122134.fb2 Diabelska maszyna - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 3

Diabelska maszyna - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 3

— Zatrzymasz, czy nie?

Arnold pochylił się nad maszyną, następnie wyprostował się i rzekł z wymuszonym uśmiechem.

— To nie jest takie proste…

— A to dlaczego?

— Bo bez klucza liguryjskiego maszyny zatrzymać nie można, a my takiego klucza nie mamy.

Następne kilka godzin spędzili obaj przy telefonie. Dzwonili na wszystkie strony w poszukiwaniu klucza.

Informowali się w muzeach, w laboratoriach naukowych, w instytucie archeologii i wielu innych instytucjach, które mogły im udzielić pomocy. Bezskutecznie. Nikt nigdy na tezy nie widział klucza liguryjskiego i nikt nigdy o nim nie słyszał.

A maszyna ciągle wysypywała z siebie proszek, którego nie moim się było pozbyć. Tangress zasypał już obydwa krzesła, kaloryfer i osiągnął wysokość biurka.

— Co to za wspaniałe źródło dochodu — mruknął Gregor.

— Znajdziemy w końcu jakiś sposób.

— Na pewno?

Arnold zabrał się do studiowania swoich książek i resztę nocy spędził przy biurku. Gregor musiał część proszku przesypać na korytarz, aby całe umeblowanie nie utonęło w tangressie.

Nastał ranek i promień słońca próbował przedrzeć się przez szybę pokrytą chmurą szarego kurzu. Arnold wstał od biurka i ziewnął.

— I co nowego? — zapytał Gregor.

— Właściwie nic.

Gregor znowu utorował sobie drogę do drzwi, aby zejść po kawę. Gdy wrócił, zastał w pokoju dozorcę budynku i dwóch potężnych policjantów, którzy wykrzykiwali coś pod adresem nieszczęsnego Arnolda.

— Natychmiast zabierze mi pan to świństwo z korytarza! — krzyczał dozorca

— Oczywiście! I jeszcze zapłaci pan karę za zainstalowanie fabryki w dzielnicy urzędowej. Bez zezwolenia! — dodał owo jeden z policjantów.

— To nie jest fabryka — próbował sprawę wyjaśnić Gregor. — To jest taka maszyna, która produkuje…

— A ja panu mówię, że to jest fabryka — powtórzył policjant. — I pan to natychmiast zatrzyma.

— Niestety, są pewne trudności — powiedział Arnold. — Można by powiedzieć, że nie potrafimy tego zatrzymać…

— Nie potrafi pan tego zatrzymać? — policjant spojrzał na Arnolda podejrzliwie. — Pan się ze mnie śmieje, co? A ja panu mówię, żeby pan to zatrzymał!

— Przysięgam panu, że…

— Słuchaj, chłopie — policjant przeszedł na „ty”. Wracam za godzinę. W ciągu tego czasu zatrzymasz mi tę maszynę i usuniesz całe to świństwo. Jeśli nie, to inaczej pogadamy.

Cała trójka z dostojeństwem opuściła pokój. Gregor i Arnold spojrzeli na siebie, a następnie na maszynę. Wyrzucała z siebie regularnie szary proszek, który dochodził już do połowy wysokości pokoju.

— Do jasnej cholery! — krzyknął Arnold u progu histerii. — Musi się znaleźć jakiś sposób, aby to upłynnić. Przecież to wszystko bezpłatnie. Przypominam ci, bezpłatnie, bezpłatnie!

— Spokojnie, mój drogi rzekł Gregor drapiąc się w głowę pokrytą szarym proszkiem.

— Czy naprawdę tego nie rozumiesz? Jeśli możesz coś wyprodukować bezpłatnie i to w każdych ilościach, to do czegoś musi to służyć!

Drzwi się nagle otworzyły i do pokoju wszedł wysoki chudy mężczyzna, elegancko ubrany, trzymając w rękach dziwny przedmiot.

— A więc to tu — rzekł.

Gregor powstrzymał oddech w radosnej nadziei.

— To jest klucz liguryjski? — zapytał.

— Co?! To nie żaden klucz — rzekł przybysz. — To jest drenometr.

— Ach, tak…

— Właśnie, i jak widzę, zaprowadził mnie do źródła zaburzeń — rzekł przybysz. — Przepraszam, jeszcze się nie przedstawiłem. Moje nazwisko Canters.

Zamaszystym gestem zmiótł z biurka proszek, spojrzał jeszcze raz na swój drenometr i zabrał się do wypełniania wdrukowanych formularzy.

— Co to wszystko znaczy? — zapytał Arnold.

— Pracuję w Kontynentalnej Centrali Energetycznej rzekł Canters. — To rozpoczęło się wczoraj koło południa. Zauważyliśmy na naszych licznikach, że jakaś potężna siła absorbuje niezwykle potężne ilości energii. Zmusiło to nas do odszukania miejsca, gdzie zaburzenia te powstają…

— I to właśnie tutaj? — zapytał Gregor.

— Z tej właśnie maszyny — rzekł Canters.

Zakończył wypełnianie swoich formularzy, złożył je i schował do teczki.

— Dziękuję panom za pomoc. Oczywiście rachunek wkrótce prześlemy.

Otworzył, nie bez pewnych trudności, drzwi i spojrzał jeszcze raz na maszynę.

— Ona musi wytwarzać coś, co ma wielką wartość rzekł — jeśli tak olbrzymie zużycie energii ma się opłacać. Co to jest? Proszek platynowy?

Uśmiechnął się, skłonił uprzejmie głową i wyszedł. Gregor odwrócił się w stronę Arnolda.

— Bezpłatna energia, co?

— Myślę, że ona wykorzystuje po prostu to źródło, które znajduje się najbliżej.

— Też tak myślę. Ta maszyna czerpie energię z powietrza, ze słońca, z eteru. No i oczywiście z centrali energetycznej, jeśli ta znajduje się w pobliżu.

Tak to wygląda. Ale zasada działania…

— Niech diabli wezmą całą zasadę działania! — krzyknął Gregor. — Nie możemy zatrzymać tej maszyny bez klucza Liguryjskiego, nikt nie ma klucza liguryjskiego, a my zasypani jesteśmy przez ten przeklęty kurz, którego nie możemy się pozbyć. I w dodatku w błyskawicznym tempie zużywamy olbrzymie ilości energii.