122368.fb2
— Już sobie wszystko przypomniałem, — powiedział smętnie
— Co go zniszczy!
— Nie zniszczy go ani pistolet na wodę, ani korkowiec ani fajerwerk, kopeć, ani proca, ani żadna inna dziecięca broń. Gromostrach jest zupełnie niezniszczalny.
— Ach ten Flynn ze swoją cholerną wyobraźnią! Co nas podkusiło, żeby o nim rozmawiać? Jak w takim razie pozbyć się potwora?
— Mówiłem ci. Nie ma rady. Może odejść tylko z własnej woli.
Gromostrach urósł już do swych normalnych rozmiarów. Arnold i Gregor schronili się w maleńkim magazynie i zatrzasnęli ostatnie drzwi.
— Pomyśl, Gregor — błagał Arnold. — Żadne dziecko nie wymyśla potwora przed którym nie można się jakoś obronić. Pomyśl!
— Gromostracha nie można zabić, — powtórzył Gregor.
Dym znów zaczął przybierać postać cętkowanego potwora. Gregor przypomniał sobie wszystkie nocne koszmary, jakie kiedykolwiek miał. Jako dziecko musiał przecież robić coś, by bronić się przed nieznaną siłą.
— I nagle — w ostatniej chwili — przypomniał sobie.
Sterowany przez autopilota statek mknął ku Ziemi, całkowicie opanowany przez Gromostracha. Gromostrach wędrował pustymi korytarzami, przenikał przez stalowe ściany do kabin i magazynów, jęcząc, stękając i ciskając gromy, bo nie mógł znaleźć żadnej ofiary.
Statek dotarł do systemu słonecznego i automatycznie wszedł na orbitę Księżyca.
Gregor ostrożnie wychylił głowę, gotowy schować się z powrotem w razie potrzeby. Nie słychać było groźnego szurania ani jęków, ani stękań. Nie było złowrogiej mgły przenikającej Przez drzwi i ściany.
— W porządku, — krzyknął do Arnolda. — Gromostrach znikł
Bezpieczni w niezawodnym schronieniu przed koszmarami nocy — zawinięci po czubki głów w koce — teraz mogli już wyjść ze swych kryjówek.
— Mówiłem ci, że pistolet na wodę nic nie pomoże, — powiedział Gregor. Czule pogładził koc. — Przykrycie kocem głowy to najlepsza obrona.