123975.fb2
– A czy to prawda, że wczoraj była pana kolej, Nicku?...
Ciągle się uśmiechał, lecz ten uśmiech nie był już taki szczery.
– Nicku...
Przeciągnął dłońmi po twarzy, jakby chciał zetrzeć z niej fałszywą wesołość.
– Tylko niech się pani nie stresuje, Ireno. Takie jest życie... Jan bardzo nie chce, żeby się pani denerwowała. Marzy o tym, by życie na farmie pani się podobało.
– Czy mógłby pan zdjąć swój szal?
– Nie ma najmniejszych powodów do niepokoju, Ireno. Zapewniam panią, że nie ma się pani czego bać.
– Proszę go zdjąć.
– Ależ żaden problem... – lekarz znów się uśmiechnął. Jedwabny szalik niczym wąż ześliznął się z jego szyi i drżał w jego nerwowych palcach; gdyż pomimo pozornego spokoju Nick był ewidentnie wzburzony.
Jego szyja okazała się wręcz sinobiała. Po obu jej stronach ciągnęły się ledwie widoczne, cienkie blizny – zarówno stare, jak i świeże. Blizny nitki. Blizny znaki.
Śnił jej się Andrzej. Jak idą razem po cmentarzu i mąż z zapałem opowiada jej jakąś ważną, szalenie interesującą historię. Opowiada i gestykuluje, mówi coraz głośniej, a obok idzie kondukt pogrzebowy i Irena próbuje przekonać go, by ściszył głos. On jednak jej nie słyszy, mówi, śmieje się, wymachuje rękami... Ludzie w żałobie, łzy, trumna. Andrzej niczego nie zauważa. „To jest metoda!" – krzyczy, nie słysząc upomnień Ireny. „Metoda jest narzędziem, a nie celem, rozumiesz? Nie jest podstawowym procesem!" I śmieje się, zadowolony ze swej przenikliwości: przybici rozpaczą ludzie odwracają głowy i pod ich spojrzeniami Irena porzuca Andrzeja, i ucieka przed siebie.
Biegnie po cmentarzu. Dociera do jego najdalszego zakątka. Wśród wielu zapuszczonych grobów czarną ziemią wyróżnia się świeży wzgórek; Irena potyka się; pod nogami ma kamienie i glinę.
Na wyblakłej fotografii nie można rozpoznać twarzy. I niezależnie od wysiłków nie jest w stanie odczytać imienia wygrawerowanego na miedzianej tabliczce.
Obudziła się jak zwykle o świcie. Jak zwykle od strasznej myśli. I jak zwykle spocona.
A jeśli dziecko nie zostanie poczęte? Kto powiedział, że tak po prostu, na jeden rozkaz wampira, zajdzie to, o co wiele par stara się długie lata? A bezpłodność? A...
Wybuchnęła płaczem.
Co ją czeka?
Dopiero teraz pojęła prawdziwe znaczenie słowa „farma". Irena zostanie jedną z nich, dożywotnią niewolnicą wampira, i będzie raz za razem podstawiać szyję... Jeśli wcześniej nie uda jej się podstawić... innego narządu.
Za oknem zaczęły się pojawiać, jak na wywoływanej fotografii, zarysy gór.
Rozdział 6
– Proszę mi wyjaśnić, Ireno, dlaczego, jeśli krwiodawstwo powszechnie uważa się za szlachetny czyn, jeden z najwyższych objawów wzajemnej pomocy... Proszę mi wyjaśnić, dlaczego w naszym przypadku to samo w istocie krwiodawstwo należy traktować jak coś nieludzkiego, potwornego, cynicznego. Oczywiście, nic podobnego pani nie powiedziała. Wystarczy jednak spojrzeć na wyraz pani twarzy!
Nick chodził z kąta w kąt. Semirol apatycznie siedział przed rozpalonym kominkiem i słuchał radia. Wampir całym swoim wyglądem zdawał się mówić: „Mnie tu nie ma" – chociaż Irena odczuwała jego obecność każdą komórką swego ciała.
Z dwóch ukośnych głośników ledwie słyszalnie dobiegała melancholijna melodia. Kiedyś Irena znała i lubiła tę muzykę, i za każdym razem, gdy słyszała znajome dźwięki, podkręcała potencjometr.
– A może się mylę? – pytał Nick patetycznym tonem. – Więc niech mi pani to powie i wyjaśni błąd w moim rozumowaniu! Pani spojrzenie jest bardziej wymowne od najgorszego przekleństwa. Nie mogę jednak zrozumieć... no dobrze, mogę to zrozumieć. Rozumiem. Lecz ostatecznie Jan nie ogranicza się do tego, że wypija z ludzi krew; robi też wiele dobrego – zarówno tym ludziom, jak i innym, ciąganym po sądach, pozbawionym nadziei na udowodnienie swej niewinności.
– Zapisz to – mruknął Semirol, nie odwracając głowy. – Włączę to do swego wystąpienia. Niech przysięgli zapłaczą.
Muzykę zamienił najpierw nonszalancki głos spikera, a potem równie niedbały utwór – piosenkarka cieszyła się życiem, namawiając każdego, kto nie jest osłem, by poszedł w jej ślady.
– Ireno – Nick przestał chodzić, pochylił się nad siedzącą w fotelu rozmówczynią i zajrzał jej w oczy. – Powinniśmy powiedzieć to pani wcześniej. Tak, popełniliśmy błąd. Ale zauważyła przecież pani, że za każdym razem staramy się uchronić panią przed wszelkimi negatywnymi emocjami?
Semirol mruknął ironicznie.
– Powiedziałem coś nie tak? – zdziwił się Nick.
Semirol mruknął głośniej.
– Nie ty. Ta baba, która śpiewa. Miała jeden z najgłośniejszych, najdłuższych i najbardziej przygnębiających procesów rozwodowych.
Irenie zrobiło się żal piosenkareczki. Już dawno nauczyła się nie reagować zbyt emocjonalnie na słowo „rozwód", nigdy jednak nie będzie w stanie zapomnieć własnego.
Semirol się odwrócił. Spojrzał na Irenę przez ramię; bezwiednie przyłożyła dłoń do szyi. Do miejsca, w którym pulsowała pod skórą tętnica.
Semirol się uśmiechnął. Irena zdała sobie sprawę, że wygląda głupio, jednak nie mogła już nic na to poradzić.
– I jak zakończyła się ta sprawa? – zapytał Nick z ciekawością.
Semirol zmienił stację. Głos rozwiedzionej piosenkarki zamienił namiętny tkliwy baryton, śpiewający na szczęście bez słów.
– Na moją korzyść... Gdyż otrzymałem potrójną stawkę. A ogólnie... zarówno ona, jak i jej mąż przegrali. Irena zrozumie, co mam na myśli. Wszak swego czasu rozwiodła się pani z Andrzejem?
Udała obojętność. Inna sprawa, że udawanie przed Semirolem mijało się z celem.
– Woli pan sprawy cywilne – usłyszała własny głos – czy karne?
– Jestem specjalistą o szerokich kwalifikacjach – odparł Semirol z powagą.
– A czy zdarzyło się panu... wybronić od wyroku prawdziwego przestępcę? Mordercę? O którym pan wiedział, że jest winny?
– Tak – odparł Semirol po chwili milczenia. – Zdarzało się.
Nick głośno westchnął.
– A ja ze wszystkich sił staram się stworzyć romantyczny obraz szlachetnego adwokata. Szczerość jest bardzo piękna, ale przecież Irena może opacznie zrozumieć...
– Irena zrozumie to właściwie – Semirol wstał. – Jestem zawodowym kłamcą, jednak z Ireną staram się być szczery. Może pani wierzyć lub nie, lecz nie zwykłem widzieć w ludziach jedynie chodzących zapasów czerwonego płynu. I proszę zostawić w spokoju swoją tętnicę. Pani szyi nic nie zagraża.
Ale grozi czemu innemu, chciała odpowiedzieć Irena.
Jednak zanim to zdanie przyszło jej do głowy, Semirol już wyszedł, pozostawiając płonący kominek, grające radio i wzdychającego z wyrzutem Nicka.
Tego lata wszystko jej się udawało.
Egzaminatorzy wymieniali niedowierzające spojrzenia; studentka Chmiel, która dotychczas dobrze sobie radziła, była kompletnie nieprzygotowana, co nie przeszkadzało jej tak lekko i przekonywająco zdobywać zaliczenia, że w indeksie pojawiały się jedna za drugą mocne czwórki. Przyjaciółki wzdychały z zawiścią; nawet popularny żart „A co sądzicie o karze śmierci?" już nie wprawiał Ireny w zakłopotanie i nie sprawiał, że się czerwieniła. Jej nieprzewidywalny mężczyzna, najlepszy z mężów, należał teraz wyłącznie do niej.