123975.fb2 Ka?? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 111

Ka?? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 111

– Czego ode mnie chcesz? – zapytała sucho.

Trzeszczał ogień.

– Prowadziłem cię – przyznał przez zęby – przez modele. Nie chciałem... tracić cię z oczu... i mimo to niemal od razu cię zgubiłem.

– Bydlak – rzekła obojętnie. I zdziwiła się, na ile jest wewnętrznie wypalona.

– Być może... I tak nie mogłem ingerować... By to zrobić, musiałbym zlikwidować to wszystko w diabły. Jednak żal mi było poświęconej temu pracy.

– Rozumiem – przytaknęła. Pogłaskała się po brzuchu. Uśmiechnęła. – Nie jesteś zazdrosny? Ani trochę?

– Brzuch to nie choroba... – z niedobrym uśmiechem odparł modelator. Uśmiech zmienił się w grymas. – Nie sądziłem, że jesteś do tego zdolna... Ty szmato.

Ciężko dyszał. Jego twarz pociemniała od napływu krwi, najwyraźniej Irena z marszu ugodziła go w czuły punkt. Modelator złapany we własną pułapkę, zazdrośnik, który niegdyś obił zalotnika swej byłej żony w jego własnej bramie; beznamiętny Stwórca w końcu stracił maskę obojętności.

Wsłuchała się w siebie. Zmieszanie? Szok? Nic podobnego. Zmęczenie. Odrobina współczucia... Właśnie tak. Niemal współczucia dla tego mistrza cudotwórcy, który nieumyślnie odciął sobie toporem rękę i teraz wścieka się na krwawy kikut.

– To też obserwowałeś? – zapytała z przekąsem.

Jej rozmówca zamilkł. Pod pociemniałą skórą chodziły mu mięśnie szczęk.

– Odpowiedz mi, Kromar... To ważne. Obserwowałeś?

Ten, który siedział naprzeciw niej, machnął głową. Ten gest mógł oznaczać wszystko.

– Teraz już nic nie rozumiem – wzruszyła ramionami. – Czy to wszystko jest dla ciebie grą? Jakimś sprawdzianem?

– Dla mnie jest to piekłem – odparł głucho modelator.

Kometa pełzła po niebie; najwyraźniej w takim właśnie tempie płynął tu czas i gdy milczeli przy wiecznym ognisku, gdzieś mijały dni, tygodnie, lata...

– Ależ ty kochasz swoje uczucia, Kromar. Wszystkie. Swoją miłość... a nawet swoje cierpienia. Swą niepowtarzalną twórczość, swój niezrównany talent, ukryty w sobie geniusz i siebie samego, geniusza... Wydaje ci się, że jeśli siedzisz z gałązką w ręce nad stworzonym przez siebie mrowiskiem, to jesteś większy, ciekawszy i cenniejszy od każdej z pełzających mróweczek... To dobrze, że ci się tak wydaje. W przeciwnym razie nie mógłbyś zostać modelatorem.

Blask ogniska leżał na jego twarzy niczym maska.

– Obawiam się, że cię zmartwię, Kromar... Wszystko to już było. Nieraz czytałam o tych wszystkich nowych wszechświatach. Niemal słowo w słowo. Nie jesteś taki znów oryginalny. Choć nie chodzi nawet o to. Każdy człowiek, który obserwuje lot ptaka lub stoi w tłumie na cmentarzu i słyszy, jak na trumnę sypie się świeża ziemia, zna cenę rzeczywistości. Ludzie oddają za innych życie... jak Jan.

Jej rozmówcą wstrząsnął dreszcz. Irena się uśmiechnęła.

– Albo przeciwnie, poświęcają komuś swe życie... jak Rek. Nie bądź taki wstrząśnięty, modelatorze. Twój sukces rzeczywiście zamienił się w porażkę. W zabawkowym świecie żyją stworzone przez ciebie postaci, które są znacznie ciekawsze i lepsze niż ty sam... A ty, siedząc z gałązką nad mrowiskiem, stałeś się funkcją. Jesteś magikiem, Kromar, twórcą i oryginałem... no dobrze, także Stwórcą; jesteś samotnikiem z definicji; sam dla siebie jesteś modelem... Niepotrzebnie wbiłeś sobie do głowy, że potrzebujesz jeszcze jakiejś przekornej kobiety. To był kaprys, Andrzeju. To jest właśnie twój błąd – zamilkła, wsłuchując się we własne odczucia... – Andrus...

Drgnął. Gwałtownie spojrzał Irenie w oczy – przez drżące powietrze, przez języki płomieni.

– I jak, teraz cię zrozumiałam? – uśmiechnęła się.

Wokół zgasły gwiazdy.

Było to dość przerażające – jakby z nieba opadła nagła ślepota. Jednak ognisko wciąż płonęło jasno. Irena czuła emanujące od niego ciepło.

– Modele się zamykają – rzekł.

Instynktownie zamknęła oczy. Krótki skurcz przeszedł jej przez dół brzucha, wstrząsnął miednicą.

Zwija się plac z pałacem Interpretatorów, miasto z bramą i mostem zwodzonym, bazarami, gospodą „Trzy kozy", harpiami przed wejściem do instytutu.

Zwija się farma wraz z przybudówkami, malowniczymi górami, krowami w oborze, anteną na dachu...

Kolejny skurcz.

To nic, to nic, to nic. To jeszcze nie walka, dopiero zapowiedź, to nic, jeszcze się przedrzemy.

Zaciskając zęby, spojrzała przez ognisko.

Modelator siedział wyprostowany, jak pomnik wzniesiony samemu sobie; tyle że pomniki nie mają tak wykrzywionych twarzy.

– To nieprawda, że ciebie nie potrzebuję... Ireno. Nowy skurcz. Ból osiągnął apogeum i zaczął słabnąć.

– W każdym z modeli zostawiałem dla ciebie miejsce. Byś mogła w nie trafić jak... brakujący fragment mozaiki. Jedyny niezbędny fragment.

Zerwał się wiatr. Irena prawie tego nie odczuła, lecz z ogniska z trzaskiem sturlała się gałąź.

– Jednak teraz nic już nie mogę poradzić. Wybacz mi... Ireno.

Zielona trawa, konie w plumażach, klaszczące damy, trąby, namioty, proporce, giermkowie, rycerze, turniej... Długa pika przebijająca jasne pole chełpliwej tarczy, ceratowe niebo, strużka brunatnej krwi spod przyłbicy...

Królowa na wieży, przejrzysta narzutka, słońce, jastrzębie, złota korona, migotliwy jedwab, kobieta, która szybko spada z muru do fosy.

Strasznie boli. Szkoda wampira Jana, doktora Nicka, którego synowie wierzą, że ojciec nie żyje.

Wierzyli.

A może tak trzeba? Cóż takiego straci Nick, jeśli wszechświat przestanie istnieć?

Biedny Rek. Nie zasłużył na niechlubną śmierć.

A nawet nie śmierć. Na zniknięcie.

Janie... Janie, co robi ze mną twój syn? On rozrywa mnie od środka... Janie!!

– Andrzeju... nie trzeba. Niech tak zostanie. Wszystko, co zostało stworzone ma prawo żyć. Nawet modele... Niech je wszyscy diabli... Nie trzeba tego zwijać, proszę; zostawmy wszystko, jak jest...

Ból opasał ją niczym pas cnoty.

Semirol... Nick, Trosz, Elza, osiłek Sit... A także ci trzej chłopcy, którzy zostali zmodelowani jako ofiary. Ta trójka, za której zamordowanie Irena została skazana.

Jasnowłosa dziewczynka z przytułku dla ubogich, której nikt nigdy nie pogłaskał...

Kaźń. Wszechobecna, stopniowa, nieodwracalna kaźń.