123975.fb2 Ka?? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 20

Ka?? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 20

– Tak, to ja.

– Mam na imię Lucyna... proszę się nie dziwić. Może mnie pani oczywiście zignorować. Ale przecież los Andrzeja nie jest pani obojętny?

Irena milczała, przyglądając się bladoróżowej twarzy w błękitnej oprawie.

– Andrzej... widzi pani. Jest pani jego żoną... rozumiem, że jest pani ciężko. Zycie u boku genialnego artysty, kompozytora, pisarza nie jest łatwe... takim ludziom potrzebna jest wyjątkowa żona. Kobieta, która potrafi ich zrozumieć, zrezygnować ze swej indywidualności, stać się ich odbiciem, cieniem...

– Jest pani jego kochanką? – spytała Irena.

Damulka westchnęła.

– Jestem jego przyjaciółką... czego niestety nie można powiedzieć o pani. Nie potrafiła pani stać się przyjaciółką własnego męża.

– On to pani powiedział?

– Nie, ale to przecież widać. Proszę mnie zrozumieć, pani Ireno... Osobowość Andrzeja jest zbyt cenna, by rozmieniać ją na drobne, na banalne życie rodzinne. Będzie z nim pani nieszczęśliwa... pani go nie rozumie i nie docenia. On także będzie z panią nieszczęśliwy. Powinniście się rozstać. Geniusz nie potrzebuje żony, lecz przyjaciela, towarzysza... niańki...

– Muszę się zastanowić – rzekła Irena z westchnieniem.

I odeszła, pozostawiając damulkę z otwartymi ustami. Najwyraźniej nie zdążyła się jeszcze wygadać.

Wieczorem wrócił Andrzej – roztargniony i pogrążony w myślach.

– Spotkałam twoją wielbicielkę – rzekła Irena po kolacji, gdy nie było już w zasadzie o czym rozmawiać.

– Którą? – zapytał nieobecny myślami Andrzej.

– Niebieską.

– Aaa... I co?

Irena milczała przez chwilę.

– Uważa, że jestem dla ciebie kiepską niańką.

– A według ciebie jest inaczej?

Irena westchnęła.

– Wiesz, opublikowali mi opowiadanie... w antologii...

– Pokażesz?

– Tak... Jak myślisz, Andrzej, potrzebujesz innej żony?

Teraz on zamilkł. Co było dość dziwne, gdyż w przeciwieństwie do Ireny zawsze reagował błyskawicznie, niekiedy nawet uprzedzając wydarzenia.

– Nie wiem, czy potrzebuję żony... Potrzebuję jednak ciebie, Ireno. Właśnie ciebie.

* * *

„Czy społeczeństwo ma prawo... skazanych na... wampirom?..."

Gazeta była przedwczorajsza. Irena długo domagała się właśnie tej gazety i w pewnym momencie pomyślała nawet, że strażnicy ukrywają ją przed nią, by nie obciążać jej psychiki.

Było jednak inaczej. Oni po prostu zawinęli w nią śledzie. I gdy Irena dostała w końcu swą gazetę, brakowało w niej połowy stron, a pozostałe śmierdziały rybą i część tekstu pokrywały tłuste plamy.

Farba drukarska jest szkodliwa, szczególnie jeśli je się ją wraz z posiłkiem. Strażnicy nie mieli pojęcia o zasadach higieny.

Irena wstrzymała oddech. Nagle przypomniał jej się Andrzej siedzący za improwizowanym, studenckim stołem. „A tak na marginesie, co sądzicie o karze śmierci?"

Ten żart wcale nie był śmieszny.

„Według info... zdobytych z wiarygodnych źród... pewien znany adwo... zapłacił za oskarżoną Chmiel okrągłą sumę..."

Irena przetarła oczy. Trudno było jej uwierzyć w taką sumę, najwyraźniej winę ponoszą tłuste śledzie.

„...miejskie... zacierają rę... gdyż problemy finansowania... tradycyjnie palące... nowe miejsca pracy... zasiłki... nowoczes... Pamiętając jednako karze za tak ciężkie przest... zapomi... Nawet jeśli stracenie oskarżonej ma sens, to przekazanie prawa kaźni w prywatne ręce..."

– Przekazanie prawa kaźni w prywatne ręce.

Andrzeju, halo! Słyszysz mnie?...

Peter! Dlaczego pan kłamał?!

Wejdzie pani w świat... Najprawdopodobniej dokładnie odpowiada on naszemu, może jedynie niewielkie przesunięcie w czasie...

No pewnie. Dokładnie odpowiada.

Byłby to przełom w pani pisarskiej karierze. Nie wspominając już o niezapomnianych przeżyciach... Proszę sobie wyobrazić, że proponujemy pani lot w kosmos... Czy odmówiłaby pani?

– Odmówiłabym – rzekła Irena na głos.

Duży fragment tak ważnego dla niej artykułu był oderwany razem z częścią pozostałych stron gazety. A zatem nie będzie jej dane dowiedzieć się, jakimi argumentami podpiera się korespondent, krytykując tę karygodną praktykę – przekazywania skazanych na śmierć „w ręce prywatne".

Zaczęła walić w drzwi, początkowo pięściami, później nogami. W końcu okienko się otwarło.

– Proszę mi powiedzieć – poprosiła, starając się, by jej głos brzmiał możliwie najbardziej przyjaźnie – kogo nazywa się tu wampirami?

– Nie mam prawa z panią rozmawiać. Okienko się zatrzasnęło. Słychać było tylko oddalające się kroki.

* * *

Następnego ranka ogłosiła głodówkę, żądając informacji o swym dalszym losie. Kiedy? W jaki sposób? Jakim, u diabła, prawem?

Już w połowie dnia, wygłodniała, przerwała akcję protestacyjną i zjadła przysługujący jej, syty obiad. Jednak jacyś drobni urzędnicy poczuli się zaniepokojeni i wieczorem w celi Ireny pojawił się jeden z nich i zapoznał ją z aktami.

Wszystkie nosiły adnotację: „kopia" i były posortowane chronologicznie. Aresztowanie Ireny... Przebieg przesłuchań... Rozprawa sądowa...

Ostatni dokument był najmniejszy, skromny i niepozorny. Irena musiała wytężać wzrok, by wczytać się w wydrukowany mikroskopijną czcionką tekst: nakaz... zgodnie z literą prawa, paragraf taki to a taki... przekazanie praw... panu Janowi Semirolowi jako prywatnemu przedstawicielowi wymiaru sprawiedliwości... zobowiązując go do wykonania wyroku w przeciągu trzech miesięcy...

Oficjel wyszedł, a Irena wciąż stała pośrodku celi, marszcząc brwi i bezgłośnie poruszając wargami.