122401.fb2
Co za dzień! I cóż za dziwaczna dziewczyna!
Oczywiście nie powinien był jej tak mocno naciskać w sprawie, na którą była najwyraźniej mocno uczulona. Ale czy to jego wina, że jest taka wrażliwa?
Fabian rozważył całą sprawę dokładnie, bezstronnie i rozstrzygnął ją na swoją korzyść. Nie, zdecydowanie to nie była jego wina.
Ale cóż za historia! Dziecko-podrzutek, ten wyrostek, zęby, włosy na paznokciach i pod językiem… No i gwóźdź do wszystkiego: pępek!
Musiał to sobie przemyśleć. Może należało kogoś zapytać. Ale jednego był pewien tak jak tego, że nadaje się na kierownicze stanowisko: Wednesday Gresham nie kłamała ani na jotę. Wednesday Gresham po prostu nie należała do osób, które mogłyby zmyślać niestworzone historie na swój temat.
Gdy wróciła, namówił ją, aby wypiła drinka.
— Pomoże pani wziąć się w garść. Zawahała się. Powiedziała, że rzadko pije alkohol. Ale nalegał, aż w końcu ustąpiła.
— Ale tylko słaby. Cokolwiek. Niech pan zamówi, panie Balik.
Fabian w głębi ducha radował się jej uległością. Żadnych wymówek, żadnych tam docinków, nie jak inne dziewczęta… Chociaż właściwie, za co miałaby mu robić wymówki?
— Ciągle jeszcze nie za dobrze pani wygląda. Jak wrócimy, proszę nie siadać przy biurku. Niech pani idzie prosto do pana Osborne’a i skończy stenografować. Po co mają pani koleżanki mieć temat do plotek? Odbiję za panią zegar.
Skinęła posłusznie głową i dalej sączyła płyn z małej szklaneczki.
— A co miała znaczyć ta ostatnia uwaga w restauracji — jestem pewien, że już nie ma pani nic przeciwko temu, aby porozmawiać — to, że nie urodziła się pani, tylko została skonstruowana? Dziwacznie to zabrzmiało.
Wednesday westchnęła.
— To nie ja to wymyśliłam. To doktor Lorington. Przed laty, kiedy mnie badał, powiedział, że wyglądam, jakby mnie skonstruował jakiś amator. Ktoś, kto nie miał wszystkich planów albo się na nich nie znał, albo po prostu zbytnio się nie starał.
— Hm. — Przyglądał się jej, rzeczywiście zaintrygowany. Wyglądała dosyć normalnie. Tak naprawdę, to lepiej niż normalnie. Ale jednak…
Jeszcze tego samego dnia zadzwonił do Jima Rudda i umówił się z nim na spotkanie po pracy. Z Jimem Ruddem mieszkał w jednym pokoju w akademiku. Teraz był on wziętym lekarzem i powinien się trochę więcej na tym znać.
Ale Jim Rudd nie bardzo umiał mu pomóc. Cierpliwie wysłuchał opowieści o „pewnej dziewczynie, którą niedawno poznałem”, pod koniec rozparł się wygodnie w nowiutkim obrotowym fotelu i ściągnąwszy usta, zapatrzył się w pięknie oprawiony dyplom zawieszony na przeciwległej ścianie.
— Ty masz szczęście do dziwadeł, Fabe. Na zewnątrz porządny, dobrze ułożony facet z prawdziwym talentem do światowych uciech, a wybierasz sobie najbardziej pokopane babki, o jakich słyszałem. No, ale to twoja sprawa. Może w ten sposób dodajesz sobie szczyptę egzotyki do szarości codziennego młyna. A może to reakcja na monotonię pracy u ojca w sklepiku.
— Ta dziewczyna to nie żadne dziwadło — obraził się Fabian. — To zwyczajna sekretarka, no, może ładniejsza od innych, ale to wszystko.
— Mów, co chcesz, ale dla mnie to jest dziwadło. Po mojemu, to cholernie mało się różni — sądząc z twojego opjsu — od tej zwariowanej Białorusinki, za którą latałeś na trzecim roku. Wiesz, o którą mi chodzi… jak tam jej było na imię?
— Sandra? Jim, co się z tobą dzieje? Sandra to była paczka dynamitu, która zawsze wybuchała w moich rękach. A ten dzieciak mi blednie i umiera ze strachu, gdy tylko podniosę trochę głos. Poza tym w Sandrze bujałem się jak prawdziwy szczeniak, a ta dziewczyna to po prostu przygodna znajoma, już ci mówiłem, i tak czy siak, nic do niej nie czuję.
Młody lekarz roześmiał się.
— I dlatego przychodzisz do mojego gabinetu i zasięgasz w jej sprawie porady! No cóż, sam sobie napytałeś biedy. Więc co chcesz wiedzieć?
— Co może być przyczyną tych… fizycznych osobliwości?
Doktor Rudd wstał i usiadł na oparciu fotela.
— Po pierwsze — zaczął — czy chcesz to przyznać, czy nie, jest to osoba bardzo niezrównoważona. Wskazuje na to histeryczne zachowanie w restauracji no i te fantastyczne wymysły, które ci naopowiadała o swoim ciele. Już w tym jest coś nienormalnego. Jeśli choć jedna setna tego, co ci powiedziała, jest prawdą — a uznałbym to za wysoki odsetek — to da się to wytłumaczyć w kategoriach braku równowagi psychosomatycznej. Medycyna nie bardzo jeszcze wie, na czym to polega, ale jedno wydaje się pewne: każdy, kto coś tam ma pokręcone w mózgu, przynajmniej do pewnego stopnia będzie też pokręcony na ciele. Fabian rozważał to przez chwilę.
— Jim, ty nie wiesz, co to znaczy dla każdej z tych sekretarek skłamać własnemu przełożonemu! Jakiś drobiazg, dlaczego spóźniły się poprzedniego dnia, może tak, ale nie takie historie, jak to! I nie mnie!
— Nie wiem, kim ty dla nich jesteś — rzekł lekarz, wzruszając ramionami — nie pracuję u ciebie, Fabe. Ale nic z tego, co mi mówisz, nie byłoby prawdą nawet w przypadku umysłowo chorej. A za taką muszę ją uznać. Posłuchaj, niektóre z tych rzeczy są zwyczajnie niemożliwe, niektóre spotyka się w literaturze medycznej. Istnieją na przykład autentyczne przypadki ludzi, którym w ciągu życia wyrastało kilka kompletów zębów. To są fenomeny biologiczne, jeden na milion ludzi. Ale te pozostałe rzeczy? I to wszystko miałoby się zdarzyć u jednej osoby? Zlitujże się.
— Część z tego widziałem. Widziałem włosy na jej paznokciach.
— Widziałeś coś na jej paznokciach. Mogło to być równie dobrze dziesięć innych rzeczy. Jednego jestem pewien: to nie mogły być włosy. W tym miejscu zdradziła się, że jest oszustką. Do diabła, człowieku, włosy i paznokcie to w istocie te same tkanki. Jedno nie może rosnąć na drugim!
— No, a pępek? Pępek, którego nie ma?
Jim Rudd zeskoczył z fotela i szybko obszedł biurko.
— Sam nie wiem, czemu tracę dla ciebie tyle czasu — rzeki rozzłoszczony. — Czlowiek bez pępka czy jakikolwiek ssak bez pępka to tak samo, jak owad o temperaturze ciała trzydzieści sześć i sześć. Po prostu go nie ma! Nie istnieje!
Podniecał się coraz bardziej, w miarę jak roztrząsał to zagadnienie. Chodził po pokoju, kręcąc przecząco głową.
— A gdybym przyprowadził ją do ciebie do gabinetu — Fabianowi przyszła do głowy pewna myśl. — I załóżmy, że zbadasz ją i że ona naprawdę nie ma pępka. No, wyobraź sobie tylko przez chwilę. Co byś wtedy powiedział?
— Że to operacja plastyczna — odrzekł lekarz bez namysłu. — Ale jestem przekonany, że nigdy nie zgodzi się poddać takiemu badaniu. Gdyby jednak, i gdyby rzeczywiście nie miała pępka, chirurgia plastyczna byłaby jedynym wytłumaczeniem.
— Po co ktoś miałby dokonywać chirurgii plastycznej na pępku?
— A bo ja wiem? Nie mam najmniejszego pojęcia. Może miała wypadek. Może miała w tym miejscu jakieś brzydkie znamię. Ale powiem ci, że wówczas byłyby blizny. Na pewno urodziła się z pępkiem.
Rudd wrócił za biurko. Wziął do ręki bloczek recept.
— Dam ci adres dobrego psychiatry, Fabe. Od czasu tamtej sprawy z Sandrą zawsze uważałem, że masz jakieś kłopoty ze sobą, które pewnego dnia mogą wyjść na jaw. Ten facet to jeden z najlepszych…
Fabian wybiegł z pokoju.
Gdy wieczorem przyszedł po nią, była cała w skowronkach, czego nie mogła usprawiedliwić nawet niezwykłość randki z własnym szefem. Fabian był zaskoczony, ale pozwolił się jej nacieszyć wspólnym wystawnie spędzonym wieczorem. Dopiero po kolacji i przedstawieniu w teatrze, gdy siedzieli w zacisznym kąciku night clubu popijając drinka, zapytał ją o to.
— Nieczęsto chodzisz na randki, prawda Wednesday?
— Nie, panie Balik… to znaczy, Fabian. — Uśmiechnęła się z zażenowaniem, przypomniawszy sobie, że na czas randki otrzymała przywilej zwracania się doń po imieniu. — Najczęściej wychodzę do miasta z koleżankami. Zazwyczaj odmawiam, kiedy jakiś mężczyzna proponuje randkę.
— Czemu? W ten sposób nie znajdziesz sobie męża. Chcesz przecież wyjść za mąż?
Wednesday z namysłem potrząsnęła głową.
— Chyba nie. Ja… boję się. Nie tyle małżeństwa. Boję się o dzieci. Sądzę, że ktoś taki jak ja nie powinien mieć dzieci.
— Nonsens! Masz jakieś naukowe podstawy ku temu? Czego się boisz? Że to będzie jakiś potwór?
— Obawiam się, że… wszystko się może wydarzyć. Wiedząc, że mam takie… takie śmieszne rzeczy, chyba nie powinnam ryzykować zajścia w ciążę. Doktor Lorington też tak uważa. Poza tym jest jeszcze ten wierszyk.