123975.fb2
– Jeśli tak to pani odbiera... Całe nasze życie jest oczekiwaniem na śmierć. Jakie więc mamy wyjście, dusić noworodki, zanim to sobie uświadomią?
Nie podjęła tematu. Ostrożnie położyła na oparciu fotela ciężką, obolałą głowę.
Nie spała do świtu. Z okna swej sypialni miała niezły widok na drogę za bramą, jakieś przybudówki, które uznała za garaże; w pokoju znalazła co najmniej dwa ciężkie przedmioty nadające się do wybicia okna. By uniknąć hałasu, można przykleić do okna pasy rozerwanej po włóczki. Irena ciężko oddychała, walcząc z zawrotami głowy. A tymczasem w jej umyśle rodziły się pierwsze zdania nowo powstającej powieści: „...zimne powietrze mroziło skórę. Po linie związanej z rozerwanych prześcieradeł zeszła na śnieg... Przez zaspy, przygięta do ziemi, pochylając się pod oknami... podążała w stronę garażu, tam gdzie na skoblu wisiała masywna, otwarta kłódka. Droga była wolna..."
Uśmiechnęła się mrocznie, jej uśmiech nie umknął uwadze Semirola.
– Jeszcze wczoraj chciałem to pani powiedzieć, Ireno... Ucieczka stąd jest absolutnie niemożliwa; jeszcze nikomu się to nie udało. Wiem, że nie uwierzy mi pani na słowo i będzie tego próbować. I każda taka próba przyniesie pani kolejne rozczarowania, psychiczne traumy. Umówmy się, że nie będzie pani szargać swego zdrowia podobnymi usiłowaniami. W porządku?
„Droga była wolna".
Irena tępo wpatrywała się w ścianę przed sobą. Na stylowym, modernistycznym obrazie przedstawiona była kobieta z sinobladą twarzą o nieregularnych rysach. W ciemnej framudze okna za jej plecami wisiało jowialne oblicze księżyca.
Ciekawe, jakie ma to wywoływać emocje? Szczególnie u wampira?
– Mam do pani jeszcze jedno ważne pytanie, Ireno. – Semirol westchnął. Teraz nie wyglądał aż tak elegancko. Wokół jego oczu wyraźnie uwidoczniły się sine obwódki. – Kiedy czytałem w pani aktach o próbach symulacji choroby psychicznej... niezbyt mnie to niepokoiło. Koniec końców w pani sytuacji nie symuluje jedynie człowiek leniwy... lub pozbawiony fantazji.
Zamilkł wyczekująco. Irena także milczała. Po raz drugi w ciągu dziesięciu minut Semirol boleśnie ją dotknął.
Gdyż do histerii doprowadzało ją często słyszane w więzieniu słowo „symulacja".
– Proszę mi powiedzieć jeszcze raz, kim jest Andrzej?
– To mój były mąż – odparła z odrazą.
– Gdzie jest teraz?
– Podobno nie żyje... ale ja w to nie wierzę.
– Ma pani ku temu podstawy?
Irena patrzyła w jego strwożone oczy. Niewzruszonego pana Wampira coś niepokoiło; Irena czuła instynktownie, że może ten niepokój pogłębić.
– Owszem – odparła, nie odwracając wzroku. – Mam podstawy, by przypuszczać, że gdyby Andrzej umarł – cały wasz świat w mgnieniu oka pękłby jak bańka mydlana.
Semirol zrobił zatroskaną minę. W kącikach jego ust pojawiły się niewidoczne dotąd zmarszczki.
– Więc wychodzi na to, że pani były mąż jest Stwórcą we własnej osobie? Ni mniej, ni więcej?
Milczała przez chwilę. Nagle zawstydziła się swego szlafroka – przecież siedzi przed Wampirem w absolutnie intymnym i nieprzyzwoitym negliżu.
– Nie zastanawiałam się nad tym – przyznała w końcu. – Nazywanie Andrzeja Stwórcą jest nie na miejscu. Nie stworzył on świata, a jedynie... model. Właśnie ten.
Zapadła cisza. Semirol przeszedł przez pokój, zatrzymał przy oknie, zabębnił palcami po drewnianym parapecie.
– Ale przecież eksperci uznali, że jest pani przy zdrowych zmysłach, Ireno. I mieli ku temu podstawy.
– Jak długo ma pan zamiar mnie tu trzymać? – rzekła znużonym tonem.
Semirol podszedł do niej. Zatrzymał się naprzeciwko, tak blisko, że mógłby, wyciągając rękę, dotknąć czoła Ireny.
– Szczerze? To zależy od wielu czynników. Przy czym głównie od pani, a nie ode mnie.
Do drzwi salonu ktoś zapukał. Dźwięk był na tyle nie na miejscu i nieoczekiwany, że Irena drgnęła.
– Wejdź – nie podnosząc głosu rzekł Semirol. I dodał, zwracając się do Ireny: – Poznajcie się. To mój administrator, Sit.
Irenie nie spodobała się obecność administratora.
Jeśli oczywiście właściwym jest określenie „administrator" dla krzepkiego osiłka o manierach zawodowego ochroniarza. Właściwie czegoś takiego należało oczekiwać: ktoś w końcu musi pilnować kolejnej ofiary, podczas gdy pan Semirol znajduje sobie klientów, studiuje akta spraw sądowych, występuje na procesach. Krótko mówiąc, zaspokaja swą potrzebę świeżej krwi.
Ireną wstrząsnął dreszcz.
– Na razie może pani poczytać książki – z rutynową troską oznajmił administrator. Rozsiadł się w fotelu, wyciągając nogi i zakładając zaplecione, umięśnione ręce za podgolony kark. „Książkami" była sterta kieszonkowych romansów w pogniecionych, papierowych okładkach; najwyraźniej z ich pomocą uspokajała rozdygotane nerwy niejedna ofiara pana Wampira.
Jak często, zastanawiała się Irena? Jak często adwokat zaspokaja swe „uzależnienie od hemoglobiny"? Sądząc po tym, że Semirol nie przegryzł jej tętnicy przy pierwszej okazji, nie jest zbyt spragniony. Trafiła mu się ofiara, więc ją wykupił; a teraz czeka na przypływ apetytu.
– Zapewne zabroniono panu ze mną rozmawiać? – zapytała, obojętnie przeglądając jaskrawe, zaczytane książeczki.
– A dlaczego? – po chwili namysłu odparł administrator. – Ja tylko... hmm. Jeśli ma pani ochotę ze mną porozmawiać.
Irena przyjrzała mu się uważniej. Szerokie spodnie, długi, wyciągnięty sweter z wysokim pod szyję kołnierzem. Uszy szczelnie przylegały do okrągłej głowy. Szczęka boksera. Oczy o nieokreślonej barwie.
– W życiu by pani na mnie nie spojrzała – rzekł administrator z nieukrywaną goryczą. – W życiu?! Przez całą minutę Irenę męczyło koszmarne podejrzenie: Semirol zabił ją jeszcze po drodze i teraz ona przeżywa swą wieczność w pozagrobowym życiu, zmodelowanym przez obłąkanego Andrzeja.
– W normalnym życiu – dodał administrator i Irena potrzebowała kolejnej minuty, by roześmiać się z przymusem.
– Szczerze mówiąc, wolałabym, byśmy poznali się w innych, mniej romantycznych okolicznościach.
– Faktycznie załatwiła pani tych trzech gówniarzy?
Przez chwilę Irena milczała i w miarę jej milczenia oczy administratora robiły się coraz mniejsze. Niczym główki szpilek skryły się pod brwiami. „Ty suko", mówiły wyraźnie.
– Nikogo nie zabiłam – wydusiła z siebie w końcu Irena i ze zdziwieniem zdała sobie sprawę, że jej głos nie brzmi przekonująco. – To nie ja.
– A więc to fałszywe oskarżenie?
Nie żeby jej nie wierzył. Gorzej – było mu to absolutnie obojętne. Czy skazano ją słusznie, czy też przez pomyłkę – jeden czort. Najwyraźniej administrator ochroniarz widział już bez liku takich właśnie niedoszłych nieboszczyków, których długość życia zależała od fizjologicznych potrzeb pana Semirola.
– Właśnie, fałszywe – rzekła, odwracając wzrok.
Administrator zacmokał. Irena nie zrozumiała, czy oznaczało to ironię, czy współczucie.
Milczenie trwało jakieś pół godziny; ochroniarz wciąż patrzył w sufit, a Irena przeglądała marne powieści, nie zauważając, że kilka razy z rzędu bierze do ręki ten sam tytuł.
– A pan... dawno na służbie?