123975.fb2 Ka?? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 28

Ka?? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 28

A nocą, gdy naciągnęła już koc do samej szyi, zrozumiała w końcu, czego chciał od niej ten maleńki, szczuplutki pan Stol.

Potem, w gabinecie Semirola, powie, z lękiem odsuwając się od głodnego krwi adwokata: „Ręczę panu, że to nie schizofrenia. Psychoza reaktywna – być może. Choć objawy nie są ewidentne; w pełni zgadzam się tu z wynikami ekspertyzy. Nie, to nie schizofrenia".

Albo nie. Najprawdopodobniej powie coś w rodzaju: „Niczego nie rozumiem. Wszystko wskazuje na to, że jest zdrowa. Jednak te uporczywe majaki... Po jednym razie, bez długotrwałej obserwacji, bez zrozumienia dynamiki tego procesu... niczego nie mogę stwierdzić".

Irena westchnęła. Być może prawdziwi lekarze wyrażają się inaczej i jej skąpa wiedza o psychiatrii ma niewiele wspólnego z rzeczywistością.

„Ma pan sumienie? – Zapytała w myślach szczupłego pana Stola. – Sumienie... choćby jako lekarz? Ile panu zapłacono za zajęcie się zdrowiem psychicznym człowieka skazanego na ubój?"

W ogromnym domu panowała cisza. Drzwi były szczelnie pozamykane, a za pancernymi szybami panowała ciemność.

Irena przypomniała sobie niepokój w oczach Semirola.

Dlaczego interesuje go jej zdrowie psychiczne? Może wampiry nie mogą się żywić wariatami?

Usiadła na łóżku.

Wampir... to możliwe. Co na ten temat czytała? Srebrne kule... jemioła... czosnek... Bzdury. Choroby psychiczne zmieniają obraz krwi. Tak, czytała o tym. Dawno temu. Nie pamięta już, co. Opowiadanie albo jakiś artykuł – to nie miało znaczenia.

Roześmiała się. Opadła z powrotem na poduszki.

Jest obłąkana. Nie nadaje się na pokarm... jej krew jest szkodliwa dla zdrowia wampira. Jest niejadalna.

Co za szczęście.

* * *

Rankiem jadła śniadanie w towarzystwie administratora Sita; wierciła się, wahała i w końcu zwróciła do niego z prośbą:

– A czy mogę... przenieść się do innego pokoju? Dziś znów otwarła się klapa... no, ta pośrodku pokoju. I pojawił się ten młodzieniec o białej twarzy. Proszę mnie przenieść; nie mogę spać.

Administrator przyglądał jej się długo i z uwagą. Potem przeprosił, wstał od stołu i przeszedł do sąsiedniego pokoju. Irena słyszała, jak rozmawia z kimś przez telefon.

Tak jak oczekiwała, do śniadania wkrótce dołączył sam „humanitarny ekspert". Oczy pana Stola łzawiły jeszcze bardziej; ciekawe, ile zapłaci mu Semirol za postawienie diagnozy?

Wzięła głęboki oddech. Musiała się uspokoić.

– Źle pani spała, pani Chmiel?

Zmarszczyła brwi. Przesunęła po oczach wierzchem dłoni.

– Niestety. Otwierała się klapa... w podłodze.

Psychiatra zamrugał.

– Nie dawał mi spać! – krzyknęła Irena. – Przyszedł i stał nad łóżkiem. Młody chłopak z białą twarzą!

Oczy humanitarnego eksperta zwęziły się jak szpilki pod opuchniętymi powiekami. Irena odczuła presję tego wzroku, jednak nie odwróciła spojrzenia.

* * *

Męczył ją pytaniami jeszcze prawie godzinę. Irena odpowiadała. Kłamała i strasznie wszystko gmatwała; chwilami obawiała się, że przesadza i mówi za dużo – wiedziała jednak, że nie może zmieszać się nawet na moment. Zepsułoby to całą intrygę.

W końcu Stol wyszedł z zatroskanym wyrazem twarzy. Irena czekała w towarzystwie administratora – jak sądziła, na wyrok.

Po jakimś czasie samochód „eksperta" wyjechał z podwórza i ruszył w stronę jedynej drogi, która prowadziła z górskiego zakątka. Niemal jednocześnie otwarły się drzwi i wampir, którego Irena nie widziała już prawie dobę, powitał ją szerokim, ojcowskim uśmiechem.

Pan Semirol znów wyglądał na zdrowego, rześkiego i wypoczętego; po ciemnych obwódkach wokół oczu nie zostało nawet śladu.

– Co panią podkusiło, by symulować, Ireno?

Milczała.

– A konkretnie, jakie licho podkusiło panią, by aż tak przesadzać z tą symulacją? Gdyby pani ograniczyła się do Andrzeja z jego modelem – kto wie, jak potoczyłyby się pani losy... Jednak kiedy zaczęła pani korzystać ze swej skąpej wiedzy na temat chorób psychicznych...

Przeniosła spojrzenie na administratora. Sit współczująco szczerzył zęby.

* * *

Ocknęła się na cynkowym stole. Rozłożone na boki ręce były skrępowane rzemieniami. Identycznymi pasami związane były kostki. Wygoloną potylicą czuła zimną ceratę, chłód metalu oraz przestrzennego pomieszczenia zastawionego kilkoma rzędami cynkowych stołów.

Leżała w centrum pokoju. Bezpośrednio nad nią, niczym sterylne słońce, wisiał biały, chłodny reflektor.

– Jestem niewinna! Jestem niewinna! Jestem...

Tylko jej się wydawało, że krzyczy. W rzeczywistości jej wargi ledwie się poruszały, a struny głosowe prawie nie funkcjonowały.

– Litości...

W polu jej widzenia pojawiła się postać w białym chirurgicznym fartuchu, masce i czapeczce oraz ceratowym rzeźnickim kitlu narzuconym wprost na wykrochmalony uniform.

– Nie...

Człowiek pochylił się nad nią i zsunął maskę, odsłaniając usta i podbródek.

Jego wargi rozchyliły się, obnażając zęby. Irena zacisnęła powieki, nie chcąc widzieć zbliżających się do jej szyi ostrych, kościanych noży.

– Aaa!

Za oknem panowała ciemność. Nie pojawiły się jeszcze nawet zarysy gór.

U wezgłowia migotała lampka imitująca świecę na wietrze. Przez pokój skakały cienie – elektryczne, niestraszne.

Irena położyła trzęsącą się dłoń na okrągły, plastykowy abażur; jak na ciepły pancerz żółwia.

– Co to takiego?

Administrator przypominał szczęśliwego psa, który przyniósł właścicielowi zdechłego szczura. Irena nie miała wątpliwości, że to właśnie on, przeszukując pokój, znalazł jej skrytkę. Teraz, stojąc za plecami Semirola, z gotowością czekał na nowe polecenia.

– Co to jest, Ireno? – powtórzył ze zdziwieniem Semirol.

Trzymał w ręce podarte na pasy i związane w linę prześcieradło. Początkowo Irena próbowała zrobić drabinkę – jednak o świcie, zrezygnowana, zawiązała na końcu liny grubą, nieudolną pętlę. Inna sprawa, że jej plan nie został zrealizowany; liczyła na to, że jej skrytka pozostanie nietknięta przynajmniej do następnej nocy.

Na próżno.