122897.fb2 Flirgelflip - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 4

Flirgelflip - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 4

— Nie dość, ale bardzo zadowalających. Wystarczy, żeby Ferguson parę razy zarechotał. Przydałoby się tylko… O, na przykład ta sprawa z datami. To by bardzo pomogło.

— Hm — mruknąłem sennie. — Coś mi się przypomina o 1993.

— Albo nie. Wszystko gotowe pod każdym względem. Niech tak będzie. Prześpij się trochę, ojczulku.

Biuro redakcji zmieniło się pod względem zaludnienia, gdy tam wkroczyliśmy razem z Burnsem. Jedna część sali została odgrodzona linami. W regularnych odstępach przymocowano tabliczki: TYLKO DLA NAUKOWCÓW. Pomiędzy nimi były inne, witające PRZYBYSZA Z ROKU 2949, ogłaszające, że THE NEW YORK BLARE POZDRAWIA ODLEGŁĄ PRZYSZŁOŚĆ oraz pomniejsze niewyraźne komentarze, mówiące między innymi: STRUMIEŃ CZASU POKONANY! i PRZESZŁOŚĆ, TERAŹNIEJSZOŚĆ I PRZYSZŁOŚĆ NIEPODZIELNIE GŁOSZĄ WOLNOŚĆ I SPRAWIEDLIWOŚĆ DLA WSZYSTKICH LUDZI!

Paru starszych dżentelmenów dreptało między linami w wolnej przestrzeni, do której na wpół mnie wprowadzono, na wpół wepchnięto. Przedmioty, które rozpoznałem jako lampy błyskowe w wielkiej ilości mrugały w rękach oddziału fotoreporterów. Niektórzy leżeli płasko na podłodze, inni chwiali się na krzesłach, jeszcze inni zwieszali się z przedmiotów przypominających trapezy, uczepionych do sufitu.

— Redakcja kipi i trzeszczy w szwach — zaczął paplać Ferguson, gdy przepchał się do nas, rozdawszy reporterom po egzemplarzu pachnącej farbą gazety. — Są tacy, co mówią, że to wariat. Aha, są tacy, co mówią, że prorok Nehemiasz zmartwychwstał; ale całe miasto kupuje naszą gazetę. Całe dwa dni do Mistrzostw Świata, a my mamy prawdziwą bombę. Inne szmaty walą tu z wywieszonym językiem, żeby popatrzeć — niech mnie w ucho pocałują. Spory ten twój artykuł, aha, tak z różnych punktów widzenia. Miałem trochę kłopotów ze znalezieniem archeologów, którzy by przysięgli, że Terton jest członkiem ich gildii, ale Ferguson nie zawodzi, mamy swoich ludzi. — Lewe oko Fergusona na chwilę przestało mrugać i pojawił się w nim błysk zadowolenia. — Słuchaj — zachrypiał, popychając mnie na krzesło — nie rób z siebie primadonny. Żadnych kaprysów, dobra? Aha. Zgadza się. Trzymaj się swojej historyjki przez dziś i jutro, a dostaniesz niezły kąsek z udziałów wydawcy. Jak będziesz dobry, to może przetrzymasz dwa pierwsze mecze Mistrzostw. Trzymaj się tekstu: przybyłeś z przyszłości i nic więcej nie wiesz. Aha, i nie zagłębiał się w fakty!

Joseph Burns zaklaskał w dłonie, żeby przyciągnąć uwagę zgromadzonych naukowców i wcisnął się w krzesło obok mnie.

— Przepraszam za tych archeologów, ojczulku. Ale pamiętaj, że tu dokładnie poprawili mój artykuł. To, co mi powiedziałeś, na papierze po prostu nieciekawie wygląda. Archeolog marsjański to coś bliższego masowemu odbiorcy. Na twoim miejscu trzymałbym się z dala od szczegółowych opisów twojego zawodu. To tylko zagęści atmosferę.

— Ale archeolog marsjański to bardzo nieścisłe!

— Spokojnie, ojczulku, zapomniałeś zdaje się, że twoim głównym celem jest przyciągnąć uwagę na tyle, żeby uznali cię za niebezpieczną paplę i odesłali z powrotem w twoje czasy. No, to spójrz w prawo, a potem może jeszcze w lewo. Jeszcze za mało uwagi? Tak się to robi: wielkie nagłówki i sensacyjny tekst.

Zastanawiałem się nad odpowiedzią, gdy spostrzegłem, że Ferguson już kończy mnie przedstawiać naukowcom, z których większość przychylnie się uśmiechała.

— Aha, a oto i on! Terton, człowiek z niewyobrażalnie odległej przyszłości. Sam do was przemówi i odpowie na pytania. „Het New York Blare” uprasza jednakże, aby pytania były krótkie i niezbyt liczne. Tylko w tym pierwszym dniu. W końcu nasz gość jest zmęczony i zdenerwowany po długiej i pełnej niebezpieczeństw podróży w czasie!

Gdy powstałem, padły pierwsze, z godnością zadane, pytania.

— Panie Terton, który dokładnie rok uznaje pan za datę swojego pochodzenia? Czy też liczba 2949 jest ścisła?

— Zupełnie nieścisła — zapewniłem pytającego. — Właściwa data po przełożeniu z Kalendarza Oktetu, którego używamy… Zaraz, jaka to była ta reguła przekładu z Oktetu?

— Czy mógłby pan wyjaśnić konstrukcję silnika rakietowego w pańskich czasach? — spytał ktoś inny, gdy ja jeszcze zagłębiałem się w skomplikowaną i mało mi znaną metodę matematyczną liczenia lat. — Ponieważ mówi pan o lotach międzyplanetarnych.

— I o międzygwiezdnych — dodałem zaraz. — I o lotach międzygwiezdnych. Tylko że nie używa się rakiet. Stosuje się skomplikowaną metodę napędu zwaną rozkładem ciśnienia kosmicznego.

— A co to właściwie jest ten rozkład ciśnienia kosmicznego?

— Coś — zakasłałem z zażenowaniem — czym, obawiam się, nigdy w najmniejszym stopniu się nie interesowałem. O ile wiem, oparty jest o Teorię Brakującego Wektora Kuchholtza.

— A co…

— Teoria Brakującego Wektora Kuchholtza — wyjaśniłem im z rozbrajającą szczerością — była jedną z tych rzeczy, które zajmowały mój umysł jeszcze mniej, niż działanie rozkładu ciśnienia kosmicznego.

I tak to szło. Od błahostki do błahostki. Ci prymitywni, choć chcący dobrze, sawanci, którzy żyli jak umieli u samego początku specjalizacji, nie mogli nawet po części ocenić, jak kierunkowa była moja edukacja w każdej dziedzinie poza moją wybraną. W czasach ich mikroskopijnej wiedzy i elementarnych urządzeń już jednemu człowiekowi było trudno objąć choćby uogólnienie z całości nauki. O ileż bardziej w moim czasie, tak próbowałem im tłumaczyć, przy osobnych biologiach i socjologiach dla każdej planety — żeby wspomnieć jeden tylko przykład. A poza tym minęło tyle lat od czasu, gdy zetknąłem się z naukami ogólnymi! Tyle zapomniałem!

Rządu (jak oni go nazywali) właściwie nie dało się wyjaśnić. Jak można przedstawić dwudziestowiecznym dzikusom dziewięć poziomów odpowiedzialności społecznej, z którymi każde dziecko dokładnie zapoznaje się zanim osiągnie wiek młodzieńczy? Jak uprzystępnić status „prawny” tak podstawowej funkcji, jak judicialariona? Być może, ktoś z moich czasów po głębokim przestudiowaniu prymitywnej nauki i przesądów tego okresu mógłby, przy pomocy upraszczających porównań, przekazać im blask takich pojęć, jak wspólnotowa indywidualność czy łączenie według form neuronowych — ale nie ja. Ja? Miałem dość powodów do wymyślań na Banderlinga, w miarę jak rósł szum na sali.

— Jestem specjalistą — krzyczałem do nich. — Potrzebny mi drugi specjalista, taki jak ja, żeby mnie zrozumiał!

— Potrzebny ci specjalista, to prawda — odrzekł ubrany na brązowo mężczyzna w średnim wieku, który wstał z tylnego rzędu. — Ale nie taki jak ty. Taki jak ja. Psychiatra!

Rozległ się zgodny wybuch śmiechu. Ferguson podniósł się nerwowo, a Joseph Burns szybko przysunął się do mnie.

— Czy to ten człowiek? — psychiatra spytał mężczyzny w granatowym stroju, który przed chwilą wszedł do redakcji. Rozpoznałem swego wczorajszego prześladowcę. Ten skinął głową.

— Jasne, że ten. Latał po mieście na golasa. Wstydu nie ma. A może stuknięty? Ja tam nie wiem.

— Chwileczkę — zawołał jeden z naukowców w momencie, gdy Ferguson odchrząknął, żeby zabrać głos. — Straciliśmy już tyle czasu, to możemy przynajmniej dowiedzieć się czegoś o jego specjalności. To coś w związku z archeologią — archeologia marsjańska bodajże?

Nareszcie. Nabrałem powietrza w płuca.

— Nie marsjańska — sprostowałem. — I w ogóle żadna archeologia. — „Ach, ta pomyłka Banderlinga” — pomyślałem. Za moimi plecami Burns jęknął i opadł na krzesło.

— Jestem flirgelfliperem. Flirgelfliper to ten, kto flipuje flirg za pomocą flirgelflipu. — Zrobiłem głośny wdech.

Omówiłem swój zawód w całej rozciągłości. Jak to pierwsze doliki i spindfary w marsjańskich piaskach były uważane za jakąś anomalię geologiczną, jak pierwszy pun-forg był używany zamiast przycisku do papieru. O Cordesie i tym niemal cudownym przypadku, dzięki któremu wpadł na pomysł zasady flirgerlflipu. Potem Gurkheyser, który ją udoskonalił i słusznie jest uznawany za twórcę tej profesji. Jakie horyzonty otwarły się, gdy rozpoznano i usystematyzowano formy flirgowe! Nieziemskie piękno stworzone przez rasę, o której nawet żyjący wówczas Marsjanie nie mieli pojęcia; piękno, które weszło do dziedzictwa kulturalnego człowieka.

Opowiedziałem im o ogólnie przyjętej teorii na temat natury flirglów: że były one formą energii, która osiągnęła stadium inteligencji na Czerwonej Planecie i pozostawiła po sobie tylko formy flirgowe, będące przybliżonym odpowiednikiem naszej muzyki lub sztuki bezprzedmiotowej. O tym, że będąc formą energii, zostawiły różnorodne zapisy tej energii w dostępnych im dziełach materialnych: dolikach, spindfarach i punforgu. Z dumą opowiedziałem im o swej decyzji powziętej w młodości, aby poświęcić się całkowicie formom flirgowym, o tym, jak wynalazłem system używający dzisiejszych nazw marsjańskich do oznaczania miejsc, w których znajdowano owe rozproszone dzieła. Następnie skromnie wspomniałem o swym odkryciu kontrapunktowej formy flirgowej w pewnym do-liku — którego efektem była posada Badacza Zwyczajnego w Instytucie. Zacytowałem swój mający się ukazać artykuł pt. „Gilowe pochodzenie form flirgowych z późnej epoki Pegis” i tak się zagłębiłem w opisie wszystkich szczegółów Zagadki Thumtse, że zdawało mi się, iż jestem z powrotem w Instytucie i prowadzę wykład, a nie walczę o swoją tożsamość.

— Wie pan co — usłyszałem czyjś głos zadziwiająco blisko. — To brzmi prawie logicznie. Jak jedna z tych piosenek w nowomowie albo pierwsze linijki „Jabberwocky”. Słucha się tego, jakby to była prawda.

— Zaraz! — przypomniałem sobie nagle. — Odczucia form flirgowych nie można opisać słowami! Musicie poczuć to sami! — Rozdarłem tkaninę górnej części mojego ubrania i wyciągnąłem naszyjnik. — Macie, sami zbadajcie dolika z tak zwanej Zagadki Thumtse moim flirgelflipem. Zauważcie…

Urwałem. Nie miałem flirgelflipu! Zapomniałem! Joseph Burns skoczył na równe nogi.

— Flirgelflip pana Tertona został wymieniony na ubranie, które nosi w chwili obecnej. Podejmuję się pójść i wykupić go z powrotem.

Patrzyłem na niego z wdzięcznością, jak przedzierał się przez tłum rozbawionych naukowców.

— Słuchaj, facet — Ferguson odezwał się zimno. — Zrób coś i to szybko. Burns to nie geniusz, może mu się nie udać tego odkręcić, Tu jest psychiatra — aha, dokładnie, psychiatra — i wsadzą cię do miękkiego pokoiku, jeśli nie wyskoczysz z jakąś nowością, lak kiepsko wyglądasz, że nasi ludzie trzymają język za zębami, bojąc się repliki.

Jeden z młodszych naukowców poprosił mnie o naszyjnik. Podałem mu go wraz z przypiętym dolikiem. Obejrzał starannie oba przedmioty, potem zadrapał je paznokciem. Oddał mi z powrotem.

— Ten naszyjnik, ee, był tym, dzięki czemu mógł pan przesłać się czy teleportować w dowolne miejsce na Ziemi, jeśli dobrze rozumiem?

— Przez benskop — uzupełniłem. — Trzeba mieć odbiornik i nadajnik benskopowy.

— Aha. A to mniejsze nazywa się, hm, dolik. Zagadka Gumce czy coś takiego? Panowie, jak wiecie, zajmuję się chemią przemysłową. Jestem przekonany, że ten naszyjnik — analiza chemiczna może jedynie potwierdzić wrażenia wzrokowe — to nic innego, jak bardzo mocne włókno szklane. Nic więcej.

— Zostało zrenukleidowane do użytku w benskopie, ty głupcze! Co za różnica, z czego jest zrobiony materiał, jeśli został zrenukleidowany?

— Podczas gdy ten dolik — młodzieniec ciągnął nieporuszony — ten marsjańskich dolik to prawdziwy skarb. Coś zupełnie wyjątkowego. O, tak. Stary, czerwony piaskowiec, jaki przeciętny geolog znajdzie w ciągu piętnastu minut w dowolnym miejscu na Ziemi. Stary czerwony piaskowiec!

Dopiero po chwili udało mi się ich przekrzyczeć. Niestety, wyprowadziło mnie to z równowagi. Myśl, że ktoś nazywa Zagadkę Thumtse starym, czerwonym piaskowcem, wprawiła mnie w szał. Zwymyślałem ich od bigotów, tępaków, nieuków. Ferguson powstrzymywał mnie.

— Zamkną cię na pewno — szepnął. — Zaraz się zapienisz. Aha, i nie myśl, że gazecie wyjdzie to na dobre, jak cię stąd wywloką w kaftanie.

Nabrałem powietrza do płuc.

— Panowie — zacząłem — gdyby któryś z was nagle znalazł się we wcześniejszej epoce, mielibyście wiele trudności, próbując dostosować waszą specjalistyczną wiedzę do prymitywnego sprzętu, jaki byłby wtedy dostępny. O ileż bardziej ja…