123975.fb2
Wystarczy już tego miotania się bez celu. Jej zadaniem jest ochrona dziecka. Żeby przeżyło i w miarę możności miało normalne życie... w końcu należało spełnić ostatnią wolę, nawet jeśli była to wola wampira.
I z tą myślą Irena zapadła w sen. Spokojny, bez koszmarów.
– Będę też pisać opowiadania i nowele. Ty zaś, Reku, będziesz komisją nominującą i jury w jednej osobie. Najpierw przyjmiesz moje utwory na konkurs – nie wszystkie oczywiście... A potem przyznasz mi Srebrny Wulkan. Albo tego nie zrobisz. Co jakiś czas musisz odmawiać mi nagród... inaczej jaki by to miało sens?
Była przerażona.
Popisywała się i żartowała, by ukryć paraliżujący ją strach. Gdyż od reakcji Reka zależało teraz bardzo dużo, mógł pozostać jej przyjacielem i towarzyszem albo... pretendować na jedynego samca w ich populacji. Było to co prawda wątpliwe, ale po wszystkim, co musiał przejść, wątpliwości nie miały znaczenia.
– Wybacz, Reku. To ja ciebie w to wszystko wciągnęłam... To ja...
– Tak – podniósł oczy i jeszcze bardziej zmarszczył blade brwi. – Tak, od chwili gdy przeczytałem „Rycerza, który czynił zło..." I jeszcze potem, gdy panią ujrzałem, Ireno. Pani mnie w to wszystko wciągnęła. Ale to jest moje życie.
Z przerażeniem zdała sobie sprawę, że on wierzy we wszystko, co mówi.
– Bała się pani powiedzieć mi, że jestem tylko zabawką w czyichś rękach? Nigdy nie miałem co do tego wątpliwości, Ireno. Kompletnie nie obchodziło mnie, kto i po co mnie stwo... to znaczy zmodelował. Obdarzył mnie możliwością dokonywania wyborów i za to jestem mu wdzięczny.
Milczała.
Zawsze traktowała go trochę jak dziecko. Przy czym wcale nie głupsze, tylko młodsze... niezdolne do zrozumienia... Jak aborygena.
– Teraz zostaliśmy sami, Ireno. Od tego kamiennego zawaliska na zachodzie do przepaści bez dna można przejść pieszo z jednym noclegiem. I co z tego? Zawsze wiedziałem, że świat posiada granice. A czy jest trochę większy, czy mniejszy...
Tego dnia Rek powrócił z ostatniej ekspedycji. Po przejściu drogą w przeciwnym do miasta kierunku natknął się na rozpadlinę – nie na tyle wąską, by ją przeskoczyć, jednak nie tak szeroką, żeby nie przerzucić przez nią kamienia... Ale żaden kamień nie doleciał.
Przycichła Irena czekała na dalsze słowa Reka.
– No i co z tego? Mimo wszystko powinniśmy żyć. Musimy coś jeść... a mięso w żelaznych pudełkach wkrótce się skończy. Powinniśmy uprawiać ziemię, coś w niej zasadzić, czekać na plon... Na pewno znajdziemy tu jakieś jadalne zioła, grzyby, jabłka...
Mówił powoli i miarowo. Niekiedy się uśmiechał: „grzyby, jabłka".
Irena milczała.
– Jesteś chmielem.
Wyskoczyli z podmiejskiego pociągu na chybił trafił, nie zauważając nawet nazwy stacji.
– Jesteś chmielem. Przy tobie bez przerwy jestem podchmielony.
Roześmiała się. Andrzej był poważny. Przedzierali się przez łąkę i więźli w trawie, jak grzebień w zbyt gęstych włosach.
– Dokąd idziemy?
– To nieistotne...
W wiosce obszczekały ich identyczne, łaciate psy, pochodzące najwyraźniej od jednej psiej protoplastki.
– Poczekaj, obtarłam sobie piętę.
– To nic.
Po powierzchni okrągłego jak lusterko jeziorka pływały gromadki opadłych z jabłoni liści.
– Jesteś chmielem. Wszystko co robię, robię dla ciebie i jestem przy tym podchmielony.
Cały świat kwitł.
Usiadła na poboczu i rozpłakała się – od nagłego szczęścia i bólu otartej nodze.
Bezinteresowny rycerz, Rek Dzika Róża, nigdy nie miał w rękach motyki. I nawet jeśli na jego dłoniach pojawiały się odciski, to jedynie od ciągłych treningów z bronią. Był jednak spostrzegawczy i szybko się uczył. To właśnie on, a nie Irena, prawidłowo określił miejsce pod przyszłą orkę, znalazł wśród mnóstwa innych roślin zdziczałą różę i zdecydował, że czas zasiewów jeszcze nie nastąpił – najprawdopodobniej wkrótce nadejdą chłody, a po nich miejscowy odpowiednik wiosny.
Rek był pochmurny i skoncentrowany. Przejrzał i posegregował wszystkie znalezione w domu narzędzia. Nie było tego dużo. Można było odnieść wrażenie, że niegdyś naszpikowany elektroniką dom wstydzi się swoich grabi, motyk i pary łopat. Topór i piła były ukryte w piwnicy, a przerdzewiałe przyrządy ślusarskie nie wiedzieć czemu znaleźli w pojemniku na brudną bieliznę. Na czole Reka niemal przez cały czas malowały się pełne skupienia zmarszczki.
„Na pewno znajdziemy tu jakieś jadalne zioła, grzyby, jabłka..."
Irena snuła się po okolicy, udało jej się znaleźć trzy jabłonie i zdziczałą śliwę. Było tu dużo grzybów, wyglądały jednak tak złowieszczo, że postanowili pozostawić je na wypadek skrajnego głodu – gdy nie będą już mieli nic do stracenia.
Rek zapewniał zresztą, że tak ciężkie czasy nigdy nie nastąpią.
Irena niepotrzebnie obawiała się, że po uświadomieniu sobie ich faktycznego położenia Rek wpadnie w histerię. Jego światopogląd okazał się znacznie bardziej elastyczny niż jej. Przyzwyczajony od dzieciństwa do wszelkiego rodzaju prób, Rek traktował całą sytuację jako kolejny, długi egzamin. Przyglądając się, jak bez szemrania oswaja się on z niegodną rycerza pracą, Irena od czasu do czasu czulą, jak mrówki przebiegają jej po plecach.
„Ocal go" – powiedział Semirol. A ciekawe, jak zachowałby się w podobnej sytuacji adwokat wampir? Czy chwyciłby za topór i zabrał za rąbanie drewna?
Ciekawe, czy równie naturalnie odgrywałby rolę „dobrego brata"?
Być może wymyśliłby coś lepszego. Albo gorszego. Świat kropelka, świat przeznaczony dla dwojga ludzi, nie zapewniłby Semirolowi pracy w jego specjalizacji, a jego zapotrzebowanie na żywą krew na pewno by nie zniknęło. A wówczas pojawiłby się naprawdę ostry problem.
Ciekawe, czy żyje – zastanawiała się Irena, gładząc się po brzuchu. Już tyle razy spisywała go na straty, a on zawsze powracał; na dobre i na złe.
Przypuszczenia Reka odnośnie do zimy zaczęły się sprawdzać. Robiło się coraz zimniej i rycerz poświęcił masę czasu na naprawę kominka. Zarośla, zasłaniające wejście, okazały się teraz bardzo przydatne. Drzwi tak czy inaczej nie udało się domknąć i Irena musiała wieszać na nich koc.
Rek ścinał suche drzewa. Sam je piłował, oddzielając gałęzie od pni. Ciekawe, czy wystarczy nam opału, zastanawiała się Irena, to znaczy, na tę zimę na pewno wystarczy. Jeśli oczywiście panują tu zwykłe zimy. Ale co dalej? Czy las zdąży odrosnąć, jeśli rok po roku będziemy ścinać drzewa?!
Rok po roku...
Trzeba nasuszyć jabłek. Nazbierać ziół rosnących w miejscu, gdzie znajdował się ogród sąsiadów.
I nauczyć się przyrządzać je z konserwami. Żeby się nie przejadły. Żeby śmiertelnie zmęczony Rek mógł smacznie zjeść po powrocie do domu.
Dom. Wrócić do domu.
W komórce znalazła igłę i mocne, jeszcze nieprzegniłe nici. Pocięła koce i wykorzystując szkolne doświadczenia sprzed dwudziestu lat, uszyła sobie i Rekowi po ciepłym kombinezonie. Widząc ją w nowej odzieży, Rek zmienił się na twarzy – zacisnął jednak zęby i pogodził się z jej nowym wyglądem; tym bardziej że zdaniem Ireny kombinezon zupełnie przyzwoicie na niej leżał.
Sam Rek bardzo dbał o swój ubiór. Zwykł nawet pracować rozebrany do pasa; jednak tylko wtedy, kiedy w pobliżu nie było Ireny. Nie chciała go podglądać, ale kilkakrotnie stanęła w pewnej odległości, obserwując, jak opada topór; jak na białej skórze Reka grają suche mięśnie i blizny – na ramieniu, łopatce i boku – wyglądające niczym ekstrawaganckie ozdoby.
Czy Rek potrafił się modlić? „Oglądanie pani codziennie jest nagrodą, której nie mogę oczekiwać". I teraz został nagrodzony iście po królewsku, choć taki nadmiar łaski doprowadzał go raczej do zgrzytania zębami.