123975.fb2 Ka?? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 104

Ka?? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 104

Biedny Rek.

Jest gotowy zestarzeć się u boku jedynej na świecie kobiety. Ścinać drzewa, oczyszczać miejsce pod pole, siać i zbierać plony – rękami, które przywykły jedynie do miecza. Wychowywać cudzego syna.

Przyglądała się rycerzowi z troską. Troską, jaką matka okazuje choremu dziecku.

* * *

Zdążyli przenieść do domu wszystkie jadalne i względnie jadalne zapasy żywności. Rozpętała się wichura i beczkowaty kształt wkopanej w ziemię budowli przyniósł duże korzyści. Śnieg zalepił i bez tego niemal całkowicie matowe „iluminatory", rozwiązując także problem niedomykających się drzwi. Irena i rycerz po kolei dorzucali drew do kominka, słuchali wycia wiatru i milczeli.

– W szanującym się kraju każdy policjant potrafi przyjąć poród. Ale przecież nie jest pan policjantem?

Rycerz taktownie to przemilczał. Irena westchnęła.

– Pewnie poradzę sobie sama... kiedyś czytałam coś na ten temat. Wiele moich koleżanek ma już dzieci. Wszystko jest gotowe. Wygotowałam szmatki, przygotowałam na wszelki wypadek sterylną igłę, nici, nóż...

Mówiła to z udawaną beztroską, jakby rozpatrywała jakiś banalny problem. Rek wyczuł trwogę w jej głosie. Uśmiechnął się z ledwie zauważalną ironią.

– Zbytnio się tym pani... ekscytuje. Widywałem kobiety, które rodziły w polu podczas żniw. Zawijały noworodka w pieluchę i wracały do pracy. Przyjęcie porodu to drobiazg. Inna sprawa, że będziemy musieli harować jak woły, żeby wykarmić siebie i dziecko. Nie da się tu polować ani łowić ryb... pozostaje więc pole i ogród. Jeśli będziemy co roku wybierać i zasiewać wyłącznie najlepsze ziarna, uzyskamy nowe odmiany.

Ireną wstrząsnął fakt, że Rek tak dobrze wyczuł jej nastrój. Z jednej strony, nieuchronność banalnego porodu... Z drugiej zaś – wszystkie te cyklopowe plany na wiele lat naprzód, ich długa i zdeterminowana przyszłość, dwie mróweczki pełznące po szosie... A tam, na końcu niewyobrażalnie długiej podróży, czeka na ich... no właśnie, co?!

Na zewnątrz szalała wichura. I to się nazywa dom! Lata opuszczenia i zniszczeń nie były w stanie wpłynąć na jego termoizolację i nawet najwścieklejszy poryw wiatru wywoływał jedynie lekki przeciąg, odzywał się wyciem w kominku i delikatnie kołysał językami płomieni.

– Zbudujemy kołyskę – rzekła Irena, nie wiedzieć czemu unikając wzroku rycerza. – Z największej szuflady biurka. Powinna być wygodna...

Rek zmarszczył wygięte brwi.

– W szufladzie?! Bój się Boga, Ireno! Już splotłem koszyk. Trzeba go tylko podwiesić pod sufitem; jak należy... A może zamierza pani zawiesić szufladę?!

Chichotali przez pięć minut, na chwilę milkli i znów zanosili się śmiechem – najpierw szczerze, potem już na siłę. Za oknami wył wiatr.

– Posłuchaj bajki, Reku... Nie mam teraz komputera ani papieru, więc zostanę baj arką... Więc tak... Za dwieście... A może lepiej trzysta... Zresztą co tam, za tysiąc lat w miejscu naszego obecnego domu powstanie świątynia. Wysoka świątynia, wzniesiona z kamieni, które zagradzają teraz drogę do miasta. A wokół niej powstanie stolica. Ogromne miasto z tysiącem mieszkańców i wieloma pałacami. A wokół niego rozpościerać się będą pola, pastwiska... nie, pastwisk nie będzie, chociaż kto wie? Tam, skąd nabieramy wody, powstanie święte źródełko. Drzwi do świątyni będą tradycyjnie uchylone do połowy... by każdy mógł wejść. I ludzie ci nie będą mieli nad sobą Objawienia ani praworządności wampirów. Gdyż wszyscy będą spokrewnieni. I będą upatrywać początku swego rodu w... zresztą, o tym później.

Rycerz milczał. Jego oczy robiły się coraz większe.

– Nowa ludzkość – Irena westchnęła. – Nie powstanie od razu... Najpierw oczyścimy pole i zasadzimy tę dziką różę. Potem zbierzemy najlepsze ziarenka i posadzimy znowu. Nasze dziecko... – zająknęła się. – Tak, dziecko będzie już wtedy raczkować. Gdy przyjdzie pora trzecich zasiewów, zacznie mówić...

Rek położył dłoń na jej brzuchu.

Nie było w tym dotyku akceptacji. Irena zamilkła.

– Nie mógłbym, Ireno... nie. Zabrakłoby mi... ...fantazji, dokończyła za niego Irena w myślach. Fantazji i bezczelności. Andrzejowi tego na przykład nigdy nie brakowało...

Drgnęła na samą tę myśl. Rek natychmiast cofnął rękę.

– A w świątyni, przed ołtarzem, będą stać dwa kamienne posągi. Nie będą one nas przypominać, gdyż po upływie tych wszystkich stuleci nikt nie będzie pamiętał rysów naszych twarzy... Będą to po prostu mężczyzna i kobieta. Niczego to jednak nie zmieni, gdyż wszyscy nasi potomkowie będą do nas podobni.

Irena przerywanie westchnęła. Rek spojrzał na nią, uśmiechnęła się.

– Tak... A najgorszym przekleństwem dla tych ludzi będzie słowo „modelator". Ulegnie skróceniu, wytrze się setkami języków, straci swe pierwotne znaczenie... „Do molatora z tobą!", tak będzie brzmieć najgorsze przekleństwo. Mroczni czarnoksiężnicy w jaskiniach będą zaś wywoływać złośliwego ducha Molatora i najbardziej wytrwali zdołają zrekonstruować jego imię; to, którego nie wolno wymawiać na głos – Andrzej!

Poryw wiatru silniej uderzył w pochyły dach. Kominek niemal zgasł. Po chwili jednak płomień zapłonął ze zdwojoną siłą, pochłaniając prawie całe leżące wewnątrz drewno.

– Nie wolno tak mówić – wymamrotał Rek i Irenie wydało się, że pobladł.

– No, mamy już przynajmniej początek – roześmiała się.

– Mój niezapomniany, były mąż stał się mrocznym upiorem tego świata... Choć przecież w istocie jest on jego Stwórcą. Jednak raczej zdechnę, niż pozwolę moim potomkom się do niego modlić... Nie patrz tak na mnie, Reku. Przecież to tylko bajka. I nikt nie przyzna za nią Srebrnego Wulkanu.

Rek położył jej dłoń na ramieniu.

Po chwili wahania jego druga ręka znów legła na jej brzuchu.

Irena drgnęła od tego dotyku. Zamarła i wstrzymała oddech.

Tam, w czerwonym kosmosie, pływał nie narodzony syn wampira. Bezpiecznie ssąc bezzębnymi jeszcze dziąsłami maleńki palec.

* * *

Zebrać popiół co do okruszka, ani odrobinki nie uronić – i bez tego cały dywan jest uwalany... Przenieść przez korytarz. Pochylając się, przejść przez zawalony śniegiem przedpokój i mrużąc oczy od ostrego światła, wysypać zawartość wiadra na czarny jak wulkan kopiec popiołu... Na oślepiająco białym śniegu wznosi się czarna, lekko posiwiała hałda. Wygląda pięknie. Rek twierdzi, że wiosną posłuży jako nawóz.

Szambo śmierdziało. Choć na mrozie nie było to zbyt uciążliwe, wiosną się zacznie...

Zresztą kiedy zrobi się ciepło, Rek zdąży już wszystko lepiej urządzić. Wedle norm sanitarnych. Wykopie głębszy dół, dalej od domu.

Irena spojrzała na swoje dłonie. Nie ma co, żałosny widok. Trzeba będzie coś wymyślić. Może smarować olejem?

Tu, wzdłuż drogi, dobrze byłoby posadzić szpaler słoneczników. Niemożliwe, żeby nie było tu żadnego ziarenka – wiosną na pewno jakieś się znajdzie.

Ten, który siedział w jej brzuchu, wyraźnie drgnął. Wsłuchała się w siebie z niepokojem – niewątpliwie nie potrzeba nam przedwczesnego porodu... chociaż w zasadzie wszystko jest możliwe.

Stała jeszcze przez chwilę i wróciła do domu.

W zagraconym gabinecie było zimno, nieczynny komputer stał na podłodze, obok monitor odwrócony ekranem do ściany; na pustym biurku niczym samotna łata leżała zbutwiała kartka.

Irena usiadła za stołem, oparła głowę na zaplecionych palcach i zamknęła oczy.

Rek wróci po zachodzie słońca. Wybrał się na poszukiwanie szyszek... dziwaczny pomysł, choć zapewne sensowny. Gdzieś tam muszą przecież rosnąć jadalne szyszki, jeśli nałuskać z nich ziaren i wycisnąć je, to może wyjść z tego całkiem przyzwoity olej. Rek nieźle to wymyślił. Zanim postawimy wzdłuż drogi wartę ze słoneczników... Dzieciaka trzeba będzie przecież czymś myć. Mydła na razie nie ma. Ani jodyny...

Przesunęła dłonią nad białą kartką.

Najpierw będzie musiała przypomnieć sobie wszystkie dziecięce wierszyki... i wymyślić nowe. Jeśli jej się to uda. A potem bajki. Zrozumiałe bajki, w których nie będzie zwierząt ani ludzi... Brrr. Nie, o ludziach i zwierzętach opowie mu potem – kiedy opanuje znane, oczywiste słowa... Takie jak dom, śnieg, las, wzgórza... Wujek Rek... A może jednak powinien nazywać go tatą?!

A potem trzeba będzie wymyślać przygody... dalekie podróże – w góry, do lasu, na drugą stronę przepaści... Skarby, fantastyczne znaleziska... na przykład urządzenie do rozłupywania orzechów, wprawiane w ruch wielkim, przerdzewiałym kołowrotem.

A potem...

Potem będzie musiała wymyślić opowiadania o miłości.

Irena opuściła ramiona.

Wątpliwe, by jej dzieci miały jakiś wybór. Konflikt krwi...