123975.fb2
Niepotrzebne rozważania. Nie na czasie. Chociaż początki były niezłe: szyszki, słoneczniki, bajki...
A gdyby tak skonstruować generator... jakieś dynamo... może udałoby się uruchomić komputer?
Przecież farma Jana potrafiła być w pełni autonomicznym gospodarstwem.
Znów niepotrzebna mysi. Co ją teraz obchodzą losy Nicka, Elzy i Sita... I samego Jana, który na koniec powiedział: „Ocal go"?
„Iluminator", i bez tego mętny, pokryty był od zewnątrz warstwą szronu. W słońcu migotały barwne iskierki.
A potem na białą, szklaną taflę legł cień. I natychmiast zniknął.
Przez kilka sekund Irena siedziała bez ruchu, jakby próbowała uchwycić uciekającą jej myśl. Potem wydała z siebie zduszony okrzyk.
Rek?!
Nawet jeśli wrócił wcześniej, po co miałby chodzić wokół domu?
Pomyślała o tym, już zbiegając do przedpokoju.
Był zawalony śniegiem. Wydeptany placyk przed drzwiami i jak okiem sięgnąć – Irena zmrużyła oczy – jedynie śnieg, czarne sylwetki drzew i żadnego żywego stworzenia.
Grzęznąc w śniegu po kolana, obeszła przypominającą beczkę budowlę. Zatrzymała się pod oknami gabinetu.
Tak, promienie niskiego słońca padały na pokryte szronem okna. Tak, na niebie nie było ani jednej chmurki.
A na śniegu nie było żadnych obcych śladów. Jedynie ślady stóp Ireny. Bezkształtne, gdyż „buty" były wykonane z przypadkowych materiałów.
Nie ma więc czym zawracać sobie głowy. To tylko nerwy. Wydawało jej się. To tylko złudzenie.
Pod wieczór temperatura gwałtownie spadła. Wiatr wdzierał się przez uchylone drzwi i nie pomagały żadne zasłony, koce ani barykady z poduszek.
W przedpokoju Rek wysypał na podłogę drogocenne szyszki. Szyszkami można było palić w kominku, gdyż zapas drewna nie był znowu taki duży. Po założeniu na siebie uszytych z pledów kombinezonów i okutaniu się kilkoma warstwami koców Irena i rycerz położyli się spać na kanapie w salonie – objęci, aby się ogrzać.
Karuzela na podwórku. Skrzypiąca karuzela, huśtawki i piaskownica...
Irena drgnęła.
Rek nie spał. Przyglądał się jej.
– Nie jest ci zimno? – zapytała szeptem.
– Nie.
– Zdrętwiała ci ręka?
– Nie...
Na zewnątrz hulał wiatr.
Najwyraźniej Rek Dzika Róża był szczęśliwy.
Zapewne w młodości marzył o wolności i bohaterskich czynach. A także o sławie, choć życie bezinteresownego rycerza z góry skazane było na niesławę. Być może młody Rek marzył również o kobiecie – tej jedynej, nieosiągalnej, która równie przypominała realne, uległe dziewki, jak słońce łojową świecę.
Romantyczny Rek.
Tylko o jednym nigdy nie marzył – że uwolni się od kaprysów Objawienia, obudzi w pustym świecie i wszystkie jego codzienne, bohaterskie czyny będą poświęcone legendarnej autorce Chmiel.
– Śpij już.
– Śpię... – zamknął oczy.
Jakże długo nie mógł odzwyczaić się od oglądania na Objawienie! Do tej pory mu się to nie udało... I to właśnie jemu, który od dziecka był przyzwyczajony do życia wbrew jego regułom! Jakże dziwiło go, a nawet lękało, kiedy okazywało się, że powodzenia i klęski zdarzały się same z siebie, niezależnie od postępków, które można by uznać za dobre albo złe.
Zresztą obiektem takich postępków była teraz jedynie Irena. I nieraz mróz przechodził jej po plecach, gdy zastanawiała się, co by było, gdyby ich relacje z Rekiem regulowało Objawienie.
A co by było, gdyby w świecie Interpretatorów, w modelu, w którym został Jan, Objawienie nagle „zdechło"?!
Najczęściej podobne rozważania kończyły się atakami mdłości. W jej stanie nie było to nic dziwnego... W brzuchu poruszyło się dziecko i Irena od razu poczuła, jak naprężył się Rek.
Poczuł to. Przez kombinezony z pledów, przez warstwy ogrzewających ich koców wyczuł ruch wewnątrz Ireny. Tam, gdzie niecierpliwie wierciła się nowa istota, oczekująca na swą kolej, by popatrzeć na słońce.
– Nie śpisz?
Rek otworzył oczy.
Jego wyschnięte wargi musnęły jej skroń. Po czym natychmiast się cofnęły, oczekując... na co? Na niezwłoczną zemstę Objawienia? Na siarczysty policzek?...
– Wszystko będzie dobrze, Reku. Wygodne zdanie. Ujdzie nawet w roli zaklęcia.
Wrócił później niż zwykle. Kilka razy wychodziła na drogę wypatrywać go; nic tylko namalować obraz: „Samotna kobieta czeka przed domem na męża, a wokół rozpościera się śnieżna równina".
Dostrzegła go z daleka. Rycerz szedł na zrobionych własnoręcznie nartach – czasem zwykłym krokiem, czasem puszczając się biegiem.
Wyglądał na bardzo zmęczonego. Jego twarz była mokra od potu.
– Co?...
– Śnieg robi się mokry. Ciężko się idzie.
Po raz pierwszy od wielu dni coś przed nią ukrywał. Mało tego, uważał, że przemilczenie tego będzie lepsze dla nich obojga.
– Co znalazłeś, Reku?
Ciężko oddychał. Wytarł czoło rękawem. Ciągle jeszcze milczał.
Cierpliwie czekała. Pozwoliła mu zdjąć narty, wejść do domu, przebrać się, rozgrzać dłonie nad ogniem.