123975.fb2
– Chciałabym się przebrać – wyszeptała.
Więzienne drelichy wydawały jej się przyschniętym do ciała strupem. I jeszcze ten uporczywy zapach czosnku.
Czosnek jej nie ochroni. Srebrna kula? Osinowy kołek?
Ciekawe też, kiedy będzie najbliższa pełnia?!
Miała dostęp do gazet, kalendarzy... i nie wyjaśniła tak prostej, tak ważnej kwestii.
– Zagrzała się woda w bojlerze, pani Ireno. Może się pani wykąpać albo wziąć prysznic. Te łachmany, które ma pani na sobie, proszę wyrzucić do śmieci. Na wieszaku znajdzie pani szlafrok. Toaletowe przybory są oczywiście do pani dyspozycji. Mam do pani pełne zaufanie... nie zamierza się pani przecież utopić?
Ostanie pytanie zabrzmiało jak żart. W odpowiedzi Irena uśmiechnęła się wymuszenie; nie chciało jej się ruszać. Nie miała ochoty wstawać z kanapy.
Łazienka nie ustępowała rozmiarami celi śmierci. I ku radości Ireny drzwi zamykały się na zasuwkę.
Zdjęła ubranie – jednym szarpnięciem rozrywając kołnierz. Dziwne, że miała jeszcze tyle siły. Chyba że drelichy dla skazanych na karę śmierci wykonuje się ze sparciałego materiału.
Jej myśli przypominały żyjące na morskim dnie ryby – były ciężkie i płaskie.
Zmyła z siebie więzienie i sąd. Wszystkie oskarżenia starła pumeksem. Tarła ciało szorstką gąbką, mając nadzieje, że zrzuci skórę i odrodzi się jak wąż.
Skóra jednak nie chciała schodzić i Irena straciła zainteresowanie myciem. Chwilę jeszcze stała pod prysznicem, zmieniając temperaturę wody; wyszła, pozostawiając na ciepłej, gumowej macie mokre ślady.
Jej ciału było dobrze. Ciało było głodne i śpiące. Ciało nie chciało myśleć o...
Irena odruchowo przyłożyła dłoń do tętnicy szyjnej. Przeniosła spojrzenie na zamykającą drzwi zasuwę.
Nie wytrzyma silnego uderzenia.
Choć pomysł był niezły. Zasuwka powinna wytrzymać przez pięć minut. Przez ten czas zdążyłaby...
„Mam do pani pełne zaufanie... nie zamierza się pani przecież utopić?"
Jeszcze zobaczymy, przemknęło jej przez myśl.
Wytarła się ręcznikiem. Szczelnie otuliła się w szlafrok – nieprzyjemnie zaskoczył ją fakt, że szlafrok był dla niej przygotowany, jednak samotna, mroczna myśl utonęła w pełnym ulgi westchnieniu zrelaksowanego ciała. Normalne ubranie. W końcu.
Po chwili wahania otwarła zasuwkę, burząc krótkotrwałą iluzję kryjówki, własnej twierdzy.
Było słychać, jak gdzieś daleko, na dole, potrzaskuje w kominku ogień. I niewidoczny Semirol pogwizduje przez zęby coś z klasycznego repertuaru.
Rozejrzała się.
Dom był duży. Solidne okiennice. Trzeba się zatroszczyć o ciepłą odzież i solidne buty – w końcu to góry, listopad.
Ma pewne doświadczenie. Choćby dawne, choćby tylko turystyczne – jednak z zapałkami i minimalną ilością prowiantu przetrwa w górach co najmniej tydzień. Nawet w listopadzie.
Uśmiechnęła się ledwie zauważalnie.
Drzwi niewątpliwie zamykane są na cztery spusty, ale to przecież nie więzienie! Jeśli tylko będzie miała czas, choćby kilka dni... Kuchnia, spiżarka, weranda...
Uśmiechnęła się szerzej.
„Niech się pani cieszy dniem dzisiejszym".
To niemal wolność. A w każdym razie iluzja wolności. Wystarczy zmienić więzienne drelichy na miękki szlafrok i człowiek staje się niepohamowanie szczęśliwy.
Stopy jęczały z zadowolenia, tonąc w dużych, puszystych kapciach. Sądziła, że porusza się bezgłośnie, jednak Semirol odwrócił się, gdy tylko stanęła w drzwiach.
– Aha.... Teraz to rozumiem. Zaraz zjemy kolację... i napije się pani czerwonego wina... dla zdrowia.
Najadła się do oporu i wypiła butelkę wina. Po tym jej myślom zrobiło się przestronniej, a ciało wypełnił komfort. Poczuła nawet pewną wesołość.
– Proszę mi wybaczyć niestosowną ciekawość. Ale kiedy zamierza mnie pan... pożreć?!
– Jestem wampirem, a nie ludożercą – odparł Semirol z nieukrywanym wyrzutem. – Nikt nie zamierza pani pożerać. To niehumanitarne i nieestetyczne.
– Dom wariatów – rzekła z uczuciem, opierając się na poduszkach. – Andrzej jest nienormalny.
Semirol spojrzał na nią – poważnie, bez uśmiechu.
– Czy mogę wiedzieć, kim jest ten Andrzej, o którym pani wciąż wspomina?
– To mój były mąż... Wyjątkowa kanalia. Modelator tego całego waszego diabelskiego świata.
Semirol czekał na kontynuację, jednak Irena milczała, błogo wpatrując się w ogień kominka. Wówczas ostrożnie zachęcił ją do dalszych wynurzeń:
– Naprawdę? Rzeczywiście jest takim draniem? Wszystkie byłe żony tak twierdzą.
– Nie wszystkie – rzekła Irena z urazą w głosie. – Sam pan to może ocenić. Kim trzeba być, by wymodelować całą tę waszą... cały ten marazm?
Semirol ostrożnie napił się ze swego kieliszka.
– Jaki konkretnie marazm?
Irena wykonała szeroki gest ręką, wskazując jednocześnie kominek, Semirola, egzotyczne obrazy na ścianach i niewidoczne góry za oknem.
– To wszystko... cały ten tak zwany świat. Rzeczywistość, realność... której nie ma i nie istniała. Którą zmodelował Andrzej. Oddalając się od naszego normalnego świata. Tylko jak daleko ten idiota się od niego oddalił!
Z odrazą spojrzała na zawartość swego talerza. Leżała na nim grzanka z sosem czosnkowym; pan Semirol, jakby robiąc do czegoś aluzję, przez cały wieczór proponował jej czosnek i nawet sam zjadł na jej oczach kilka ząbków. A Irenę mdliło od zapachu czosnku – zapewne znienawidzi go do końca życia.
Który, tak na marginesie, nie wiadomo kiedy nastąpi. Może już jutro...
– Niech się pan sam zastanowi – wymamrotała, zamykając zmęczone oczy. – Czy można uważać za normalny świat... to znaczy model... w którym niewinnego człowieka skazuje się na śmierć za jakieś koszmarne przestępstwa? Których w żaden sposób nie mógł popełnić – z całej masy przyczyn. Po pierwsze dlatego, że nienawidzi przemocy. Po drugie, gdyż nie było go nie tylko w tym kraju, ale także w tym świecie. Ponieważ przez te dziesięć miesięcy, o które wszyscy tak wierciliście mi dziurę w brzuchu, byłam u siebie! W normalnym, oryginalnym świecie! Na zewnątrz modelu... niech pan to zrozumie... nie mogłam popełnić wszystkich tych koszmarów, za które zamierzacie mnie...
Odstawiła kieliszek na skraj stołu tak energicznie, że odpadła jego delikatna, szklana nóżka.