122401.fb2 Dziecko Wednesday - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 5

Dziecko Wednesday - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 5

A niedługo może będzie miał drugi, mniejszy skarb…

Jim Rudd przyjął jego warunki. I nie mógł wyjść ze zdumienia.

— W ogóle nie ma pępka!!! — wykrzyknął, kiedy po pierwszym badaniu przyszedł do Fabiana oczekującego w gabinecie. — Szukałem blizn pooperacyjnych, ale nie ma nawet śladu! A to jeszcze nie wszystko. Nie stwierdziłem skurczu ani rozkurczu serca! Człowieku, czy ty wiesz, co to znaczy?

— W tej chwili mało mnie to obchodzi — odrzekł beznamiętnie Fabian, — Może później. Myślisz, że dasz sobie radę ze wszystkimi problemami, jakie mogą się u niej pojawić?

— O, na pewno. W każdym razie nie gorzej od tamtego staruszka.

— A dzieci? Czy może mieć dzieci? Rudd rozłożył ręce.

— Nie widzę przeciwwskazań. Poza tymi udziwnieniami jest normalną zdrową kobietą. I nie ma powodu sądzić, że ten stan — jakkolwiek by go nazwać — jest dziedziczny. Oczywiście częściowo może być, coś nienormalnego może się zdarzyć, ale na podstawie badań…

Pobrali się w ratuszu tuż przed urlopem Fabiana. Po lunchu wrócili do biura i zakomunikowali to wszystkim. Fabian już wcześniej zatrudnił nową sekretarkę, która miała zastąpić jego żonę.

A w dwa miesiące później Fabianowi udało się sprawić, że zaszła w ciążę.

Aż się zdziwił, jak ją to zdenerwowało, biorąc pod uwagę jej potulność od początku małżeństwa. Udawał surowego i powiedział, że nie będzie słuchał takich bzdur, że doktor Rudd stwierdził, iż według wszelkiego prawdopodobieństwa będą mieć normalne dziecko i że nie ma o czym mówić. Ale nic nie skutkowało. Próbował żartów, pochlebstw. W końcu wziął ją w ramiona i wyznał jej, że nazbyt ją kocha, aby nie chcieć takiej jak ona małej dziewczynki. Ale i to nie podziałało.

— Fabian, kochanie — zawodziła — czy ty nie rozumiesz? Ja nie powinnam mieć dzieci. Nie jestem jak inne kobiety.

W końcu użył czegoś, co zostawił sobie jako ostatnią deskę ratunku. Wziął z półki książkę i energicznie otworzył ją na założonej stronie.

— Rozumiem — powiedział. — To robota w połowie doktora Loringtona i jego dziewiętnastowiecznej zabobonnej gadaniny, a w połowie tego głupiego, ludowego wierszyka, który czytałaś w dzieciństwie i który wywarł na tobie takie wstrząsające wrażenie. No cóż, w sprawie doktora Loringtona nic już nie mogę zrobić, ale muszę skończyć z tym wierszydłem. Masz. Czytaj.

Przeczytała.

B.L. Farjeon — „Dzieci tygodnia” Poniedziałkowe śliczną ma buzię, Wtorkowe dziecię to wdzięku róża, Dziecko zaś środy oddane i czułe, Czwartkowe pracą się tylko zajmuje, Lecz piątku córa od ludzi przeklęta, A przed sobótką droga tak kręta, Bo za to miłe szabatu dziecię Jest najdzielniejsze na całym świecie.

Wednesday spojrzała na niego i otarła łzy.

— Nic nie rozumiem — wyszeptała zmieszana. — Ten jest zupełnie inny.

Przysiadł obok niej i cierpliwie tłumaczył.

— Ten, który czytałaś kiedyś, miał przestawione dwie linijki. Dzieci środy i czwartku miały tam słowa, które tu dotyczą piątku i soboty, i na odwrót. No cóż, wiersz pochodzi ze starej poezji z hrabstwa Devon i nikt tak naprawdę nie wie, która z tych wersji jest prawdziwa. Znalazłem ją specjalnie dla ciebie. Chciałem ci tylko pokazać, jak byłaś nierozsądna, opierając filozofię życiową o parę rymów, które można odczytywać tak albo inaczej. Już nie wspominając o tym, że napisano ją parę wieków temu, zanim komukolwiek przyszło do głowy nazwać cię Środą.

Zarzuciła mu ręce na szyję i przytuliła się z całej siły.

— Och, Fabian najdroższy! Nie gniewaj się na mnie. Ja się po prostu tak strasznie…boję!

Jim Rudd też się nieco przejął.

— O, jestem pewien, że wszystko pójdzie dobrze, ale szkoda, że nie poczekałeś, aż się trochę oswoję z tą pacjentką. Jest jedna sprawa, Fabe. Będę musiał zaprosić do pomocy jakiegoś pierwszorzędnego ginekologa. Nigdy bym się nie odważył robić tego sam. Postaram się, żeby zachował tajemnicę, o Wednesday i w ogóle. Ale gdy wejdzie na salę porodową, założenia wezmą w łeb. Przy tych udziwnieniach — na pewno zauważy to przynajmniej położna.

— Zrób, co się da — odrzekł nerwowo Fabian. — Nie chcę, żeby moja żona trafiła do jakiegoś brukowca, jeśli można temu zapobiec. Ale jeśli nie można to… cóż, czas, żeby Wednesday zaczęła się uczyć, jak żyć na tym świecie.

Wednesday znosiła okres ciąży bardzo dobrze, nie wykraczając poza normalne w tym czasie komplikacje. Specjalista-ginekolog, którego zaproponował Jim Rudd, był jak wszyscy zaintrygowany fenomenem Wednesday, ale oznajmił im, że przebieg ciąży jest normalny do znudzenia i że płód rozwija się odpowiednio do swojego wieku.

Wednesday znów stała się radosna. Poza tymi jej obawami, Fabian uświadomił to sobie, była bardzo dobrą żoną. Może nie błyszczała na przyjęciach, gdzie spotykali inne małżeństwa spod znaku Slaughter, Stark i Slingsby, ale i nie popełniała większych faux pas. Tak naprawdę była raczej lubiana, a ponieważ w każdym szczególe spełniała jego życzenia, nie miał żadnych powodów, aby się uskarżać.

Dnie spędzał w biurze, radząc sobie z nudą, benedyktyńską pracą papierkową i z zarządzaniem personelem lepiej niż kiedykolwiek, wieczory zaś i weekendy mijały z kobietą, co do której miał wszelkie powody sądzić, że jest najdziwniejsza na świecie. Był z tego życia bardzo zadowolony.

Pod koniec ciąży jednak Wednesday błagała o pozwolenie na wizytę u lekarza Loringtona choć raz. Fabian zmuszony był odmówić, z żalem, lecz stanowczo.

— Nie, nie mam mu za złe, że nie przysłał okolicznościowego telegramu ani prezentu ślubnego. Naprawdę, Wednesday, zupełnie nie mam mu za złe. Nie jestem z tych, co długo chowają urazę. Ale trzymasz się dobrze. Skończyłaś z tymi swoimi głupimi obawami. Lorington tylko wywołałby je u ciebie z powrotem.

I nadal robiła to, co jej kazał. Bez kłótni, bez skargi. Naprawdę była dobrą żoną. Fabian nie mógł się doczekać dziecka.

Któregoś dnia w biurze dostał telefon ze szpitala. Wednesday zaczęła rodzić podczas wizyty u ginekologa. Natychmiast zabrano ją do szpitala, gdzie wkrótce urodziła dziewczynkę. Matka i dziecko czują się dobrze.

Fabian otworzył paczkę cygar trzymanych na tę okazję. Puścił ją w obieg po biurze i przyjmował gratulacje od wszystkich, z panem Slaughterem, panem Starkiem i obydwoma panami Slingsby włącznie. Wreszcie popędził do szpitala.

Gdy tylko wszedł na oddział położniczy, wiedział, że jest coś nie tak. Ludzie spoglądali na niego, po czym szybko odwracali wzrok. Usłyszał za plecami słowa pielęgniarki: „To pewnie jest jej ojciec”. Z wysiłkiem przełknął ślinę.

Pozwolono mu zobaczyć żonę. Wednesday leżała na boku z kolanami przyciśniętymi do brzucha. Ciężko dyszała, ale chyba była nieprzytomna. Coś w jej pozycji sprawiło, że nabrał dziwnych podejrzeń, ale nie za bardzo wiedział, co to było.

— Podobno poród miał się odbywać metodą naturalną — zachrypiał. — Mówiła, że nie będziecie jej usypiać.

— Bo i nie usypialiśmy jej — odpowiedział ginekolog. — Chodźmy teraz do pańskiego dziecka, panie Balik.

Dał sobie nałożyć na twarz maskę i poszli do oszklonej sali, gdzie w malutkich łóżeczkach leżały noworodki. Szedł powoli, niechętnie, czując, jak w głowie narasta mu niezrozumiałe przeczucie zbliżającej się katastrofy.

Pielęgniarka wyjęła dziecko z łóżeczka stojącego w rogu, z dala od pozostałych. Gdy Fabian na chwiejnych nogach podszedł bliżej, z dziką ulgą zauważył, że dziecko wygląda normalnie. Nie było żadnych widocznych znamion ani zniekształceń. Dziecko Wednesday nie będzie potworem.

Ale osesek wyciągnął do niego rączki.

— Och, Fabian, najdroższy — wyseplenił przez bezzębne wargi głosem, który zbyt dobrze znał, żeby się nie przerazić. — Och, Fabian, kochanie, nawet nie wiesz, co się stało! To niesamowite, wprost niewiarygodne!