123975.fb2 Ka?? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 33

Ka?? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 33

Wyrzuciła z siebie dręczącą ją myśl i poczuła ulgę.

Nick przestał się uśmiechać. Milczał przez chwilę. W zadumie włożył dłoń do akwarium, pobawił się rybkami, wyciągnął rękę z wody i strząsnął na podłogę kilka kropel.

– Są sprawy, na temat których Jan nie kłamie. Mamy taką starą, niepisaną umowę... ja nie okłamuję jego, a on nie okłamuje mnie. Gdyby... miał zamiar... przypuśćmy... zresztą sama pani widzi, że nie krzyczę: „jakie to cyniczne" ani „jak pani mogła tak pomyśleć". Jan mógłby tak uczynić... powiedzmy... w przypadku innej kobiety. Lecz jeśliby planował tak zrobić... czy chociażby się nad tym zastanawiał... Wiedziałbym o tym. Nauczyłem się go rozumieć. I on mi ufa.

Nick zamilkł. Westchnął głęboko.

– Jeśli obiecał, że panią wypuści, to na pewno tak zrobi. Uczyni wszystko, by mogła pani spokojnie żyć dalej na wolności. Tak jak obiecał... On nie kłamie.

– A pan nie kłamie?

Ktoś zapukał do drzwi. Wszedł osiłek Sit i bez słowa postawił na stoliku tacę ze wszystkimi akcesoriami do kawy. Po czym oddalił się, także w milczeniu.

Irena rozkoszowała się aromatem kawy. Bezgłośnie westchnęła z zachwytu, powąchała jeszcze raz i skosztowała.

– Ja także nie kłamię – odparł Nick nie wiedzieć czemu ze smutkiem. – Nie okłamywałem... nawet skazanych pacjentów.

Irena milczała, dopóki nie wypiła kawy do końca. Ostrożnie odłożyła filiżankę; w smoliście czarnym dzbanku odbijały się migotliwe cienie magnetycznych rybek.

Wątpliwości nie zniknęły. Stały się jednak mniej uciążliwe, wyblakły, i Irena wiedziała, że najprawdopodobniej wkrótce zupełnie się od nich uwolni.

Zlizała z warg okruchy kawowych fusów.

– Dziękuję... to znaczy za kawę. No i w ogóle...

– Nie ma za co. – Nick dokładnie wytarł dłonie w serwetkę. – A więc tak... Kwestie teoretyczne w zasadzie już wyjaśniliśmy. Teraz przechodzimy do praktycznych. Od dzisiaj obejmuję funkcję pani lekarza prowadzącego. Chodźmy.

Do biblioteki przylegał maleńki korytarz z rzędem miękkich krzeseł wzdłuż ściany. Tu Nick znów zabrzęczał swymi kluczami; Irena pociągnęła nosem. Zapach szpitala nie zelżał; nie stał się jednak bardziej intensywny.

– A oto i moje królestwo, koszmar młodzieńców i dziewic!

Irena stanęła w progu. „Królestwo" było przestronne, sterylnie czyste i zaopatrzone we wszystkie konieczne sprzęty. Na wszelkie możliwe przypadki.

* * *

– Czy to oparzenie?

– Nie, to znamię od urodzenia.

Nie mogła powstrzymać nerwowego dygotu – jak zawsze, gdy przychodziło jej wpuszczać do swego ciała beznamiętne lekarskie instrumenty.

– Proszę się nie napinać. Przecież to pani nie boli.

– Właśnie że boli.

– Niech się pani rozluźni, Ireno.

Wpatrywała się w sufit. W białą, okrągłą lampę. Jedną z wielu.

– I kto tak panią wystraszył?

Przez chwilę zastanawiała się, czy odpowiadać na to pytanie.

– Posłać na egzekucję... można jedynie zdrowego człowieka. A ekspertyza na temat mojego zdrowia...

– Do diabła... A czego można oczekiwać od tych konowałów?! Proszę o tym raz na zawsze zapomnieć.

Znów zadźwięczał metal.

– Kiedy miałem własną klinikę, wyrzuciłem pewnego durnia za całkowity brak profesjonalizmu. Wie pani, gdzie znalazł potem pracę? W tej właśnie ekipie!

– Miał pan swoją klinikę? – zapytała odruchowo.

– Tak trudno w to uwierzyć? Wyglądam aż tak niesolidnie?

Nie odpowiedziała.

– Nie jest pani zimno, Ireno?

– Nie.

– Jeszcze tylko chwilka... Tak. Już po wszystkim. Może pani zejść.

Za parawanem zaszumiała woda. Irena wstrzymała oddech. Z trudem zeszła i poczłapała w stronę swego ubrania.

– Wyrzeka pan na konowałów – przesunęła bosą stopę przez skraj maty i drgnęła, czując zimno betonowej podłogi. – A przecież to oni zdobywali dla pana pierwsze dowody mojej przydatności.

Nick nie odpowiedział. Słychać było lejącą się wodę i brzęk instrumentów.

– A teraz z dumą zda pan raport Semirolowi – wymamrotała, wzdrygając się nerwowo. – Wszystko w porządku. Samica jest sprawna i gotowa do rozpłodu.

– Ubrała się pani? – zapytał Nick głucho.

Włożyła pantofle i wyszła zza kotary.

Nick już zdjął swój niebieski, sterylny fartuch. W ocynkowanym zlewie leżała góra rękawiczek i instrumentów, obok cicho migał lampkami autoklaw.

– Co pani o mnie myśli, Ireno?

Przemilczała to zgodnie ze swym zwyczajem.

– Domyślam się... Sądzi pani, że straszny ze mnie cynik. Taki doktor śmierć na służbie u wampira. Mam rację?

Uśmiechnął się niespodziewanie. Zdziwiło to Irenę – jeszcze przed sekundą wydawało jej się, że Nick jest napięty i zły.

– Chce pani jeszcze kawy... Ireno?

– Zastanawia się pani... Dlaczego taki dziwoląg, chwalący się swymi najwyższymi kwalifikacjami, nie mógł znaleźć innej pracy niż w tej komfortowej fabryce ubojni?

Nick nie żartował. Chociaż się uśmiechał.