123975.fb2 Ka?? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 19

Ka?? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 19

Trzeba się nad tym zastanowić. Trzeba się nad tym dokładnie zastanowić.

– Oskarżona Chmiel. Ma pani prawo do ostatniego słowa!

Wstała wcześniej, niż zorientowała się, czego od niej chcą.

I przez minutę stała jak słup w napiętej ciszy.

Co właściwie miałaby powiedzieć?

„Wasz świat jest modelem"?

„Wszyscy jesteście wytworem fantazji mego obłąkanego męża"?

„Jestem człowiekiem z innego świata. Jak możecie mnie sądzić?"

Westchnęła głęboko i spojrzała w kąt sali, gdzie siedzieli krewni ofiar.

Wstrząsnął nią dreszcz, znalazła jednak w sobie siłę, by się odezwać.

– Jestem...

Znieruchomiałe twarze. Pełne nienawiści oczy. I zupełnie nie w porę przypomniały jej się fotografie, które pokazywał jej śledczy; te potworne fotografie.

– Jestem niewinna... To nie ja! Słowo honoru!

Jej głos utonął we wzburzonym pomruku tłumu.

Jedynie krewni milczeli i patrzyli.

Uwierzą?

Nie.

Została skazana na śmierć. W świecie wymodelowanym przez miłującego praworządność Andrzeja okazało się to być na porządku dziennym. Kobieta? I co z tego? Zabójczyni, seryjna zabójczyni, uznana za poczytalną.

Przenieśli ją do specjalnej celi i wydali specjalną odzież. Nie bała się. Męczyła ją tępa, pełna zaskoczenia odraza.

Ciekawe, jak daleko to może zajść?

Nigdy w życiu, za żadne skarby, nie zgodziłaby się na pisanie sądowo-więziennych dzienników. Choćby jej agent stawał na głowie.

Zaproponowano jej, by poprosiła o ułaskawienie.

– A kogo miałabym prosić? – spytała ze zdziwieniem.

– Przecież was nie ma... jesteście cieniami... modelem, nie pojmujecie tego?

Pozostawiono ją w spokoju. Kilka dni przebywała w pełnym otępieniu, po czym ocknęła się i zażądała prawdy o swoim losie: kiedy?!

Udzielono jej wymijającej odpowiedzi.

Poprosiła, by przyniesiono jej gazety z ostatniego tygodnia i gdy dostała cały plik różnorakiej prasy, doznała kolejnego szoku.

Wszystkie gazety – od „Wieczornego Miasta" do najmarniejszych brukowców – poświęciły jej sprawie przynajmniej linijkę, przynajmniej notatkę. Poznawała się na fotografiach – na jednych od razu, na innych z trudem. Albo była to kwestia profesjonalizmu fotografa, albo chwili, w której było robione zdjęcie – odnosiło się jednak wrażenie, że w tej samej klatce siedziało kolejno kilka różnych kobiet: jedna była demonicznie urodziwa z maleńkimi, wyszczerzonymi ząbkami, druga miała opuchniętą twarz maniaczki, trzecia była senna, czwarta zapłakana...

Irena dostała wątły, plastykowy grzebień. Wszystkie przedmioty posiadające twarde albo ostre brzegi – także lusterko – zostały jej odebrane jeszcze w trakcie psychiatrycznej ekspertyzy.

Uczesała się, patrząc na własny cień. Rozmasowała policzki. Dokładnie wygładziła brwi. Koniec końców jeśli Andrzej ją obserwuje...

Co za brednie. Andrzej nie jest bezcielesnym duchem, nie potrafi wcielać się w innych ludzi, a poza tym jest martwy. Chodzi tu o model realnego świata, a nie o powieść fantastycznonaukową, której wspaniałymi perspektywami skusił ją Peter Nikołan.

Najodważniejsze gazety zamieściły obok jej zdjęcia wykradzione ze śledztwa fotografie z miejsc przestępstw. Najmądrzejsze – fotografie chłopców, kiedy jeszcze żyli. W obydwu przypadkach efekt był wstrząsający.

Irena chwyciła się za włosy, niszcząc świeżo zrobioną fryzurę. Idioci! Przecież morderczyni jest na wolności! Jak stwierdził pan Wampir: „Byłoby pani na rękę, gdyby morderstwa nie ustały".

A zabójczyni, jeśli ma choć trochę oleju w głowie, poczeka, aż Irena zostanie stracona. I dopiero potem...

– Ależ z ciebie kanalia – rzekła Irena, zwracając się do niewidocznego Andrzeja.

Wyrażane w gazetach opinie nie były jednoznaczne. Część reporterów wątpiła, by kobieta siedząca za kratą w sądowej sali była w stanie dokonać tych wszystkich przestępstw. Zresztą nawet te wątpliwości były udawane, sztuczne, wyrażane jedynie po to, by rozjaśnić nieco ton artykułów i podkreślić indywidualność ich autorów.

A potem jej wzrok zatrzymał się na niewielkim, skromnym artykule w kiedyś jej ulubionym „Wieczornym Mieście".

„Ogłoszenie!... Według informacji uzyskanych z wiarygodnych źródeł, procedura kaźni Ireny Chmiel zostanie powierzona pewnej anonimowej osobie cierpiącej na uzależnienie od hemoglobiny. Czytajcie jutro w «Wieczornym Mieście»: Czy społeczeństwo ma prawo przekazywać wampirom osoby skazane na karę śmierci?"

Irena przełknęła gęstą ślinę.

Andrzeju... coś ty narobił? Kompletnie zwariowałeś? Czy to ja tracę zmysły? A może reporterzy oszaleli?

Położyła się na pryczy, jak zwykle przykryła kocem i zapadła w sen, jak w ratunkową szalupę.

* * *

Nie wiedziała, do czego to można porównać. Przed poznaniem Andrzeja nie miała żadnych intymnych doświadczeń – całowanie się w ciemnej kinowej sali się nie liczyło; tym bardziej orkiestra dęta pod oknami Iwonika. Niedopowiedzenia w rozmowach z przyjaciółkami, tanie romansidła i modne filmy były w zasadzie jedynym źródłem wiedzy Ireny na ten temat.

Stwierdzenie, że Andrzej jest „pomysłowy", nie wyjaśniało niczego.

W stanie ekstazy modelował pogańskie składanie ofiary, afrykańskie obrzędy inicjacji czy też intymne obyczaje ryb głębokowodnych; nie można powiedzieć, by Irenie wszystko to podobało się w jednakowy sposób, jednak nigdy nie odczuwała przy tym dyskomfortu. Był niczym dobry aktor w roli złoczyńcy – widownia drży ze strachu, a na ciele ofiary nie ma nawet zadrapania.

Gdy był w dobrym nastroju, otulał ją swą czułością niczym włochatym kocem.

Gdy wpadał w zadumę, zapominał o niej, nawet leżąc obok niej w łóżku.

Kiedyś kochali się przy dźwiękach płynącej z radiowych głośników muzyki symfonicznej. Rozpoczęło się od bogatego preludium, kurtyna poszła w górę i wydawało się, że dzieło będzie różnorodne i pełne przepychu – gdy pochylony nad swą żoną dyrygent nagle się nad czymś zamyślił. Potraktowała jego zamyślenie jak dramatyczną pauzę i przez jakiś czas oczekiwała na zwrot akcji – jednak Andrzej już słodko spał, zapominając o zapowiedzeniu antraktu.

Przez jakiś czas słuchała jego równego oddechu, po czym delikatnie uwolniła się z jego objęć i wyłączyła muzykę. Spał już do rana. Irena siedziała w kuchni, piła herbatę i przyglądała się swemu odbiciu w ciemnym oknie – do samego świtu.

Pewnego razu wracając do domu, spotkała czekającą na nią damulkę. Młodą, lecz nie młodziutką, całą ubraną na niebiesko – niebieski krótki płaszcz, niebieskie rajstopy, niebieskie buty i czapka z intensywnie błękitnym piórem.

– Pani Irena? – damulka miała błękitne oczy podkreślone jasnoniebieską kredką.