123975.fb2
Zerknęła na spływającą po palcu samotną, czerwoną kroplę.
Szybko spojrzała na Semirola. Wsunęła palec pod pachę.
– Nieee... To moja krew. Tylko moja. Nie oddam.
Semirol odwrócił wzrok.
– Proszę się nie obawiać.
Irena uśmiechnęła się krzywo.
– Nie obawiam się. To pan powinien się obawiać. Gdyż kiedy panu Nikołanowi skończy się energia – a już tak się dzieje – cały ten... model zatrzaśnie się jak walizka. Razem z tymi ślicznymi górami, kretyńskim wymiarem sprawiedliwości i wampirami. Tak przy okazji, zdaje pan sobie sprawę, że w normalnym świecie wampiry nie istnieją? Są jedynie płodem chorej fantazji. Ileż ja się naoglądałam... o pana pobratymcach... naoglądałam przeróżnych filmów, niektóre były nawet ciekawe... i czego w nich tylko... ale coś takiego! Nie, jedynie Andrzej jest do tego zdolny... Żeby sprzedawać skazanych na karę śmierci wampirom na pożarcie – przecież to... albo jest marnym modelatorem, albo skończonym bydlakiem. Albo po prostu pomieszało mu się w głowie...
Semirol już siedział obok niej na kanapie, z zatroskaniem marszcząc brwi.
– Wie pani, Ireno, wydaje mi się, że pani majaczy. Czy zdarzało się to już pani wcześniej? Nie?
– Nie – oznajmiła Irena ze szlochem. – Jestem zrównoważoną, spokojną osobą... Co mnie podkusiło, żeby dać się wciągnąć w tę prowokację?! Wlazłam w ten model jak lisica w pułapkę; dałam się wrobić... Tania intryga... I to z powodu Andrzeja. Przez niego.
– Proszę się uspokoić. Dobrze? Jeśli to psychoza reaktywna... Zdarza się. Tylko spokojnie. W porządku?
– W porządku – odparła Irena, zamykając oczy. – Jestem absolutnie spokojna... Już od dawna nic mnie to nie obchodzi.
Obudziła się w ciemnościach.
Przez chwilę leżała bez ruchu – na plecach, z wyciągniętymi wzdłuż ciała rękami.
Z trudem podciągnęła zdrętwiałe nogi. Koca nie było.
Chłód... Wilgoć...
Absolutny mrok. Ledwie wyczuwalny zapach pleśni.
Przesunęła dłońmi po twarzy, piersiach, brzuchu. Spróbowała rozłożyć ręce i natknęła się na drewniane ścianki.
Wzdrygnęła się. I oblała zimnym potem. Usiadła gwałtownie.
Siedziała w podłużnej, zwężającej się ku dołowi skrzyni. W trumnie. Nie zaczęła krzyczeć tylko dlatego, że chwilowo straciła głos.
Szarpnęła się gwałtownie.
Trumna ześlizgnęła się z postumentu i z gruchotem spadła na kamienną posadzkę. Irena upadła razem z nią i sycząc z bólu, wypełzła z popękanej skrzyni, potknęła się o leżące obok wieko i znów upadła.
W pobliżu sucho stuknęło drewno. Jakby otwarła się zaopatrzona w sprężynę szkatułka.
Irena drgnęła konwulsyjnie. Pomieszczenie było maleńkie i żadna z czterech wilgotnych i zimnych ścian w najmniejszym stopniu nie przypominała drzwi.
Irena skuliła się w kącie.
Jej trumna, rozbita, z oderwanym atłasowym podgłówkiem, walała się pod pustym postumentem. Natomiast druga, stojąca na sąsiednim podwyższeniu, powoli się otwierała.
O gładko wypolerowany brzeg trumny oparła się biała dłoń z długimi, wypielęgnowanymi palcami.
Wieko całkowicie się otwarło, upodabniając trumnę do otwartego futerału na skrzypce.
To, co znajdowało się w jego aksamitnych czeluściach, powoli się podniosło.
– Pierfsze, o co panią popchoszę, to menstwo i szpokój – rzekł cicho adwokat Semirol. Miał problemy z mówieniem; białe kły opierały się o jego dolną wargę, kończąc się na poziomie podbródka.
– Pchoszę się odpchęszyć i ciechyć dniem dzisiejchym. Przez skraj trumny przewiesiła się noga w błyszczących sztybletach.
– Aaa!!!
Irena krzyczała, przyciskając do piersi prześcieradła.
Przez okno prześwitywały ledwo widoczne w świetle świtu kontury gór.
Poduszki w czystych powłoczkach walały się na podłodze. Irena miała na sobie nocną koszulę do pięt. Z trudem zmusiła się, by zamilknąć, i usiadła na skraju kanapy, podciągając kolana do podbródka.
Maleńkie, akuratne pomieszczenie. Otwarte okiennice. Ciepły grzejnik z czerwoną lampką. Wysoka karafka na nocnym stoliku. Woda.
Pragnienie; Irena oblizała wyschnięte wargi.
– Oj...
Krople wody spadały jej na piersi i wsiąkały w fałdy nocnej koszuli.
Sylwetki gór stawały się coraz bardziej widoczne, nabierały barw.
Zupełnie jak w tym schronisku, gdzie z Andrzejem...
– Ooj...
Podniosła prześcieradło i narzuciła je na głowę, pragnąc odgrodzić się od koszmarów, wspomnień i natrętnych gór.
– Za dużo pani wczoraj wypiła, Ireno.
Westchnęła ciężko.
– Lecz wczoraj musiała się pani odprężyć, prawda?
Skrzywiła się. Poranek okazał się zasnuty lekką mgiełką mdłości.
– Patrząc na panią, trudno podejrzewać, że ma pani nadmierny pociąg do alkoholu. Wcześniej się to pani nie zdarzało. Mam rację?
– A co to za różnica – odparła z rozdrażnieniem. – Nawet gdybym była skończoną alkoholiczką... Podpisał pan zobowiązanie zamordowania mnie w ciągu trzech miesięcy. Więc proszę nie przeciągać sobie przyjemności! A może to taka nowa rozrywka – torturowanie niewinnego człowieka oczekiwaniem na śmierć?!