123975.fb2
– Pani Chmiel, czy rozumie pani całą powagę... bezsporność dowodów?
– Mam alibi – rzekła Irena, wstrząśnięta faktem, że tak szybko znalazła odpowiednie słowo. – Nie było mnie tu przez dziesięć miesięcy.
– Gdzie pani była? Kto może potwierdzić pani alibi?
Irena milczała.
– Widzieli panią sąsiedzi. Trzy dni temu widział panią chłopak z sąsiedztwa. Po co temu zaprzeczać.
Patrzył na nią, krzywiąc się boleśnie. Irena spojrzała na siebie jego oczami i opanowało ją przerażenie: przecież on wierzy w te wszystkie brednie... siedzi przed nim istota z piekła rodem, kobieta, która z zimną krwią zamordowała troje dzieci.
Wstrząsnął nią mimowolny dreszcz. Wzrok śledczego stał się jeszcze bardziej przenikliwy.
– Rozmawiała pani wczoraj z chłopakiem sąsiadów? Dziesięcioletnim Walentynem Jelnikiem?
– Tak – odparła odruchowo.
– Czy zapraszała go pani do domu? Na herbatę?
Irena milczała. Teraz w ogóle przestała cokolwiek rozumieć; pod świdrującym wzrokiem śledczego jej tradycyjnie niespieszne myśli w ogóle znieruchomiały. Osłupiały.
– Będzie lepiej, jeśli przyzna się pani od razu, pani Chmiel. Będzie to korzystne dla sprawy, dla mnie i dla pani.
– Jestem niewinna – rzekła szeptem.
– Może pani wyjaśnić, gdzie była trzy dni temu? Miesiąc temu? Pół roku?
Irena milczała.
Jeszcze wczoraj... Nie, jeszcze trzy godziny – trzy zewnętrzne godziny temu – wyszła z domu... Ze swego prawdziwego domu... Zamknęła bramę... Odprowadzał ją Sensej – normalny, groźny chart irlandzki, bez kołtunów na brzuchu i nawyków głupawego pudla.
Co za czort ją podkusił? Dlaczego wplątała się w...
Myśli jeszcze przez chwilę skrzypiały i zatrzymały się jak zardzewiała karuzela.
– Milczenie nic tu nie pomoże, pani Chmiel. Wręcz przeciwnie... Powtarzam pytanie: gdzie pani była podczas ostatnich dziesięciu miesięcy i kto może potwierdzić, że rzeczywiście pani tam była?
– Jestem niewinna – rzekła Irena i głos jej drgnął. Śledczy pochylił się do przodu – najwyraźniej podczas swej pracy bardzo często słyszał to zdanie i teraz szukał w oczach podejrzanej oznak bezwstydnego kłamstwa.
– A jak pani wyjaśni te wszystkie znaleziska w pani domu i samochodzie?
– Jestem niewinna... To ktoś inny.
– Ktoś inny mieszkał w pani mieszkaniu i korzystał z samochodu?
– Tak...
– Zdaje pani sobie sprawę, że nie brzmi to zbyt przekonująco?
Zdawała sobie z tego sprawę.
Przyglądała się swym dłoniom, lecz przed oczami miała dwie tyczki na wzgórzu – dwa pręty niczym piłkarska bramka własnej roboty.
Ciekawe, czy jeśli przejdzie przez nią krowa, to znajdzie się w laboratorium, z panem Nikołanem i ekspertami? Nie... Tunel reaguje tylko na nią, na Irenę, właśnie tak urządził ten świat pan modelator – umyślnie bądź nie.
– Jestem niewinna – rzekła, nie podnosząc wzroku. – Moje alibi... może potwierdzić pan Andrzej Kromar.
Skorzystała z prawa do telefonu. Jednego.
I wykręciła numer Andrzeja.
Długie sygnały. Pięć, dziesięć, piętnaście.
– Jeszcze raz; nie dodzwoniłam się! – rzekła z rozpaczą do śledczego.
Ten zrobił posępną minę.
– Proszę próbować... ma pani minutę.
Patrzyła na telefon i przebierała w pamięci wszystkie znane jej numery; czas uciekał.
Wykręciła numer tyczkowatego profesora orientalistyki; zajęte, krótkie sygnały.
Co za tragiczny bałagan.
Wykręciła numer Pacyfikatorki – i z jakiegoś powodu od razu się uspokoiła. To, co dzieje się wewnątrz modelu, jest jedynie grą, w prawdziwym życiu nigdy nie zdecydowałaby się na tak desperackie posunięcie.
– Mówi Irena Chmiel – oznajmiła w odpowiedzi na obojętne „halo". – Dzwonię z policji... podejrzewają, że jestem morderczynią. Nie mogłaby pani wyjaśnić tym ludziom, że ja...
Zacięła się. I milczała przez dziesięć sekund – dopóki Pacyfikatorka bez słowa nie odłożyła słuchawki.
W celi była na szczęście sama. I miała wystarczająco dużo czasu na rozmyślania; leżała na twardej pryczy, naciągając pod brodę szary, szorstki koc.
Andrzej wymodelował to wszystko... w celu, który jest znany tylko jemu samemu. Być może także Peterowi, jednak Irena jakoś w to nie wierzyła. Andrzej zmodelował... a więc to oznaczał napis na widokówce: „To ja zmykam... Cześć". Widokówce, którą znalazła w swojej skrzynce pocztowej.
Też mi widokówka. Przypomnienie.
Do wewnątrz modelu prowadzi tylko jeden kanał... albo jest to dziwaczny wymysł Andrzeja... albo istnieje jakaś inna przyczyna –jest to jednak pani kanał, Ireno. Model nie wpuści nikogo, oprócz pani.
No dobrze. Andrzej zostawił to przejście, wiedząc najprawdopodobniej, że w krytycznym momencie Peterowi nie pozostanie nic innego poza wepchnięciem tam niczego nie podejrzewającej Ireny... Podczas gdy wyjście z jej osobistego tunelu prowadzi prosto w pułapkę. Dom naszpikowany dowodami zbrodni, świat przesycony wymiarem sprawiedliwości. Co to jest; mała zemsta?!
Irena usiadła na pryczy.
Ich rozstanie z Andrzejem odbyło się przyzwoicie i skromnie. Bez skandali i scen; wszystko to, co mówi się w takich sytuacjach, zostało już dawno powiedziane. Ona sama, pierwsza, zażądała rozwodu. Powoli uwalniała się od zrogowaciałych okruchów dawnej miłości – niemal bezboleśnie, jak podczas rutynowego zabiegu higienicznego.
Co do Andrzeja, to był on zaprzątnięty nowym pomysłem i chyba nie od razu zauważył, że obok niego nie ma już żony.