122368.fb2 Duch V - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 3

Duch V - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 3

Nie mógł uwierzyć w istnienie duchów czy demonów. Wiedział, że zjawiska nadprzyrodzone przestawały być niezwykłe, jeśli je się dokładnie zbadało. Duchy nigdy nie chciały stać spokojnie, by jakiś niedowiarek mógł je zbadać — znikały. Zawsze wtedy, kiedy w zamku pojawiał się naukowiec z kamerami i magnetofonami, upiory wydawały się być na urlopie.

Była jeszcze jedna możliwość. Przypuśćmy, że ktoś chciał mieć te planetę, ale nie za cenę proponowaną przez Ferngrauma. Czy taki ktoś nie mógł ukryć się tu, straszyć osadników, a nawet zabić ich, żeby doprowadzić do opuszczenia ceny?

To brzmiało logicznie. W ten sposób można by wytłumaczyć również zachowanie jego ubrania. Elektryczność statyczna, właściwie użyta…

Coś stało przed nim. System alarmowy, tak jak przedtem, nie zareagował.

Gregor powoli podniósł głową. To coś naprzeciw niego miało dziesięć stóp wysokości i przypominało postać ludzką, z wyjątkiem krokodylej głowy. Było jasnoczerwone w pionowe, purpurowe pasy. W jednej pazurzastej łapie trzymało dużą, brązową puszkę.

— Cześć, — powiedziało.

— Cześć, — odpowiedział Gregor zdławionym głosem. Jego miotacz leżał na stole dwa metry od niego. Zastanawiał sie czy to coś zaatakuje jeśli on sięgnie po broń. — Jak się nazywasz?, — zapytał Gregor spokojnie.

— Jestem Szkartatno-Purpurowy Pożeracz, — odpowiedziało. — Chwytam i pożeram.

— Bardzo ciekawe. — Gregor pomaleńku śięgał po miotacz.

— Chwytam i pożeram rzeczy nazywające się Richard Gregor — pogodnie i szczerze tłumaczył mu Pożeracz. — I zwykle jem je w czekoladowym sosie.

Pokazał mu puszkę i Gregor przeczytał nalepkę: „Sos Smiga — Wspaniały do polewania Gregorych, Arnoldów i Flynnów.”

Palce Gregora dotknęły kolby miotacza. Zapytał:

— Czy miałeś zamiar mnie pożreć?

— O, tak, — odpowiedział Pożeracz.

Gregor miał już w ręku miotacz. Odbezpieczył go i strzelił. Świetlisty strumień spłynął po Pożeraczu, osmalił podłogę, ściany i brwi Gregora.

— To mnie nie zrani, — wyjaśnił Pożeracz. Jestem za wysoki.

Miotacz wypadł Gregorowi z ręki. Pożeracz pochylił się ku niemu.

— Nie zjem cię teraz, — powiedział.

— Nie? — wykrztusił Gregor.

— Nie. Mogę cię zjeść dopiero jutro, pierwszego maja. Takie są zasady. Przyszedłem prosić cię o przysługę.

— Jaką?

Pożeracz uśmiechnął się czarująco.

— Czy mógłbyś być tak miły i zjeść kilka jabłek? One nadają wspaniały aromat.

I powiedziawszy to pasiasty potwór zniknął.

Drżącymi rękami Gregor włączył nadajnik i opowiedział wszystko Arnoldowi.

— Hmm, — powiedział Arnold. „Szkarłatno-purpurowy Pożeracz”, tak? To potwierdza moje przypuszczenia.

— Jakie przypuszczenia? — O czym ty mówisz?

— Po pierwsze zrób to co ci powiem. Muszę się upewnić.

Posłuszny instrukcjom Arnolda, Gregor rozpakował aparaturę do badań chemicznych. Porozkładał różne probówki, retorty i chemikalia. Mieszał potrząsał, dodawał i odejmował według wskazówek i w końcu podgrzał otrzymaną mieszankę.

— No już, — powiedział podchodząc z powrotem do nadajnika, — wytłumacz mi co się dzieje.

— Posłuchaj. Poszukałem w słowniku słowa „TgaskliY”. To po opaliańsku. Oznacza „ducha o wielu zębach”. Czciciele słońca byli z Opalu. Czy już coś rozumiesz?

— Zostali zabici przez rodzimego ducha, odparł burkliwie Gregor — Musiał się ukryć w ich statku. Pewnie jakaś klątwa…

— Uspokój się, — powiał Arnold. — Duchy nic nie mają z tym wspólnego. Czy roztwór się gotuje?

— Nie

— Powiedz mi jak się zagotuje. A teraz wróćmy do sprawy twojego ożywionego ubrania. Czy to ci czegoś nie przypomina?

Gregor zastanowił się.

— Cóż, kiedy byłem dzieckiem — nie, to bez sensu.

— No powiedz, nalegał Arnold.

— Kiedy byłem mały, nigdy nie zostawiałem ubrania na krześle. W ciemności zawsze wyglądało jak człowiek albo smok czy coś w tym rodzaju. Myślę, że każdemu się to zdarzyło. Ale to nie wyjaśnia…

— Oczywiście, że wyjaśnia! Czy już sobie przypomniałeś Szkartatno-purpurowego Pożeracza?

— Nie. Dlaczego?

— Bo to ty go wymyśliłeś! Pamiętasz? Mieliśmy wtedy po osiem czy dziewięć lat, ty ja i Jimmy Flynn. Wymyśliliśmy najstraszniejszego potwora — to był nasz własny potwór i chciał pożreć tylko albo ciebie, albo mnie, albo Jimmiego — polanych czekoladowym sosem. Ale tylko pierwszego każdego miesiąca. Żeby się go pozbyć, trzeba było wymówić zaklęcie.

Teraz Gregor przypomniał sobie i dziwił się jak mógł o tym zapomnieć. Ileż to nocy przesiedział skulony, przerażony czekając na Pożeracza?

— Czy roztwór się gotuje?, zapytał Arnold.

— Tak, — odpowiedział Gregor spojrzawszy na probówkę.

— Jakiego jest koloru?

— Taki zielonkawo-niebieski. Bardziej niebieski…

— Prawidłowo. Możesz go już wylać. Muszę jeszcze przeprowadzić kilka prób, ale myślę, że wygraliśmy.

— Co wygraliśmy? Czy możesz mi wytłumaczyć?

— To oczywiste. Na planecie nie ma zwierząt. Duchy nie istnieją, przynajmniej nie takie które mogłyby zabić oddział uzbrojonych mężczyzn. Jedynym rozwiązaniem mogły być halucynacje, więc szukałem czegoś co mogło je powodować. Znalazłem sporo przyczyn. Oprócz narkotyków spotykanych na Ziemi,jest kilkanaście gazów,wywołujących halucynacje, spisanych w Katalogu Obcych Pierwiastków Śladowych. — Mogą powodować depresje, pobudzać — sprawiać, ze czujesz się jak glista albo orzeł, albo geniusz. Ten, o który nam chodzi określony jest jako Longstead 42. Jest to ciężki, przezroczysty, bezwonny gaz, który nie uszkadza żadnych tkanek. To jest środek pobudzający wyobraźnię.