123975.fb2
Stali pod oknem – zuchowaci włóczędzy z miedzianymi trąbami, ci sami, ze skrzyżowania... i grzmieli marsz weselny tak, że w sąsiednich domach zapalały się światła... Przenikliwie łomotały bębny i talerze. Wtedy Irena zaczęła płakać i gorączkowo się ubierać, Iwonik zaś przez chwilę stał jak słup, a potem otworzył okno zrywając lateksowe paski uszczelnienia i cisnął w muzyków okrągłym taboretem.
Cyniczna trąba wydała nieprzyzwoity dźwięk.
Iwonik siedział na podłodze i gorączkowo przypominał sobie wulgarne przekleństwa – wszystkie, jakie znał, jakie kiedyś słyszał i zapomniał, a także takie, których nie znał i nie słyszał – wymyślał je na gorąco, przez co brzmiały jeszcze bardziej żałośnie.
Była idiotką... Czyżby było to nieuniknione i w wieku dziewiętnastu lat wszystkie dziewczęta to idiotki?!
A wtedy oczywiście momentalnie wytrzeźwiała. I uciekała, przy dźwiękach weselnego marsza, uciekała, gdzie oczy poniosą, i niemal wpadła pod samochód.
Następnego ranka, zapłakaną, kilkakrotnie wzywano ją do telefonu, lecz ona nie podchodziła, nie mając ochoty na rozmowę z Iwonikiem... a gdy wywołano ją po raz czwarty i zmusiła się, by zejść do okienka recepcjonistki, okazało się, że wcale nie był to Iwonik. W słuchawce nieznajomy głos przymilnie zapytał:
– Czy rozmawiam z Ireną?
Nie była przygotowana na taki rozwój wypadków, więc zachowała milczenie.
– Halo, Ireno?
– Z kim mam przyjemność? – spytała posępnym głosem.
– Mam na imię Andrzej.
Wkrótce dowiedziała się, że on osiąga każdy wytyczony sobie cel. Każdy bez wyjątku.
– Jaki znowu Andrzej? – nie dbała o to, że wszyscy ją słyszą.
– Ten, który zamówił muzykę.
Milczała.
– Znalazłem pani notes... razem z numerem telefonu.
– I co z tego? – zapytała. I już po sekundzie dodała. – Więc niech pan wsadzi sobie ten notes... wiadomo gdzie!
I trzasnęła słuchawką.
Był od niej o siedem lat starszy. Mieszkał sam w ogromnym pokoju niemal bez mebli, jednak poruszać się po nim można było jedynie bokiem, wzdłuż ściany, gdyż całą przestrzeń zajmowało średniowieczne miasto zbudowane z pudełek po zapałkach.
– A co to takiego?! – zapytała, gdy po raz pierwszy przestąpiła próg jego pokoju.
– A, tak – lekceważąco machnął ręką. – Nic specjalnego...
Taki sobie modelik...
Spotkali się na neutralnym gruncie – w kawiarni. Nikołan przyszedł w towarzystwie urodziwej, poważnej kobiety – jednej z tych, które do późnej starości regularnie korzystają z siłowni, masażysty i kosmetyczki. Niemniej dama była podenerwowana i Irena ze zdziwieniem zdała sobie sprawę, że źródłem jej napięcia jest niegroźna pani Chmiel.
– ...oraz pani ostatnie utwory. Czytałam je nawet swojemu synowi – jest zachwycony; połowa jego klasy czeka w kolejce na czasopismo.
Najwyraźniej kłamała. Przypuszczalnie dopiero wczoraj wieczorem wręczono jej czasopismo i w pośpiechu przekartkowała opowiadanie Ireny, pragnąc mieć temat do uprzejmej dyskusji z użyteczną rozmówczynią.
Gdyż z jakiegoś powodu pani Chmiel jest im do czegoś potrzebna.
– Zamierzacie rozmawiać ze mną jako przedstawiciele Rady, czy prywatnie?
Dama się uśmiechnęła – czarująco, choć za tym uśmiechem wciąż kryło się napięcie.
– Kameralne warunki... sprzyjają szczerej atmosferze.
– Czekam na odpowiedź.
– Tak, jesteśmy upoważnieni do prowadzenia oficjalnych rozmów. – Peter, który okazał się korpulentnym, przygnębionym blondynem, westchnął ciężko. – Rozumiemy pani zmieszanie.
– Wiecie oczywiście, że rozwiodłam się z mężem pięć lat temu? – spytała Irena niedbałym tonem.
Peter przytaknął.
– Oczywiście. Proszę wybaczyć, że mimowolnie obudziliśmy w pani niepotrzebne i nieprzyjemne wspomnienia. Jednak Rada... zmuszona jest prosić panią o pomoc. A także o to, by pomogła pani... swemu byłemu mężowi.
Irena milczała.
Zbudowana z drewnianych bali restauracyjka o dziesięciu odseparowanych od siebie przepierzeniami stolikach była o tej porze niemal pusta. Stoły ustawione były w krąg naprzeciwko wejścia, wokół lady, a w centrum, pod szerokim otworem w suficie, mieścił się ruszt. Panował ledwie wyczuwalny zapach dymu i przygotowywany przez gospodarza posiłek dla trojga dopiero zaczął się przekształcać z krwistych, mięsnych kawałków w przyrumienione, apetyczne befsztyki...
– Mamy mało czasu. – Peter Nikołan spoglądał przenikliwie. – A sprawa wygląda w ten sposób. Proszę sobie wyobrazić, że nasz wypełniający swą misję pracownik w trakcie pewnych badań socjologicznych... przeżył ciężki szok, w rezultacie którego stał się... niepoczytalny.
Irena milczała. Nad rusztem unosił się równy, siwy dymek. Jego cienkie smugi zasysał otwór w suficie.
Nawet w ich najlepszym okresie Andrzej nie opowiadał jej niczego o swej pracy. I bez wątpienia zawsze był odrobinę niepoczytalny. Jeśli oczywiście możliwe jest takie zestawienie słów.
– Będzie pani niewątpliwie zaskoczona. – Kobieta westchnęła. – Mężczyźni zaskakują nas nie rzadziej niż my ich. Jednak dane specjalnego testu wykazały, że jedynie silny wstrząs może wyrwać tego człowieka ze stuporu. Na przykład obecność byłej żony.
Irena wciąż milczała. Ta dwójka zasypała ją gradem informacji. Już najwyższy czas, by położyć się na kanapie, naciągnąć koc pod brodę i zastanowić się nad ich słowami.
Ciekawe, co to za „specjalne testy"?
„Zastanowię się nad tym" – chciała powiedzieć, w ostatniej chwili udało jej się jednak powstrzymać.
– Tak. – Peter pochylił się do przodu i jego oczy znalazły się dokładnie naprzeciw twarzy Ireny. – Wygląda to tak, że... od psychicznego zdrowia tego człowieka zależy obecnie los wielu innych ludzi... Można rzec, że to kwestia życia lub śmierci. I Rada zwraca się do pani... jako do odpowiedzialnej obywatelki. Jako do kobiety, pedagoga, humanisty...
Mięso na rożnie powoli przybierało jadalny wygląd. Najwyraźniej pani Chmiel też jest teraz poddawana obróbce, by odpowiednio skruszeć.
Po co ten cały patos?
– Jest w szpitalu? – zapytała Irena i jej głos brzmiał mniej obojętnie, niżby tego sobie życzyła.
Wyglądało na to, że Nikołan i kobieta ledwie powstrzymali się przed wymianą spojrzeń.
– Niestety nie... Nieszczęśliwy wypadek miał miejsce, gdy pan Andrzej Kromar wypełniał naukową misję... był w delegacji.