122869.fb2
To wspólna cecha większości tego pokolenia. Wzajemne stosunki dorosłych osobników mogą polegać na łączeniu się w pary z przedstawicielami każdej z ośmiu głównych płci, ale do formalnego małżeństwa dochodzi rzadko. Zwykle takie związki przemijają szybko jak pory roku. Ale dawanie nowego życia — w czasach, kiedy męska płodność zmalała do kilku procent w porównaniu z zeszłym stuleciem — to emocjonalny kamień węgielny życia wielu ludzi.
Może twojego własnego.
Ale i tak liczba ludności maleje na całej planecie… Wasze dzieci to ostatni chroniony gatunek.
Koniec świata, powiadają wasi przekupnie losu. A przecież już dawniej się mylili.
Widzicie zagrożenia, które nie istnieją. Może nie dostrzegacie tych realnych.
Z tłumu wynurzył się mężczyzna około trzydziestki, średniego wzrostu. Głowę osłaniał mu oczywiście przeciwsłoneczny kapelusz, ale po wysokim czole można było poznać, że łysieje. Miał na sobie seryjny garnitur biznesmena. Morhaim pomyślał, że sto lat temu takie ubranie także nie zwróciłoby niczyjej uwagi, kapelusz jednak nie wyglądał już tak poważnie, przypominał raczej uczniowską czapeczkę: główkę w kolorach Ziemi otaczało sześć czy siedem małych satelitów.
Morhaim rozpoznał logo.
— To człowiek z Holmium.
Owszem. Nazywa się Asaph Seeback. Ma wyższą pozycję w korporacji, niż na to wygląda, sądząc po wieku. Lepszy cwaniak. Co do szczegółów…
— Później.
Młody człowiek przesuwał się przez pole widzenia Morhaima, zmierzając w stronę Desargues.
Firma Holmium z centralą w Szwajcarii zajmowała się komunikacją satelitarną i była warta miliardy euro. Nazwa pochodziła od pierwiastka holmium o liczbie atomowej sześćdziesiąt siedem, równej liczbie mikrosatelitów korporacji umieszczonych na orbicie geostacjonarnej.
Gdyby ekstrawaganckie przechwałki Desargues na temat rewolucji technicznej w jej firmie okazały się prawdą, Holmium znalazłoby się wśród tych, którzy najprawdopodobniej wypadną z obiegu. I to z wielkim hukiem.
Morhaim próbował zorientować się w układzie sceny. Dwie pierwszoplanowe postacie zmierzały ku sobie na tle tłumu statystów grających role przechodniów. Wśród tych ostatnich znajdowała się ładna dziewczyna w jego typie: szczupła, ciemnowłosa, o zuchwałych piersiach i długich nogach bez tatuażu. Oddalała się od jego povu, wpatrzona w jedną z mostowych wież. Ledwie Morhaim odwrócił od niej oczy, zauważył, że Desargues nawiązała kontakt wzrokowy z Seebackiem.
Kroki tej pary stały się bardziej zdecydowane. Na twarzy Desargues pojawiła się zapowiedź uśmiechu.
Zaraz zaczną mówić. Poprawienie dźwięku jest możliwe…
— Jeszcze nie teraz. Po prostu jedź dalej. Podeszli do siebie, wymienili uśmiechy i kilka linijek dialogu. Morhaim starał się wyłowić jakieś słowa ze zgiełku.
— „Maszyna staje” — rzekł Seeback.
— Słucham? No cóż. Bardzo mnie… zobaczyć się ze mną, panie Seeback.
— …rozumiem?
I wtedy padł strzał.
Zbrodnia wśród was to, szczerze mówiąc, dość niepospolite wydarzenie w roku 2045, dzięki wszechobecności kamer, nasłuchom z callosum[3] i innym monitorom. Poza tym coraz szerzej zaczęto dopuszczać zeznania nie pochodzące od ludzi. Działalność sądów, a nawet policji, została zredukowana niemal wyłącznie do stemplowania protokołów i analiz bezosobowych systemów eksperckich.
Rób Morhaim wie, że jego drogocenny CID zachował zaledwie ułamek siły roboczej sprzed paru dekad. Większość funkcjonariuszy wprowadza w życie decyzje sądów, służb socjalnych albo — co zdarza się najczęściej — rekomendacje systemów inteligentnych. A jednak nawet teraz, u progu Cyfrowego Tysiąclecia, istnieje zapotrzebowanie na biednych żołnierzy piechoty, czyli ludzi do „czarnej roboty”, jak to określają człapaki.
W tym czasie to my odwalamy prawdziwą robotę.
Tak więc pozwalacie nam strzec was i obserwować.
A nawet osądzać.
Desargues wychyliła się do przodu, jakby coś ją ukłuło w plecy, po czym osunęła się w ramiona Seebacka, ale zanim to nastąpiło, wirtualny obraz zmienił ją przed oczami Morhaima w patykowatą figurkę z równiutką dziurą w korpusie.
Anioł wiedział, że nie musi mu pokazywać szczegółów obrażeń ofiary, dlatego zastosował filtr, zastępując kobietę kukiełką podobną do Pinokia. Morhaim podziękował mu w duchu.
Seeback niezdarnie próbował podtrzymać Desargues, ale ześliznęła się po nim i wylądowała z głuchym łoskotem u jego stóp. Ludzie zaczęli reagować; odwracali się w stronę najbliższej wieży mostowej, skąd rozległ się strzał, albo do leżącej kobiety.
— Zatrzymaj.
Obraz znieruchomiał, dźwięk umilkł, nie przekazując już ludzkich emocji. Całe szczęście, pomyślał Morhaim. Przyglądał się teraz gapiom; oszołomienie, ciekawość, szok — wypaczone twarze okalały martwą kobietę niczym krążące satelity Seebacka.
Analiza balistyczna była jasna: Desargues zginęła od pojedynczego strzału. Nie ma też wątpliwości, skąd strzelano.
— Z mostowej wieży.
Z nie używanej komory dźwigowej. Kula była spiłowana. Przebiła ciało na wylot i wyrwała kawał klatki piersiowej, zanim…
— Dosyć. Zostawmy to koronerowi.
Studiował twarz Seebacka. Człowiek z Holmium wyglądał na wstrząśniętego. A jego garnitur — na nieostrym obrazie — był jakby zabrudzony.
Strzępkami ciała Cecilii Desargues.
W komorze dźwigowej znaleziono szybkostrzelną broń, z której oddano jeden strzał.
— I do której pasowała znaleziona kula.
Tak jest. Oraz karteczkę ze zdaniem…
Zawieszony w powietrzu wirtualny obraz pokazał brudny świstek:
MASZYNA STAJE
— Co takiego Seeback powiedział na wstępie? Coś o jakiejś maszynie? Tak. W komorze dźwigowej znajdował się także kierunkowy mikrofon. Zdanie ewidentnie było sygnałem rozpoznawczym, werbalnym uruchomieniem spustu…
I tak, pomyślał Morhaim, wszystko łączy się w całość. Pasuje jak trybiki w maszynie.
Bezdomni to nowa grupa kultowa wśród waszej młodzieży, w której dziwnie mieszają się wpływy nauk przyrodniczych i Zen. Jest popularna mimo protestów Nowej Unii Kościoła Chrześcijan.
Głosi ona kult nieistnienia jaźni, co wydaje się konsekwencją metod, jakimi objaśniacie waszej młodzieży siebie i świat. Nauka i ekonomia. Według pierwszej pochodzisz znikąd i donikąd wracasz; według drugiej wszyscy ludzie są zwykłymi jednostkami, wymiennymi i zbywalnymi. Na uka w pewnym sensie już jest kultem nieistnienia, a bezdomność to po prostu logiczna ewolucja tego stanowiska.
Oczywiście nie są bezdomni w sensie dosłownym. Najwięksi ekstremiści ukrywają swe ciała w całości pod wirtualnymi tatuażami.
Stanowią zagadkę. Ale to wasza młodzież, nie nasza.
— A zatem — rzekł Morhaim do swego Anioła — uważasz, że odpowiedzialność spada na Holmium.