123975.fb2 Ka?? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 37

Ka?? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 37

Otwarła książkę i zaczęła ją powoli i metodycznie czytać.

...Początkowo wydawało jej się, że po prostu nie pamięta własnego tekstu. Działo się to wszystko zbyt dawno temu... Świadkiem jej pierwszych publikacji był jeszcze Andrzej, a w dniu ukazania się jej debiutanckiej książki na jakiś czas zapomnieli o niesnaskach i poszli razem do jakiejś restauracji. I Andrzej...

Nie. To nie to.

Irena czytała; był to bez wątpienia jej tekst. Przychodził jej do głowy w najbardziej nieodpowiednich momentach – na przykład za kierownicą albo podczas wykładu; i pamiętała, że nigdy nie udało jej się odtworzyć go bez strat. Ciągle coś jej w tym przeszkadzało.

Irena czytała i włosy stawały jej dęba.

Jej pierwsze opowiadania... jej prawdziwe pierwsze opowiadania nie dorastały temu tekstowi do pięt; był żywy, dynamiczny, wielopoziomowy i znacznie bardziej prawdziwy niż wszystkie jej próby, zarówno szkolne, jak i te późniejsze.

Oto króciutkie opowiadanko o spotkaniu parki zakochanych. Irena pamiętała, jak ciężko jej ono szło, z jakim trudem tworzyła dialog, który również na papierze pozostał sztuczny – nieskończona paplanina dwóch papierowych postaci, które z woli autorki siedziały na parkowej ławce.

Irena pamiętała tę paplaninę. I teraz, z drżeniem, raz za razem czytała wciąż to samo opowiadanie, w którym dialogów nie było prawie wcale. Była tylko ta ławka. Stary pień z przybitym do niego oparciem. Leżące drzewo pokryte wzorem zeszłorocznych liści, przypominających odciski palców, z zawiłymi dróżkami korników, z jakimś jasnym, wciśniętym w szczelinę przedmiotem; zamiast oczekiwanych słów o miłości pojawiło się odczucie, wyraziste, jak ten gadżet. Młode, stworzone przez Irenę postacie milczały – i ona, niemal z przerażeniem, poznała w nich swych znajomych z roku, zakochaną parkę, która kiedyś natchnęła ją do napisania tego opowiadania, by potem zagubić się w banalnych zdaniach.

A teraz ich sobie przypomniała. I zobaczyła – w milczeniu siedzących na ławce z pnia i patrzących w różne strony.

Rozpłakała się. Potem przestała, gwałtownie otarła łzy i przygryzła wargę.

– To tylko majaki... To modeli.

Najwyraźniej Andrzej miał wysokie mniemanie o jej talencie literackim.

A może to wszystko jest jedynie efektem ubocznym? Co ona może wiedzieć o prawach rządzących modelowaniem... które wyciągnęły z głębin niebytu adwokata wampira, Jana Semirola?!

A więc to miał na myśli wampir, mówiąc o ważkim argumencie. Tak, ta niepozorna książeczka rzeczywiście jest argumentem, którym nawet ją, Irenę, można przekonać do wszystkiego.

Liliowe kwiaty, które odżyły przez noc, wypełniły pokój zapachem trawy.

* * *

Zdziwiło ją, że fotel, w którym zwykle nudził się osiłek Sit, tego ranka okazał się pusty. Stolik w salonie, na którym zwykle czekało na Irenę śniadanie, także był pusty; dopiero zauważając to, Irena uświadomiła sobie, że jest głodna jak wilk.

Dom sprawiał wrażenie opuszczonego. Irena powoli zeszła do drzwi wejściowych. Nacisnęła klamkę – zamknięte, a klucze pewnie ma Nick. Lecz muszą być też inne drzwi...

– Dzień dobry, Ireno.

Udało jej się ukryć zmieszanie. Semirol stał na schodach, piętro wyżej.

– Śniadanie zjemy dziś w moim gabinecie. Zapraszam.

W milczeniu przeszli znanym już Irenie korytarzem – zapewne nigdy już nie zapomni, jak Semirol prowadził ją, jak sądziła, na pewną śmierć.

– Podobały się pani prezenty?

Dzięki staraniom Semirola ubrała się dziś wyłącznie w nowe rzeczy. I stwierdzenie, że nie doceniła jego gustu, mijałoby się z prawdą. Że po umalowaniu się i obejrzeniu w lustrze nie odczuła chwilowej, silnej satysfakcji.

– Wszystko pasuje? Podoba się? Ubranie? Kosmetyki? Bielizna?

– Tak – nerwowo obciągnęła swój nowy, jasny kostium.

– Dziękuję. Chciałam właśnie zapytać...

Chciała zapytać, z jakiego klombu Semirol zerwał niepozorne, jesienne kwiatki o liliowej barwie. Jednak w ostatniej chwili ugryzła się w język. Zdążyła już pofantazjować na temat wizyty Semirola w jej opuszczonym, opieczętowanym domu – i teraz byłoby jej przykro usłyszeć, że bukiecik został kupiony od jakiejś starej kwiaciarki.

– O co chciała pani zapytać, Ireno?

Próbowała wymyślić jakieś neutralne pytanie, lecz miała pustkę w głowie.

– O co chciała pani zapytać?

– Gdzie podziewa się Sit? – palnęła pierwsze, co przyszło jej do głowy.

– Odpoczywa – odparł Semirol po chwili milczenia. – Ma dzisiaj wolne.

W gabinecie Semirola było jasno. Okna wychodziły na wschód i przejrzyste firanki nie były w stanie zatrzymać mocnych promieni słońca.

A niektórzy wciąż utrzymują, że wampiry boją się słońca, pomyślała gderliwie Irena. Ileż ja widziałam filmów, w których wampir zdychał na końcu od słonecznych promieni. I od osinowych kołków. I od srebrnych kul. I od czego one jeszcze nie zdychały, pozostawiając po sobie latorośle, które miały się rozmnożyć w następnym odcinku.

– Razi panią słońce, Ireno? Zaciągnąć kotary?

– Nie przeszkadza mi słońce – odparła, pocierając załzawione oczy. – Jestem po prostu niewyspana.

– Znowu?

Irena się odwróciła. I zobaczyła Nicka, który melancholijnie kroił chleb na oswobodzonym od papierów rogu biurka.

– Znowu, Ireno? – powtórzył z troską. – Kłopoty ze snem? Będziemy pić wieczorem mleko z miodem? Zioła, kąpiele, świeże powietrze?

– Pokręciło go? – rzucił Semirol, choć zmieszały go nie zioła i kąpiele. – Uprzątnij okruszki, odejdź od biurka i nie zbliżaj się do papierów! Dobrze, że chociaż masła nie zawinąłeś w jakieś dokumenty.

– Dziś robię za kelnera – Nick jak gdyby nigdy nic uśmiechnął się do Ireny. – Zechce pani przejąć obowiązki gospodyni. Wszystko jest gotowe, wszystko stoi na stoliku; gorąca kawa, domowej roboty śmietanka, kiełbasa bez konserwantów... Rewelacyjnie dziś pani wygląda, Ireno; po prostu olśniewająco.

Uśmiechnęła się ze zmieszaniem. Ciekawe, czy Nick rozumie, że oprócz przyzwoitego ubrania i makijażu jej nastrój poprawiła także przeczytana w nocy książka.

– Cieszę się, że się pani uśmiecha – Semirol usiadł za prowizorycznie zastawionym stolikiem i założył nogę na nogę. – Myślę, że powoli poradzimy sobie z pani bezsennością, nerwicami i całą resztą. Chcę, by była pani absolutnie szczęśliwa. Jeśli będzie to wymagało wypożyczenia słonia z cyrku; cóż, zajmiemy się tym z Nickiem. Prawda, doktorze?

Nick przytaknął z aprobatą; Irena spoglądała na nich na zmianę. Skazany na karę śmierci ginekolog kroił chleb z naturalną elegancją; białą koszulę zmienił na jasnobeżową, na spodniach jak zwykle nie było ani jednej zmarszczki, a jedwabny szalik upodabniał go do aktora z operetki.

Rozparty w fotelu Semirol przyglądał się Irenie. Gdy spotkała się z nim wzrokiem, natychmiast odwróciła głowę – wstrząśnięta przemianą, jakiej uległ od poprzedniego dnia. W jasnym słońcu zalewającym gabinet Semirol wręcz tryskał zdrowiem. Gdzieś zniknęły worki pod oczami – skórę miał gładką jak dziecko, włosy lśniące jak na plakacie reklamowym oraz jasne, ironiczne i zadowolone z życia oczy.

– Jeszcze będziemy się śmiać z pani tragicznych doświadczeń... Co by panią rozerwało? Chce pani telewizor? Może basen? Siłownię?

Zamyśliła się. Nad filiżanką herbaty unosił się obłoczek pary, przypominając rozdygotany, przejrzysty plasterek cytryny.

– Chciałabym mieć komputer – rzekła Irena niepewnie. – Przyszły mi do głowy... no, pewne pomysły, które dobrze byłoby zapisać.

Semirol roześmiał się, z akceptacją kiwnął głową i wyciągnął nad stołem rękę. Po sekundzie wahania Irena zdecydowała się uścisnąć jego dłoń.

– To historyczna chwila – skomentował cicho Nick. Irena zaśmiała się z przymusem i niemal równocześnie rozległo się pukanie do drzwi.