie XVIII wieku, który znaleźć można w powieści Maż szalony Zygmunta Kaczkowskiego, zwanego w XIX wieku bardem sanockim. Kaczkowski w latach 1844-1846 mieszkał w Bereźnicy Wyżnej należącej do jego ojca, a sławę przyniosły mu powieści historyczne rozgrywające się w XVIII wieku w Bieszczadach. Znał doskonale realia ówczesnej Ziemi Sanockiej zarówno z własnego doświadczenia, jak i opowieści ojca oraz sąsiadów. Był autorem powieści i opowiadań, takich jak Murdelio, Olbrachtowi Rycerze, Gniazdo Nieczujów, Grób Nieczui, a także Bitwy o Chorążankę, w których opisywał barwne czasy szlachty polskiej w ostatnich latach pierwszej Rzeczypospolitej. Gdy w roku 1863 w Królestwie Polskim wybuchło powstanie styczniowe, Kaczkowski okazał się szpiclem i sprzedawczykiem, który doprowadził do rozbicia Małopolskiej organizacji spiskowej i unicestwienia przygotowywanego zrywu niepodległościowego w zaborze austriackim. Został też skazany przez tajny sąd powstańczy na utratę czci i banicję. Dlatego właśnie pozwoliłem sobie potraktować literacką spuściznę po nim jako kaduk po sprzedawczyku narodu polskiego.

Rusnacy, czyli Koroliwcy, jak nazywano ich ze względu na fakt, iż mieszkali we wsiach będących własnością królewską, znani byli od XIX wieku jako Łemkowie. Nazwa ta pochodzi prawdopodobnie od przysłówka lem (tylko lub albo). Początkowo mianem tym określali Rusnaków Bojkowie, później weszło ono do powszechnego użycia. W literaturze nazwę Łemkowie spotyka się po raz pierwszy w roku 1834, a do jej upowszechnienia przyczynił się Oskar Kolberg. Łemkowie ponieśli niepowetowane straty w wyniku Akcji Wisła, gdy większość z nich wysiedlono z Bieszczadów i Beskidów na Ziemie Zachodnie. Dziś w Polsce mieszka ich około 5-6 tysięcy, choć sami Łemkowie zawyżają tę liczbę nawet do 60 tysięcy. Znaczna część z nich powróciła jednak w latach pięćdziesiątych do swych domostw i do dziś żyje we wsiach nad Osławą i w Beskidzie.

Komącza – dawna nazwa Komańczy – dużej wsi położonej w województwie podkarpackim, na południe od Sanoka i na zachód (niedaleko) od Baligrodu. To właśnie tutaj w latach 1955 – 56 w klasztorze Sióstr Nazaretanek internowany był prymas Stefan Wyszyński.

Byli Lachy i Rusini z Doliny i Pogórza... – stosowanie jakichkolwiek kryteriów narodowościowych i określanie chłopów z Pogórza mianem Polaków czy Ukraińców jest kompletnie nieuzasadnione, gdyż podziały społeczne nie przebiegały wówczas wedle dzisiejszych kryteriów. W praktyce w Ziemi Sanockiej i częściowo w Przemyskiej mieszały się kultury i konfesje. Zarówno chłopi pochodzenia etnicznie ruskiego (o ile w ogóle można mówić o etnicznym pochodzeniu kogoś w XVII wieku), jak i polskiego mieszkali w podobnych warunkach, używali podobnego dialektu polsko-ruskiego, wznosili takie same chaty i budynki gospodarskie. Dlatego etnografowie przyjmują dziś, że należeli oni do grupy tzw. Pogórzan, obejmującej zarówno ludność prawosławną, jak i katolicką. Teoretycznie pewnym kryterium narodowościowym mogłaby być religia – chłopi, którzy chodzili do kościoła, byli zazwyczaj pochodzenia polskiego, a ci, którzy modlili się w cerkwi – ruskiego. Jednak wszystko to zmieniło się w momencie wprowadzenia unii brzeskiej w 1596 roku, gdy katolik mógł bez przeszkód chadzać do cerkwi, a prawosławny do kościoła, modlić się i przyjmować sakramenty. Jedyne zatem kryterium podziału ówczesnych mieszkańców Ziemi Sanockiej przebiegało po liniach stanowych, co znaczy, że funkcjonował podział na chłopów, mieszczan i szlachtę, przy czym większość tej ostatniej – nawet pochodzenia ruskiego – była już mocno spolonizowana.

plebeiae conditionis – łac. stanu plebejskiego.

Amazonum more stricta cum framea – łac. na sposób Amazonek, z dobytym mieczem. W taki sposób opisują akta sądowe województwa ruskiego Marynę Winnicką, z domu Dziusankę, która chadzała w męskim stroju, jeździła konno jak kozak, umiała się bić na pałasze i brała udział w licznych zwadach swego męża. W tym także w zajeździe na Winniki i usieczeniu tam Fedorka Winnickiego, dokąd w 1650 roku rzeczony Fedorko uszedł z czeladzią po splądrowaniu należącego do Maryny i jej męża Uroża. Nadmienić zaś należy jako ciekawostkę, że gdy Fedorko plądrował Uroże, nakazał czeladzi śpiewać ruskie kolędy, aby zagłuszyły jęki bitych i grabionych mieszkańców.

Ternka – dzisiejsza Terka, wieś nieopodal jeziora Solińskiego, jedna z najstarszych w Bieszczadach, założona przez Balów przed 1463 rokiem. Prawdopodobnie był tu kiedyś prawosławny monastyr.

Jotryłów – dawna nazwa Witryłowa, wsi leżącej mniej więcej pomiędzy Dynowem a Sanokiem, w dzisiejszym województwie podkarpackim.

Wilkowyja – dziś Wołkowyja, wieś nad jeziorem Solińskim, lokowana przez Balów około połowy XV wieku, której pierwszymi mieszkańcami byli, cytując dawne akta: kniaź Petrus, Vaysko Dzurdz, Michael filius Costh i Clysz.

Stoi jeszcze u was kościół? – wbrew temu, co można by sądzić, w Bieszczadach było kilka kościołów katolickich. Poza świątyniami w Hoczwi zaliczyć można do nich na przykład drewniany kościółek w Terpiczowie (obecnie Średnia Wieś na południowy wschód od Sanoka). Reszta katolików modliła się w świątyniach unickich.

Agra – Eger, Erlau, miasto w północnych Węgrzech, zdobyte przez Turków w 1596 roku na skutek zdrady załogi.

pognali do Krymu, do Gródka – czyli do miasta Kale, zwanego także Gródkiem Karaimskim, dokąd Tatarzy spędzali zwykle swoich jeńców zdobytych na wyprawach wojennych. Dzięki pośrednictwu Karaimów przeprowadzano tutaj wykupy jeńców.

Spędziłem na nich więcej jak dwadzieścia lat! – choć może się to wydawać niemożliwe, jednak byli jeńcy, którzy potrafili wytrwać na galerach nawet znacznie dłużej. Na przykład kiedy polskie poselstwo bawiło w Konsytantynopolu w 1640 roku, zgłaszali się do niego szlachcice, którzy całe swoje życie spędzili przykuci za wiosłem. Po obiedzie beli u Jmci z galer dwa Polaków – niejaki jeden Górski, szlachcic i Słomka. Także Polacy, którzy od trzydziestu Górski, a Słomka od czterdziestu lat – robią na galerach. [...] Służyli oba po usarsku, Górski na 4 a Słomka na 3 konie z Potockiem, których pogromieli beli Tatarowie, pogromiwszy poprzedali w Carygrodzie na galery – pisze Zbigniew Lubieniecki w Diariuszu drogi tureckiej (w: Trzy relacje z polskich podróży na wschód muzułmański w pierwszej połowie XVII wieku, Kraków 1980).

Sinan pasza – wojowniczy i agresywny wielki wezyr turecki, który kilkakrotnie odsuwany był od władzy i kilkakrotnie do niej wracał dzięki sprytnym intrygom politycznym. W roku 1590 namawiał sułtana do wojny z Polską, a władca zażądał wówczas, aby Rzeczpospolita przyjęła islam i zapłaciła Wysokiej Porcie haracz. Na szczęście, jak to zwykle u Turków bywało, były to tylko bujdy i bajania.

Rozdział IV

sprzężaj odrabiać trzy dni – w XVII wieku w dobrach szlacheckich obowiązywały dwa rodzaje pańszczyzny, którą świadczyli chłopi na rzecz dziedzica lub dzierżawcy wsi. Pańszczyzna sprzężajna (ciągła) oznaczała, iż chłop pracować musiał na pańskim polu z własnym pługiem oraz zaprzęgiem wołów, i obowiązywała przede wszystkim zamożnych gospodarzy (kmieci) gospodarujących na łanach ziemi. Z kolei pańszczyzna piesza świadczona była przez mniej zamożnych gospodarzy – zagrodników i komorników, i zasadzała się na wykonywaniu robót polowych bez udziału własnych zwierząt pociągowych.

plebeiae conditionis et ignobiles – łac. stanu plebejskiego i nieszlachetni.

łan – w dawnej Polsce istniało kilka jednostek na określanie powierzchni. Łan królewski stary równy był ośmiu łanom frankońskim, a obok niego istniał jeszcze łan królewski wójtowski mający trzy włóki chełmińskie, łan królewski sprawdzony i królewski hybernowy. Aby dopełnić całości, nadmieniamy jeszcze, że stosowano tak zwane łany frankońskie – zwykłe i większe, a także łan kmiecy, także większy i mniejszy. Różnice pomiędzy nimi bywały znaczne, bo łan królewski stary miał 120 morgów, a kmiecy tylko 12, i o ten właśnie łan idzie Zegartowi. Przeliczając to na dzisiejsze miary powierzchni, łan kmiecy miał w zależności od regionu Polski od 7 do 17 hektarów.

że są nobilis, a nie poczciwi – w dawnej korespondencji i dokumentach szlachcic miał zawsze przydomek nobilis – szlachetny, albo urodzony (generosus), natomiast chłop pracowity albo uczciwy. Mieszczanie pisali się zwykle sławetny, czasem łaskawy.

góra szubieniczna na Posadzie Liskiej – wzgórze, na którym w dawnych czasach wznosiła się szubienica używana do końca XVIII wieku. Jeśli wierzyć opowieściom bieszczadzkim spisanym przez Andrzeja Potockiego (Księga Legend i opowieści bieszczadzkich, Rzeszów 2006), po raz ostatni powieszono na niej kilku Cyganów podejrzewanych o kradzież koni.

Otręt – obecnie Otryt, zalesiony grzbiet bieszczadzki ciągnący się po północnej stronie Sanu, od Smolnika do Terki i Bukowca.

Zawój – nieistniejąca dzisiaj wieś w Bieszczadach nad Wetlinką, na północny wschód od Cisnej.

Chmel – dzisiejszy Chmiel, wieś w Bieszczadach nad Sanem, zniszczona w czasie Akcji Wisła i zaludniona na nowo po 1973 roku, położona pomiędzy Otrytem a Połoninani.

Verbum nobile debet esse stabile – łac. słowo szlacheckie winno być dotrzymane.

Ja, Stanisław Stadnicki ze Żmigrodu, a na Łańcucie starosta zygwulski... – wyjątki z autentycznej odpowiedzi Stanisława Stadnickiego danej Konstantemu Korniaktowi w 1605 roku w Lublinie, po przegranej sprawie w trybunale o zwrot pożyczek zaciągniętych przez Diabła pod zastaw Łańcuta.

Egzercerunki – łac. ćwiczenia żołnierskie.

Rozdział V

Akcesoria – pod tym terminem rozumiano w dawnym prawie ziemskim wszystkie sprawy poboczne, które należało rozstrzygnąć przed rozprawą główną – na przykład wykluczenie bądź pozostawienie ważnego świadka.

z tych pół opryszków, pół chłopów, z wójtów strwiążkich nieodrabiających żadnych powinności, z kniaziów, krajników... – większość wsi w Bieszczadach zakładana była nie na prawie niemieckim – jak wioski w Małopolsce – ale na wołoskim, które lepiej sprawdzało się na terenach górskich, mających mniej urodzajne gleby. Chłopi we wspomnianych wioskach nie musieli odrabiać pańszczyzny, płacili tylko czynsze i składali daniny wobec dworu. Korzystali także z własnego samorządu. Zasadźca, który na prawie niemieckim zostawał wójtem (sołtysem), we wsiach na prawie wołoskim zwany był kniaziem. Z kolei grupa wsi tworzyła kres lub krainę zarządzaną przez wojewodę zwanego także krajnikiem. Chłopi sprawujący te godności cieszyli się wolnością osobistą i często rekrutowali się z nich przywódcy rozbójniczych band – beskidników, pochodzących z polskiej strony gór, lub tołhajów i opryszków – zbójników węgierskiego i słowackiego pochodzenia.

Rozdział VI

Deszcz przestał siąpić, kiedy dojechali do drewnianego mostu wiodącego ku zamkowej bramie – z zamku w Sanoku, na którym mieścił się urząd grodzki, ocalał dziś tylko główny budynek, zdewastowany i przebudowany w XIX wieku przez Austriaków. Wiadomo, że miał on wieżę, której fundamenty odkopano niedawno w czasie badań archeologicznych, okolony był murem, a główny budynek składał się z trzech skrzydeł – północnego, południowego i wschodniego, z których do chwili obecnej przetrwało jedynie wschodnie. Do zamku wjeżdżało się w XVII wieku przez zwodzony most i budynek bramny zwieńczony dwiema wieżami.

Aleksander Sienieński – postać autentyczna; okrutnik, zwyrodnialec, jakiego trudno szukać byłoby między najgorszymi warchołami i hultajami. Wszystkie jego złe uczynki wspominane w niniejszej książce są prawdziwe, choć dotyczą czasów nieco późniejszych, a mianowicie lat dwudziestych XVII stulecia. Jedną z głośniejszych zbrodni Sienieńskiego było zabójstwo Andrzeja Rusieckiego, którego Aleksander nakazał schwytać w gospodzie w Pomorzanach, wywlec na ulicę i obić przez czeladź. Następnie zaprowadził go do swego zamku i w ustronnej komnacie nakazał dać mu wina, aby się pokrzepił przed śmiercią. Ledwie Rusiecki upił trochę trunku, sługa Sienieńskiego, Łochciński, strzelił do niego z pistoletu. Strzał nie był jednak śmiertelny. Ciężko ranny Rusiecki upadł na podłogę i zaczął błagać o litość. Sienieński bynajmniej się tym nie wzruszył. Wprost przeciwnie – w swym okrucieństwie sam nabił pistolet i podał go Łochcińskiemu, każąc mu dobić Rusieckiego. Sługa spełnił wolę pana i strzałem w głowę położył nieszczęśnika trupem.

Jednym z największych wybryków Sienieńskiego była pod koniec lat dwudziestych XVII wieku wojna z Adamem Kalinowskim, także znanym warchołem i swawolnikiem. Zarówno Sienieński, jak i Kalinowski żonaci byli z córkami Mikołaja Strusia. Kalinowski wprawdzie nie miał zgody rodziców panny młodej na ślub, poradził sobie jednak po kozacku, bowiem w roku 1625 napadł na czele zwerbowanych semenów na zamek Mikołaja Strusia w Haliczu i porwał Krystynę razem z wielkim skarbem; jednak zamierzał zdobyć przynajmniej część majątku należnego swej żonie po śmierci rodziców.

Gdy umarł Mikołaj Struś, obydwaj zięciowie czekali tylko na śmierć wdowy po nim, aby zagarnąć majątek starego pułkownika. Sienieński często przyjeżdżał do Strusowa, a gdy stara kasztelanowa była już bliska śmierci, poczynał sobie tam zgoła śmiało, uważając się już za prawowitego gospodarza tej włości. Gdy w roku 1629 zamierzał zabrać ze stajni w Strusowie dobrego konia, sprzeciwił się temu stary sługa kasztelanowej – Wawrzyniec Zaleski. Sienieński wpadł wówczas we wściekłość, wezwał swoich hajduków, kazał pochwycić Zaleskiego, wywlec go w pole i dać mu 200 rózeg. Potem, jeszcze nieuspokojony, nakazał przywlec starca do przygotowanego wcześniej kamienia i tam własnoręcznie odrąbał mu szablą lewą dłoń.

Sienieński był dobrym znajomym i komilitonem synów Stanisława Diabła Stadnickiego – Władysława, Zygmunta i Stanisława, zwanych z kolei Diablętami Łańcuckimi (w odróżnieniu od wnuka – także Stanisława – określanego mianem Diabełka), pomagał w rodowych porachunkach Łahodowskich, słynął jako jeden z największych okrutników i zwyrodnialców na Rusi Czerwonej.

Intercyza – tak określano akt ugody pomiędzy szlachcicami w dawnej Rzeczypospolitej – na przykład tej zawartej pomiędzy Stanisławem Stadnickim a Konstantym Korniaktem, w której ten ostatni darowywał Diabłu Łańcuckiemu wszystkie długi.

Zjeżdżam tutaj z jednym czeladnikiem moim, któremu płacę nie ze starostw, tenut ani żup solnych, ale z mego chudego mieszka ziemiańskiego... – to oczywiście nieco zmienione wyjątki z przemówienia, jakie wygłosił Stadnicki na kole rokoszowym w 1606 roku.

Mundacja – wywód szlachectwa na sejmiku.

Ja pobereźników nie chowam i złodziejskich wydzierków nie żywię... – to z kolei fragmenty korespondecji pomiędzy Stadnickim a Hieronimem Jazłowieckim, wojewodą podolskim. Wywiązała się ona w związku z faktem, iż Stadnicki w wielu swoich mowach rokoszowych obrażał króla Zygmunta III Wazę, nazywając go sodomczykiem i oskarżając o łamanie wolności szlacheckiej. Powiadaj kto! – gardłował Stadnicki na zjeździe w Lublinie – co dobrego uczynił [król – przyp. JK] przez te osimnaście lat? Godnego posteritati? Co nawet królewskiego? Naprzód we piłkę grać, druga alchimiją robić, trzecia piece wymyślać, czwarta w Saraju mieszkać i tam syna ćwiczyć, pięta w sodomskim grzechu żyć, przyobiecawszy publice na sejmie nie pojmować siostry żony swojej, po sejmie uczynił to!

Korespondencja owa zaczęła się od drobnych, uczczypliwych listów, a skończyła na obelgach i kalumniach, pospolitych, karczemnych połajankach, w których obaj adwersarze wyzywali się od matek. Niecnotliwy człowiecze, łańcucki krzywoprzysięzco – pisał na ten przykład wojewoda do Diabła – i zdrajco Pana swego, targnąłeś się na mnie i na sławę moją pisaniem jakiemsi, które udajesz, żeś do mnie posłał! [...] Tylko równego tobie widziałem Nalewajka, któremu co się stało, dali Bóg i tobie! Nie nowinać przeciwko Panu swemu pomazańcowi Bożemu wszetecznie mówić, posłuszeństwo wypowiadać, krzywoprzysięzcą być, ludzi cnotliwych, zacnych [...] na sławie szczypać i szczekać, jako jadowity pies, paskwilusy niecnotliwe wydawać, co czyniłeś nie sub praetextu libertatis, ale tylko abyś mógł jako złodziej po jarmarku cokolwiek ułapić!