123975.fb2
Chłopiec uśmiechnął się nieśmiało.
Adwokat Ireny niechętnie uniósł rękę.
– Mam pytanie... Czy świadek Walentyn Jelnik jest przekonany, że tego dnia zobaczył właśnie sąsiadkę, a nie inną kobietę mieszkającą w tym samym domu?
A przecież nie dopracowaliśmy wersji z sobowtórem, zaniepokoiła się w myślach Irena. W czasie spędzonym na rozmowach z samą sobą, przywykła uważać się za coś w rodzaju chodzącego konsylium. „Przemyśleliśmy", „postanowiliśmy".
– Świadek Walentyn Jelnik ma dziesięć lat – suchym tonem oznajmił sędzia. – Jego zeznania mogą być brane pod uwagę, jednak w pełni na nich polegać...
– Może była to inna pani – łatwo zgodził się Walek. – Było ciemno.
Przez salę przetoczył się szmer. Adwokat Ireny westchnął – miał już serdecznie dość tego procesu. Jak budować linię obrony, jeśli oskarżona z idiotycznym uporem odmawia składania najprostszych zeznań – choćby podania miejsca swej „delegacji"?! Proces był z góry przegrany. Adwokat był niepocieszony: to cios w jego karierę. Z premedytacją zwalono na niego niemającą perspektyw, brudną robotę, której nie podjął się nawet Wampir.
Irena przygryzła wargę.
Pośrodku wypełnionej po brzegi sali znajdował się krąg pustej przestrzeni. W jego centrum siedział, założywszy nogę na nogę, wypielęgnowany pan Semirol.
I nikt nie siedział obok niego. Dwa fotele z prawej były puste, podobnie dwa fotele z lewej, tak samo przed nim i za jego plecami. A w tym samym czasie w przejściach skrzypiały dostawione krzesła i przestępowali z nogi na nogę ci, dla których zabrakło miejsca.
Irena współczująco spojrzała na swego adwokata.
Nie należy tak demonstracyjnie okazywać swej bezsilności. Jak śmieciarz, który wśród sterty odpadków dumnie wznosi podbródek: chcieliście zobaczyć, jak się spocę przy tej robocie?! Niedoczekanie; nawet się za nią nie zabiorę!
A jednak. Dlaczego nawet przywykli do wszystkiego reporterzy nie decydowali się usiąść obok Jana Semirola?
W drugim kącie sali siedziała jej katedra w pełnym składzie. Z Pacyfikatorką na czele. Irena wciąż słabo widziała twarze – czuła jednak spojrzenia.
Pod koniec przesłuchań jej koledzy zaczęli po kolei wstawać i wychodzić. I to wstrząsnęło nią bardziej niż pełne nienawiści twarze osieroconych krewnych. Niż obojętność adwokata. Niż zacietrzewienie młodego, agresywnego prokuratora.
Bardziej niż napięta pustka wokół Semirola.
Nie są prawdziwi, powtarzała sobie. Ci prawdziwi zostali w zewnętrznym świecie. A oni nigdy by nie uwierzyli, że ja...
Ostatni wyszedł profesor orientalistyki. Blady, zagubiony – zresztą Irena z trudem dostrzegała go za morzem głów.
Ogłoszono przerwę do następnego dnia.
Irenę przeprowadzono z jej klatki do ciasnego pokoiku z gołymi ścianami i pluszową kanapą, obok pojawił się spocony i wściekły adwokat, i Irena spytała go wprost:
– Dlaczego nikt nie siedzi obok Semirola?
Adwokat się zamyślił. I kwaśnym tonem odparł, że złoży protest.
Irenę to rozśmieszyło. I co, eleganckiemu panu o przydomku Wampir będą na mocy prawa podsadzać sąsiadów?
Przez całą noc gapiła się w sufit.
Następnego dnia adwokat rzeczywiście zaczął od złożenia protestu.
– Obrona żąda usunięcia z sali pana Semirola, ponieważ jest on tu obecny nie z zawodowych, lecz korzystnych dla siebie i antyhumanitarnych celów. Swą obecnością pan Semirol wywołuje psychiczny nacisk na sąd i deprymująco działa na oskarżoną!
– Niedługo podziała na nią znacznie skuteczniej – dość głośno rzekła kobieta w ciemnej chuście, przypuszczalnie matka jednego z zamordowanych chłopców. Na sali podniósł się szum.
– Oddałam protest – oznajmił sędzia nerwowo. – Proces jest jawny i nie ma prawa, w myśl którego pan Semirol nie mógłby być na nim obecny, jak każdy inny obywatel... W przeciwnym razie byłaby to dyskryminacja...
Sędzia zaciął się i zagryzł wargę, jakby żałując tego, co powiedział. Dokończył tonem niżej:
– Dyskryminacja o podłożu biologicznym.
W sali zapadła cisza.
– Bogatego wampira nikt nie nazwie wampirem – rozległ się w tej ciszy ironiczny głos. Wolna przestrzeń wokół pana Semirola powiększyła się o kilka kolejnych foteli; a on nawet okiem nie mrugnął.
„Bogatego wampira nikt nie nazwie wampirem".
Irena wciąż jeszcze przeżywała przeniewierstwo własnej katedry. Właśnie przeniewierstwo – gdyż w tym przypadku uwierzenie równało się zdradzie. „Bogatego wampira nikt nie nazwie wampirem". To zdanie coś jej przypominało. Jakąś dawno czytaną książkę.
– I w końcu przyznanie się do winy samej oskarżonej, które następnie odwołała...
Szum na sali.
– Odmawiając przyznania się do winy... obciążając tym samym...
Przestała słuchać.
Gdyż wszyscy byli zmęczeni i głodni. Gdyż niezależnie od całej sensacyjności sprawy, przesłuchania nie zostaną raczej przeniesione na jutro. Wszystko jest aż nazbyt oczywiste. Wszyscy niecierpliwie czekają już na zakończenie, na wynik.
No cóż. Teraz będzie mogła ze znajomością tematu pisać kryminały. Wydawca będzie zachwycony.
Uśmiechnęła się krzywo. Zapomniała zadzwonić do swego agenta. Być może wewnątrz modelu wydawcy mają inne wymagania?
Wątpliwe.
Spotkała się wzrokiem z panem Semirolem.
I drgnęła mimowolnie.
Już nie przypominał Andrzeja. On... Dlaczego tak na nią patrzy?!
Jakby wyczuwając jej nagły strach, Semirol odwrócił wzrok.
„Bogatego wampira nikt nie nazwie wampirem".
Słynny adwokat o przezwisku Wampir.
„...jest on tu obecny nie z zawodowych, lecz korzystnych dla siebie i antyhumanitarnych celów..."