123975.fb2
– To zależy... Ma pani ochotę pospacerować po lesie?
Irena obrzuciła wzrokiem odległą ścianę sosen. Kiwnęła głową.
Szli w milczeniu. Trosz sapał z napięciem i dopiero w połowie drogi Irena ze zdziwieniem zorientowała się, że wstydzi się podać jej ramię. Boi się ją urazić. Ośmieszyć.
Ujęła go pod ramię; nigdy w życiu nie miała okazji opierać się na takiej górze mięśni. Andrzej był chudy i żylasty. O innych – profesorach orientalistyki, studentach i pisarzach – nie było nawet co wspominać.
– Nick wspominał, że jest pan inżynierem.
– Byłbym – Trosz ze skupieniem patrzył sobie pod nogi, mięśnie jego zgiętej ręki były twarde jak drewno. – Kończyłem... politechnikę... w zasadzie to... szczerze mówiąc niezbyt pilnie się uczyłem. Ciągle ten sport... no... takie jest życie.
Irena westchnęła. Chciała wiedzieć, za jakie przestępstwo wstydliwy inżynier dostał wyrok śmierci, wiedziała jednak, że o to nie zapyta. Nie ma takiej możliwości.
– Ale tutaj zdarza się panu mieć styczność z techniką? – zapytała od niechcenia.
– Tak... Choć wolałbym pomagać Elzie w oborze. W końcu dorastałem na wsi.
Z bliska las nie robił tak majestatycznego wrażenia, jakie można było odnieść, patrząc na niego z drogi. Zwykłe sosenki. Zwykłe koślawe jodły. I na dole gęsta plątanina suchych gałęzi; nie wiadomo nawet, czy da się tędy przejść.
– Dokąd pan mnie zaprowadził, Trosz? – zapytała z żartobliwym oburzeniem. – Sądziłam, że można uciec przez ten las... A pan...
Chłopak zbladł. Wciągnął głowę w potężne ramiona.
– Nie... Co też pani...
– Żartowałam – rzekła ugodowym tonem. – Chociaż... A pan nigdy nie myślał o ucieczce, Trosz? Sprawia pan wrażenie bardzo silnego, twardego i zdrowego człowieka...
– To pokuta – wymamrotał chłopak, wbijając wzrok w śnieg pod swoimi stopami. Głos mu się załamał.
Poryw wiatru zakołysał wierzchołkami sosen. W pobliżu rozległ się trzask spadającej szyszki.
– To pokuta – Trosz z przygnębieniem zmrużył załzawione oczy. – Za... grzech. Ja... –
Z trudem wziął się w garść. Spojrzał na Irenę niemal wrogo.
– Powinniśmy już wracać.
– Nie chciałam pana urazić – rzekła, gdy wracając po swych śladach przebyli już większą część drogi.
– Nie obraziłem się... Ja po prostu...
Trosz zatrzymał się. Nerwowo splótł palce, podniósł głowę i spojrzał w oślepiająco błękitne niebo.
– Wszyscy odbywamy tutaj pokutę. Wszyscy... zgrzeszyliśmy. Wszyscy oddajemy naszą krew... kropla po kropli... i gdy będzie jej dość, by wypełnić jego puchar... odzyskamy wolność. Połączymy się ze Stwórcą. Codziennie modlę się, by wziął moją krew. I za każdym razem jestem przerażony, kiedy rzeczywiście... do tego dochodzi.
Irena się cofnęła. O krok. Potem następny.
„Trosz jest z nas wszystkich najbardziej nerwowy". Tak, ten wasz Trosz to po prostu wariat. Co prawda nie będzie musiał nosić w swym łonie dziecka Semirola. Jego geny raczej nikogo nie zainteresują.
Chłopak się opanował. Spojrzał na Irenę. Jego twarz zaszczutego podrostka wykrzywiła się ze skruchą.
– Chciałbym panią przeprosić. Nie wiem... o czym można z panią rozmawiać, a o czym nie.
– Można ze mną rozmawiać o wszystkim – uśmiechnęła się porozumiewawczo. – Doktor Nick już wtajemniczył mnie we wszystkie szczegóły naszego maleńkiego pensjonatu. I proszę się mnie nie bać, Trosz; nie mam najmniejszego zamiaru pana urazić.
– Ma pani dobrą twarz – chłopak opuścił głowę. – To dla mnie niepojęte... że też musi pani coś odpokutować.
Irenie zrobiło się zimno. I to odczucie zdecydowanie nie miało nic wspólnego z porywem wiatru, który zerwał się po kilku sekundach.
– Sama nie wiem, za co tu pokutuję – rzekła z nerwowym śmieszkiem. – Jestem ofiarą własnej pomyłki.
Trosz spojrzał na nią z niedowierzaniem. Odwrócił się i przesunął po śniegu czubkiem buta.
– Proszę się nie martwić. To nie boli.
– Naprawdę? – zapytała Irena, mimowolnie cofając się o jeszcze jeden krok.
Trosz przytaknął ze smutkiem.
– Naprawdę... Ale jest... paskudne. Boję się... Wczoraj była kolej doktora Nicka. Ale on... zmienił zdanie. Wziął Sita. On często... nie rusza Nicka. Mówi, że to lekarz, że jest pożyteczny i dlatego... A teraz sądzę, że po Sicie nastąpi moja kolej – ciekawe, czy następnym razem weźmie Nicka czy mnie?
– Wracajmy do domu – zaproponowała Irena ze znużeniem.
Nick czekał na nich na podwórzu. Uśmiechnął się szeroko i spojrzał obojgu w oczy.
– Już po spacerze? Weź się do roboty, Trosz. Idź do kotłowni pomóc Elzie. I do pralni... Potem zajmij się samochodem. Jan mówi, że zbyt szybko siada akumulator.
Irena odprowadziła atletę zamyślonym spojrzeniem.
– Wymęczył panią?
Irena milczała. Myślała.
– Proszę wybaczyć, że musiałem panią zostawić. Gdy jest się jedynym lekarzem w okolicy, trzeba czasem...
– Nie sądziłam, że ma pan tak wielu pacjentów – Irena spoglądała niewinnie, jednak Nick od razu spojrzał w stronę zabudowań, gdzie zniknął smutny siłacz.
– Co, sprawia wrażenie wariata? To jedynie pozory. W zasadzie jest zdrowy, tyle że się załamał. Był po uszy zakochany w jakiejś pełnej temperamentu dziewczynie i gdy nakrył ją w łóżku z przyjacielem, w przypływie szału zabił ich oboje. Potem co prawda strasznie to przeżywał. No a nasze sądy się nie patyczkują; nieważne, czy zrobił to w afekcie, czy też nie, i tak otrzymał najwyższy wymiar kary. Wtedy właśnie pojawił się Jan ze swoją kasą.
Irena milczała, marszcząc brwi.
– Coś panią martwi?
Pomógł jej ściągnąć kurtkę. Irena zatrzymała się przed lustrem i przez dwie minuty wpatrywała w swą zaróżowioną, lecz posępną i skupioną twarz.
– A... co dolega Sitowi?