123975.fb2
– Wierzy mi pani?
– Tak.
– Jeszcze jakieś pytania?
– Dlaczego właśnie ja?
– To już bardziej złożona kwestia – znów pogładził zawiniątko.
– Proszę się jednak postawić na moim miejscu. Z oczywistych przyczyn sam nie mogę urodzić dziecka. Matka zastępcza odpada od razu – wyobraża sobie pani, jak zdegenerowaną trzeba być osobą, by handlować swym ciałem jako inkubatorem? Za pieniądze?
Irena niepewnie wzruszyła ramionami.
– Idźmy dalej. Przyjaciółka? Oddana gosposia? Pojawia się tu jednak paradoks – albo kobieta z łatwością wyrzeka się dziecka, co oznacza, że jest zwykłą suką i nie nadaje się na matkę. Proszę mi wybaczyć, traktuję to zbyt poważnie. Geny... dziedziczne skłonności... Przeczytałem na ten temat tyle literatury, że mógłbym zrobić doktorat z genetyki... To zresztą nieistotne. Drugi wariant – kobieta nie chce wyrzec się dziecka... I co z nią począć? Proszę mi wybaczyć, Ireno. Przechodzę do najbardziej cynicznej części swojej opowieści. Gdyż mam na panią instrument nacisku – pani wyrok śmierci... Jest to wystarczająco duże zagrożenie, by nawet ktoś z normalnie rozwiniętym instynktem macierzyńskim był w stanie go zwalczyć. Mam rację?
Irena przytaknęła, nie do końca uświadamiając sobie znaczenie jego słów. Jeszcze się nad tym wszystkim zastanowi. Potem.
– I oto pojawia się pani. Długo na to czekałem... Gdyż choć wyroki śmierci wydawane są często, jednak wśród skazanych niewiele jest kobiet. A nawet jeśli, to wszystkie są chore, rozpustne lub niezrównoważone psychicznie... Szczerze mówiąc w pewnym momencie sam się przestraszyłem, że ma pani rozdwojenie jaźni, rodzaj psychozy. Nasi psychiatrzy na wiele spraw patrzą przez palce... Krótko mówiąc, pani drugi zmodelowany świat, pani Ireno, pani „młodzieniec z białą twarzą" niemal kosztował panią życie.
Zwalczyła w sobie chęć ukrycia się pod kocem. Jak w dzieciństwie. By uciec przed swym strachem.
Wszystkie jej emocje są spóźnione.
– Pani zaś, Ireno, pod względem wszelkich parametrów... Jedynie pani wiek nie jest w pełni satysfakcjonujący. Gdyby miała pani dwadzieścia lat... proszę się nie obrażać. Byłoby lepiej.
– Nie obrażam się – odparła odruchowo.
Medyczna ekspertyza sądowa. Starała się zapomnieć o niej, jak o koszmarnym śnie. Jednak teraz, coraz głębiej chowając się pod kocem, przypomniała sobie, że wśród specjalistów był lekarz, którego maniakalnie interesowała jej płodność. Jakby nie wysyłali jej na śmierć, lecz w głęboki kosmos, gdzie miała zasiedlić swymi potomkami kilka planet.
– Odpowiedziałem na pani pytanie, Ireno?
– Tak...
– Chce pani jeszcze o coś zapytać?
– Ale przecież jestem morderczynią – rzekła, wciskając się plecami w płaską poduszkę. – A mordercy... jak pan sądzi; syn wampira i zabójczym, może...
Semirol zmarszczył brwi. Jego twarz, dotąd dobroduszna, na chwilę zrobiła się zmęczona i podenerwowana.
– Tak. Miałem nadzieję, że pani o to nie zapyta. Najwyraźniej na próżno... To zresztą nie ma znaczenia. Przed podjęciem ostatecznej decyzji musimy porozmawiać i wszystko sobie wyjaśnić. Proszę podać mi rękę.
Zawahała się i wyciągnęła spod koca wychudzoną, ciemną na białym tle dłoń. Semirol rzeczowo, jak lekarz, wyczuł puls, a potem nagle mocno ścisnął jej palce.
– Wiem, że jest pani niewinna, Ireno.
Zamrugała.
– Wiem, że jest pani niewinna. Nie wiedziałem tego od początku. Jednak będąc profesjonalistą... a jestem wysokiej klasy profesjonalistą, Ireno... Po przeprowadzeniu własnego, małego śledztwa, zebraniu informacji na pani temat i rozmowie z panią jestem gotów obciąć sobie dowolną część ciała... że to nie pani popełniła przestępstwa, za które została skazana.
Próbowała wyrwać rękę, nie puścił jej.
– Podle się pani czuje. Sądzi pani, że ją wystawiłem. Że od początku wypatrzyłem sobie ofiarę, przeciągnąłem przez wszystkie te kręgi piekła... Ale to niezupełnie tak. Nie jestem wszechmocny; poza murami tej farmy jestem jedynie adwokatem. I nawet ja nie byłbym w stanie udowodnić pani niewinności, biorąc pod uwagę pani fenomenalny upór. Gdzie pani była przez te dziesięć miesięcy? Komu pani przyrzekła dochować tej tajemnicy? Tak naprawdę nie jest to dla mnie tak istotne. Choć niewątpliwie zainteresowałoby to sąd. Nie... proszę nie odpowiadać. Teraz to nieistotne. Postanowiłem nie ryzykować... być może nie wie pani, że nie mam prawa wykupu skazanych na karę śmierci, jeśli na procesie byłem ich adwokatem. Gdyby wówczas panią skazano, to niezależnie od moich wysiłków, zostałaby pani stracona. A tak będzie pani żyć.
W końcu udało jej się wyrwać. Usiadła na łóżku i otuliła się w szlafrok.
– Kłamie pan. Mógłby mnie pan uratować.
– Nie kłamię. Choć może mógłbym...
– Ale pan nawet nie spróbował... pan nawet nie pokazał po sobie, że mi wierzy!
– Za to mówię to teraz: wierzę pani, Ireno. Jest pani niewinna. Niech pani spojrzy...
Rozwinął w końcu zawiniątko, które leżało na jego kolanach. A ona od razu poznała okładkę i przestała się sprzeciwiać. Szara, niepozorna obwoluta jej pierwszej autorskiej książki.
– Ta rzecz okazała się ważkim argumentem, pani Ireno... który miał korzystny wpływ na moją decyzję. I nawet pani równoległe światy nie zdołały go obalić. To zrozumiałe – nerwy, szok. Jest pani bardzo wrażliwą osobą, bez względu na pani pozorną powolność myślenia. To właśnie ta książka. Proszę ją przeczytać. Potem porozmawiamy.
Tę noc spędziła oczywiście bezsennie. Pod półkulą ciepłego abażuru migotał płomień sztucznej świecy.
Zaczynała czytać i po dwóch linijkach za każdym razem ze strachem zamykała książkę. Miała wrażenie, że jest ona strasznie słaba. Były to jej pierwsze utwory zebrane w jednym tomie; już rok po wydaniu tej książki zaczęła się jej wstydzić. Szczenięco nieporadne opowiadania. Młoda, niepozorna, prowincjonalna pisarka.
Głaskała okładkę, jak głaszcze się szpetne kociątko, które wzbudza litość mimo odrażającego wyglądu.
Potem odniosła wrażenie, że okładka jest troszkę inna niż ta, którą zapamiętała. Nieco bardziej kolorowa, a stylizowany kwiat w jej prawym górnym rogu powinien być niebieski, a nie zielony. I – jak zwykle, gdy zauważała różnice pomiędzy modelem a prawdziwym światem – opanował ją irracjonalny strach. Schowała książkę pod poduszką i zwalczyła w sobie chęć wyciągnięcia jej z powrotem.
Teraz leżała na plecach i jeszcze raz rozpamiętywała rozmowę z Semirolem – minęło już osiem godzin i mogła sobie pozwolić na luksus błyskawicznych replik.
Tak, podczas tej nocnej rozmowy reagowała natychmiast. Odpowiadała ostro, miała jasny umysł i monolog Semirola był co chwilę przerywany jej ciętymi ripostami.
A potem – góry robiły się już szare – uświadomiła sobie, że została uznana za niewinną i będzie żyć.
I zapadła w głęboki, spokojny sen, by z pierwszymi promieniami słońca zerwać się od nowej myśli, prostej, oczywistej, nieznośnej...
Rozdział 5
– Gdzie jest pan Semirol?
Administrator, który troskliwie wycierał kurz ze starego, miedzianego świecznika, zerknął na nią ze zdziwieniem. Najwyraźniej nie podejrzewał, że jego powolna podopieczna może pojawić się tak niespodziewanie.
– A pan Semirol wyjechał. I pewnie do jutra nie wróci. Kazał zapoznać panią z panem Nickiem. A ten sam już wie, co z panią robić – uśmiechnął się administrator, obnażając żółte od nikotyny zęby.
– Co? – wydusiła z siebie Irena.
Jej szkolna nauczycielka nie znosiła tego pytania. „Jeśli jeszcze raz zapytasz «co?», Chmiel..."
– Kim jest pan Nick?!