123975.fb2 Ka?? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 100

Ka?? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 100

Dwukółka zatrzymała się. Oderwało się od niej koło i teraz toczyło z gracją, zataczając pętle. Irena zdążyła podtrzymać głowę Reka; maleńki powóz przechylił się i podróżnicy wypadli z niego na zakurzoną drogę.

Skąd miała w sobie tyle siły? W jej stanie, gdy nie może dźwigać niczego ciężkiego?!

Chwyciła Reka pod pachy. Jego nogi wlokły się po trawie, głowa zwisała bezwładnie; dotychczas mętne oczy nagle szeroko się otworzyły. Irena napotkała jego całkowicie przytomne, zdziwione spojrzenie.

– Zostaw go! Uciekaj!

Nie przestawała go taszczyć.

Na polanę wpadli jeźdźcy. Stanęli w półkolu, uspokajając konie.

– W imieniu Wysokiego Dachu!...

Będą oficjalni i uprzejmi. Nie chcieli niepotrzebnie drażnić Objawienia.

– W imieniu Wysokiego Dachu, autorko Chmiel, proszę się zatrzymać!

Semirol się odwrócił. Irena zdążyła napotkać jego wzrok, potem krótko machnął ręką: uciekaj!

– Z drogi!

Semirol skoczył.

Wszystkie konie zarżały i cofnęły w popłochu, jeden z prześladowców nie utrzymał się w siodle i runął na trawę. Konie waliły kopytami w ziemię, stawały dęba i z przerażeniem cofały przed adwokatem. W pewnym momencie Irena odniosła wrażenie, że jest już po wszystkim, a Semirol zaraz ją dogoni, podchwyci Reka i razem przejdą przez bramę. A potem znajdą się w laboratorium Petera Nikołana, a pobudzeni od ciągłego picia kawy eksperci, w nieświeżych od stałego oczekiwania ubraniach, zerwą się z miejsc, zaczną jazgotać i bębnić po klawiszach komputera.

Ich prześladowcy się spieszyli. Potraktowali Semirola poważnie i szli na niego ławą, z pobladłymi, pozbawionymi wyrazu twarzami. Irena nie widziała na szczęście twarzy Jana.

– Wampir!! Wampir!! – ten, który spadł z siodła, z trudem podnosił się na nogi.

Rek poruszył się i wydał z siebie przeciągły jęk. Irena jęknęła także, nadepnęła na kamień i zraniła sobie stopę, a potem potknęła się o koślawą „gałąź", która kiedyś była wskazującą na wejście ręką.

Jeden z prześladowców dogonił Irenę trzy kroki przed dwuskrzydłowymi drzwiami. Poznała go. To był ten, który nie wywiązał się ze swojego zadania w przytułku. Teraz dyszał ciężko, nie spuszczając z Ireny nienawistnego spojrzenia. Gdyby ten wzrok mógł zabijać, Irena już dawno byłaby martwa.

Ponad jego ramieniem widziała przez chwilę bój na polanie. Dwóch przeciwników walczyło na śmierć i życie, obok leżało martwe ciało trzeciego, a czwarty unosił właśnie miecz...

Jeden z walczących wgryzł się mu w gardło. A może tylko tak się Irenie zdawało?!

– Autorko Chmiel – ochryple odezwał się ten, który stał obok Ireny. – W imieniu Wysokiego Dachu...

Z gardła Reka wydobył się ni to jęk, ni to ryk. Irena zrozumiała, że nie zrobi już ani kroku więcej.

I nawet gdyby dotarła do drzwi, nie zdąży ich otworzyć. Prześladowca trzymał w pogotowiu linę.

– Objawienie tego nie wybaczy – oznajmiła Irena głuchym głosem.

Człowiek w czerni zmarszczył brwi.

– Co?!

– Nie odpracujesz tego! – krzyknęła histerycznie. – Nie odkupisz winy! Objawienie cię...

Jego ciemne oczy zmieniły się w szparki.

– I ty, suko, będziesz mi mówić o Objawieniu?!

Jego ręka chwyciła Irenę za ramię. Napastnik przekroczył przez Reka, złapał Irenę za nadgarstek, przyciągnął do siebie...

I zachrypiał. Cofnął do tyłu, próbując zerwać z gardła czyjeś niezwykle długie palce.

– Uciekaj, Ireno!

Semirol był od stóp do głów zalany krwią. Spod prawej łopatki sterczała mu cienka, długa żerdź. Po prostu wampir z rożna.

Spotkali się wzrokiem. Na ułamek sekundy – zanim na ramionach wampira nie zawisło dwóch ocalałych nieprzyjaciół.

– Uciekaj!! Ocal go...

Ruszyła tyłem, podciągając ciężkie ciało Reka o kilka ostatnich centymetrów i bojąc się, że natknie się plecami na kute żelazo zamkniętych drzwi.

Ciemność.

Ostry zapach kociego moczu.

Rozdział 14

Po szerokim zakręcie szosy...

Pod Ireną ugięły się nogi. Usiadła na sprężystej podściółce z niezwykle gęstej, długiej, żółtobrunatnej i całkowicie wyschniętej trawy.

Szosa wygięta w półkole. Ruiny starej drogi. Gdzieniegdzie popękanej. Całkowicie pustej.

Rek leżał na plecach i jego wpatrzone w niebo oczy były w pełni przytomne.

Irena się rozejrzała.

Dwa bambusowe kijki narciarskie były wetknięte w pagórek w odległości dwóch metrów od siebie. Na wietrze trzepotały dwie pętelki na dłonie. Plastykowy uchwyt na jednym z kijków był pęknięty, na drugim w ogóle go nie było.

– Janie?!

Zrobiła krok do tyłu. Stanęła w kruchej, bambusowej bramce; czego oczekiwała?

Rek westchnął spazmatycznie.

Szelest suchej trawy. Pozbawiony liści zagajnik. Wysoko na niebie bezkształtna, rozmyta chmura.

Spojrzała w dół.

Jej dom stał na dawnym miejscu. Nie było ulicy, sąsiadów, studni ani wieży ciśnień – jedynie dom Ireny, przypominający beczkę, dziwny, nieznajomy, lecz niewątpliwie był to jej dom. Modele mogą następować jeden za drugim w dowolnej kolejności, a jej dom będzie wciąż stał w tym samym miejscu. Niczym punkt orientacyjny.