123975.fb2
– Co z tobą? – jej rozmówca dopiero teraz zauważył, że coś jest nie tak.
Irena wyszczerzyła zęby. Stwórca, modelator, twórca jest ślepy jak kret.
A jeśli dziecko w jej łonie zwinie się wraz z modelami?!
Puste, bezgwiezdne niebo.
Dajcie mi tylko kawałek papieru! Wymyślę dla tej historii szczęśliwe zakończenie!
– Ireno?!
Poczuła jego dłonie na ramionach. Po raz pierwszy od tak dawna – jego ręce...
I bicie jego serca – które, zwykle powolne, pozwoliło sobie na wybicie się z rytmu. Zaraz padnie na kolana, wtuli twarz w jej ogromny brzuch i pozostanie jej tylko macierzyńskim gestem pogłaskać go po siwiejącej głowie. Uśmiechnęła się.
– „Nie potrafisz okazać skruchy, rzekła Jaszczurka".
– Co?
– Nic – znów uśmiechnęła się przez ból. – To tylko cytat. Teraz ognisko było wszędzie; ale nie parzyło. Lekko gryzło.
Jak zastarzałe sumienie.
EPILOG
Na zakręcie, gdzie szosa zataczała pętlę nad samą przepaścią, Irena zatrzymała samochód.
– Poczekaj, Andrus. Minutkę...
Urwisko zaczynało się zaraz za pasiastymi słupkami oznakowania drogowego. Na jego dnie zalegała najprawdziwsza chmura – nawet z wyglądu gęsta, ścieląca się, powoli przelewająca w samą siebie. Szare nibynóżki, wznosząc się nad skrajem przepaści, tajały w promieniach wschodzącego słońca – przez rozpływające się strzępy prześwitywały góry, daleki las i czerwony dach maleńkiej kafejki, do której zostało jeszcze dziesięć minut jazdy.
Irena patrzyła.
Zza zakrętu ostrożnie – a w tych górach wszyscy jeżdżą ostrożnie – wyłonił się długi, biały samochód. Na widok zapatrzonej Ireny zahamował i zatrzymał się; zza kierownicy wysiadł wysoki, smagły mężczyzna. Irena gdzieś go już widziała. Zresztą w tej okolicy wszyscy się kiedyś spotkali, nie mieszka tu zbyt wielu ludzi.
– Samochód się zepsuł? Może pomóc?
Nad opadającymi strzępami mgły leciał, miarowo machając skrzydłami, biały ptak. Las prześwitywał jaśniej, ciągnąc się z góry na górę niczym niedbale narzucony szal.
– Przepraszam, jeśli przeszkodziłem. Ocknęła się.
– Nie, nie... dziękuję. Wszystko w porządku.
W samochodzie zaczęło marudzić dziecko.
– Cicho, Andrus. Zaraz pojedziemy...
Maluch wiercił się w swoim foteliku, przymocowanym do tylnego siedzenia samochodu. Wykręcał ucho gumowemu króliczkowi, z niezadowoleniem wydymając wargi.
Mgła rzedła. Wkrótce widoczne będą głazy na dnie przepaści i płynący wśród nich potok.
– Powiadają – rzekł nieoczekiwanie mężczyzna, podążając za jej wzrokiem – powiadają... Zna pani tę wróżbę?
Na czerwony dach kafejki padło słońce, przez co dachówki zabłysły jak mak.
– Powiadają – mężczyzna odkaszlnął – że jeśli ktoś w bezludnym miejscu długo wpatruje się we mgłę, może zobaczyć Stwórcę. Chodzi On we mgle niczym w chmurach. To nie jego pani przypadkiem wypatruje?
Przez jakiś czas z uwagą spoglądała w dół. Potem lekko się skrzywiła. Pokręciła głową.
– Szkoda – rzekł mężczyzna po chwili milczenia. Podniosła wzrok.
Był szczupły i smagły, z kreską wąsów nad górną wargą. Wyglądał na południowca. W starym, ciemnoniebieskim, ręcznie robionym swetrze.
– Nie taka znowu szkoda – odparła powoli. – Nie miałabym Stwórcy nic do powiedzenia... gdybym spotkała go osobiście.
Jej rozmówca wzruszył ramionami. Jakby mówiąc tym gestem: cóż począć? Pożegnał się gestem dłoni, odwrócił i poszedł w stronę swego samochodu.
Maleńki Andrzej wyrzucił w końcu swego królika. Zabawka poleciała na szosę.
– Proszę poczekać – rzekła niepewnie Irena. Mężczyzna odwrócił się.
Co w nim było takiego niezwykłego?! Co sprawiło, że drgnęła, spięła się wewnętrznie i zawołała go?
Oczy, pełne uniesienia jak u dyrygenta za pulpitem. Dziwnie znajomy wyraz twarzy.
– Kiedyś w naiwności sądziłam – uśmiechnęła się – że nasz świat jest nie najlepiej urządzony... Myliłam się. To bardzo smutny... i bardzo piękny świat.
– Prawda?
Irena podniosła królika z ziemi. Prawe, gumowe ucho było przegryzione na wylot – jak obcążkami.
Odruchowo otrzepała zabawkę z kurzu. Przytaknęła niepewnie.
– Tak... Na pewno jeszcze o tym napiszę... Południowiec uśmiechnął się szerzej.
– No cóż, powodzenia, autorko Chmiel.
Wciąż jeszcze stała z otwartymi ustami, a biały samochód oddalał się, merdając ogonem spalin.
Najpewniej znał ją z fotografii w gazecie. Po prostu obcy człowiek. Po prostu.
Semirol – dosł. człowiek odgrywający siedem ról.