123975.fb2
Najciekawsze, że prawie nie był śliski. Ostry lód ciął palce, był nieziemsko piękny; nisko stojące słońce przełamywało się w jego głębi, migotały zastygłe w środku bąbelki powietrza.
Wydawało się, że nigdy się nie skończy.
Irena posuwała się do przodu – centymetr po centymetrze, na czworakach, czasem dosiadając mostu, czepiając się rękami i nogami za najmniejszy nawet występ. Przepaść w żadnym stopniu jej nie niepokoiła. Nie hipnotyzowała swą głębią, nie wołała – jakby w ogóle jej nie było, jakby ten niezwykłej urody lodowy most był przerzucony nad wyfroterowanym parkietem.
Choć upadek na parkiet także bywa bolesny.
Krew z rozciętego palca poplamiła lodowe arcydzieło.
Potem przestała myśleć. Poruszała się jak owad, odruchowo poruszając mięśniami; do przodu, do przodu...
W jej głowie pojawiło się wspomnienie.
Wesołe miasteczko i atrakcja zwana „Drogą donikąd". Przyglądanie się temu z dołu było ciekawe i wesołe, a przemierzanie przeźroczystego łuku nad placem okazało się nieoczekiwanie męczące i straszne... w dodatku wiatr podwiewał jej sukienkę, co chwilę obnażając uda. Pełzła przed siebie, z przyzwyczajenia przeklinając Andrzeja – choć to właśnie do niej należał pomysł pokonania „Drogi donikąd". Przeklinając organizatorów, którzy torturowali ludzi za ich własne pieniądze. Oraz przeklinając gapiów, którzy przyglądali im się z dołu i pokazywali palcami... i tak, złorzecząc na czym świat stoi, dotarła na drugą stronę.
Do wyjścia.
Podniosła głowę.
Rek przeszedł już cały most. Odwrócił się i wyciągał rękę.
Podczas gdy pomiędzy rycerzem a Ireną pozostał jeszcze spory fragment lodowego mostu. Całkiem spory.
Wszystko, o czym myślał teraz rycerz, wyraźnie malowało się na jego twarzy. Męczeńsko wyginały się blade brwi, Rek nienawidził się za to, że nie potrafił jej od tego odwieść... przekonać... czy w ostateczności przemilczeć i zostawić wszystko tak, jak było.
W uszach Ireny – złudzenie czy kolejny żart wiatru? – zabrzmiała nagle wesoła muzyka, w której nieoczekiwanie dla samej siebie, rozpoznała to samo banjo, które towarzyszyło jej w trakcie atrakcji o nazwie „Droga donikąd". A po chwili zwrócona ku niej twarz się wykrzywiła. Rek zobaczył coś za jej plecami.
Lód pod nią drgnął. Obejrzała się, wczepiając w most rękami i nogami.
Dziwaczna konstrukcja dosłownie w oczach straciła blask, zmatowiała, pokryła siatką pęknięć. Most nie był już mostem; niczym kręgosłup zdechłego smoka gubił kręg za kręgiem – odłamki lodu bezdźwięcznie leciały w przepaść; co prawda Irena nie słyszała żadnego dźwięku oprócz wycia wiatru i widziała jedynie nieskończony taniec słońca na lodowych graniach.
Droga donikąd.
Most już nie istniał. Jego odłamki, wirując, spadały na dno przepaści – jeśli oczywiście ono istniało...
Rek zaczął krzyczeć.
Dzyń, dzyń, dzyń, dźwięczało banjo w uszach Ireny.
Ciemność.
Rozdział 15
Po prostu sprasowany wiatrem śnieg. Przypadkowe wzory i nisko stojące słońce, podkreślające każdą nierówność terenu.
Irena stalą, bezsilnie mrugając na wpół oślepionymi, załzawionymi oczami. Coś dziwnego stało się z jej percepcją światła – biała, pokryta śniegiem przestrzeń rozpościerała się przed nią we wszystkich odcieniach czerwieni.
Pozbawiony liści zagajnik. Pagórki. Wiatr ucichł... A czy w ogóle wiał? Na miejscu jej domu, jej wiecznego domu, znajdowała się malownicza sterta głazów.
Czerwone światło przeszło w fiolet. Potem w błękit, zniknęła mgła przed oczami i świat znowu był biały.
Usiąść na śniegu?
Zawahała się. I powoli ruszyła przed siebie.
Pod jej stopami przymilnie poskrzypywał śnieg.
Ten, który mieszkał wewnątrz niej, ucichł.
Wokół panowała cisza. Kopuła wyblakłego nieba, talerz migoczącego śniegu; skrzyp, skrzyp...
A u podnóża pagórka zdała sobie sprawę, że jest w stanie myśleć. Bez wysiłku. Beznamiętnie.
Semirol.
Rek.
Jan osłaniał jej ucieczkę i najprawdopodobniej stracił życie.
Bezinteresowny rycerz Rek został odcięty od niej jak nożem. Pozostał sam w poprzednim modelu. Na skraju przepaści.
Westchnęła. Jej uczucia były przytępione – pozostała sucha konstatacja faktów.
Zrobiłeś wszystko, co w twojej mocy, Reku; rzekła na głos, jakby rycerz mógł ją słyszeć... Tak bardzo bym chciała, byś przeżył. Żebyś nie spadł w tę przepaść, próbując mnie ratować... Ani nie zamarzł na śnieżnym pustkowiu. Przeżyj, bezinteresowny; okaż mi tę ostatnią przysługę...
Znów zaczęło wiać, wiatr był słaby i ciągle zmieniał kierunek. Powinna raczej myśleć o własnym bezpieczeństwie. Za pół godziny stanie się to jej głównym zmartwieniem.
Czy Andrzej może do tego dopuścić?!
Andrzej nie uchronił jej przed sądem i więzieniem. Dopuścił do poczęcia i ucieczki. Miał na swoim sumieniu Jana, Trosza, Objawienie, Reka, zawalenie się lodowego mostu...
Andrzej jest martwy. W najlepszym wypadku. Stwórca nie żyje. Objawienie nie istnieje. Wszystkie te nowe modele są jedynie kręgami tego samego leja. Irena ześlizguje się z nich jak toczący się z góry kamień.
– Nie będzie nowej ludzkości – rzekła gderliwie.
I siadła na śniegu.
Jest w dziewiątej klasie. Na szkolnym wieczorku czyta swoje wiersze.
„Chciałabym być szarą myszką
Pod skrzypiącą spać podłogą
Chlebem żywić po okruszku
I nie musieć myśleć już.