123975.fb2 Ka?? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 43

Ka?? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 43

„Słyszysz to, Andrzeju?"

Irena wyobraziła sobie, że okiennica nagle się otworzy, wyłamana od zewnątrz. Przez rozbite okno wpadnie w blasku błyskawic miejscowy Stwórca, złośliwy i zły, i wymachując słuchawką na zerwanym kablu krzyknie: „Dość tej zabawy! Ostatni seans został zakończony, model się wyczerpał, wszyscy mają opuścić teren eksperymentu!"

Nikt się jednak nie pojawił w blasku błyskawic. Dłonie Semirola powoli i delikatnie przygotowywały Irenę do tego, co miało nastąpić; choć wolała, by adwokat wampir jak najszybciej zrobił swoje, bez żadnej gry wstępnej.

Z pamięci wypłynęła jej czarna skrzynka koreksu w laboratorium fotograficznym, a wewnątrz niej absolutna ciemność służąca do przewijania filmów. Cudze ręce w rękawicach z grubego, czarnego materiału, czarna skrzynka obojętnie pozwala korzystać ze swej ciemności.

A potem przestała myśleć, gdyż wampir, który wiedział, jak zdobywać władzę nad ludzkimi myślami i duszami, znalazł klucz także do jej ciała. I ciało ją zdradziło. Przypomniało sobie, że należy do kobiety. I od razu poczuła to nie tylko Irena, lecz także Semirol.

Sam tego chciałeś, Andrzeju.

Irena zacisnęła zęby i objęła adwokata za szyję. Dotknięcie jego ciała okazało się niespodziewanie przyjemne – skóra wampira była gładka, chłodna, jak dobrze oszlifowane drewno.

– Janie... nie przeciągaj tego...

– Ireno...

Teraz grał na niej jak na instrumencie. Choćby rozstrojonym, brzmiącym nieczysto, wciąż jeszcze niepokornym – grał jednak umiejętnie i z natchnieniem i najwyraźniej z minuty na minutę oczekiwał prawdziwego, czystego, „koncertowego" brzmienia.

– Ireno... zaraz. Jesteś cudowna... Jeszcze napiszesz o miłości... Bądź ze mną, po co ukrywać uczucia...

– Janie, proszę! Jej opór topniał.

– Nie można ukrywać uczuć; przecież ja swoich nie taję. Bądź ze mną – szczerze, z radością, to tak wiele znacz...

Ból od skurczu był niespodziewany i wszechogarniający. Irena ledwie powstrzymała się, by nie krzyknąć.

– Cicho, cicho... Ireno!!

Miała wrażenie, że całe jej ciało zaraz wywróci się na drugą stronę. Ręce jej zdrętwiały i straciła w nich czucie. Konwulsyjnie rozcapierzyła palce; w następnej chwili w jej bok wbiła się igła; dotarło to do niej dopiero po chwili, gdy skurcz już minął.

Nie da się ukryć, że trafiają jej się przewidujący mężczyźni. Jeden kładzie się do łóżka z pistoletem, a drugi ze strzykawką na wypadek skurczu u zbyt nerwowej partnerki.

– To nic takiego, Ireno – wampir ciężko oddychał.

– Wybacz mi, Janie.

– Nie ma za co przepraszać... Chcesz wody?

– Przepraszam, Janie.

– To moja wina. Chyba zbytnio się pospieszyłem.

* * *

Pewnego lata – Irena kompletnie nie pamiętała roku – znaleźli się w luksusowym i modnym kurorcie, jednym z takich, których Andrzej zwykle nie cierpiał, a o których Irena potajemnie marzyła. I właśnie tego lata jej miłość do „riwiery" raz na zawsze umarła.

W sąsiednim domku przebywał sławny reżyser – starzejący się, niezwykle uroczy sportsmen i erudyta. Irena z przyjemnością gawędziła z nim na wszelkie tematy – głównie zaś o tym, co zwykło się określać mianem sztuki. Reżyser miał oryginalne spostrzeżenia, był mądry i po prostu miał talent. Oprócz tego świetnie pływał, łowił kraby i uwielbiał straszyć turystów, od czasu do czasu nurkując pod łódki lub pontony.

Irena lubiła wypływać daleko za boje. Rozpościerał się stamtąd wspaniały widok na zatokę, a poza tym dopiero za bojami zaczynało się prawdziwe morze, puste i wolne. Bała się pływać tam sama, a mąż raczej rzadko dotrzymywał jej towarzystwa; tego pamiętnego dnia Andrzej po raz kolejny odmówił. Był wówczas okropnie zajęty: siedział na piasku z narzuconą na ramiona kraciastą koszulą i budował domek z muszli. Dzieciaki z całej plaży tłoczyły się wokół, zauroczone architektonicznym mistrzostwem tego dorosłego pana. Pana, który nie dostrzegał zaciekawionych dzieci, ich zaintrygowanych mam ani nawet własnej żony.

Dlatego Irena tak się ucieszyła, kiedy reżyser zaproponował jej, by razem wypłynęli daleko w morze.

Przyłączyła się do nich cała ekipa – dwie leciwe damy, inteligentnie wyglądające małżeństwo i młoda wielbicielka „twórczości" reżysera; wszystkich ich nie interesowało oczywiście morze ani Irena, lecz wyłącznie obecność znanego artysty. Niestety, dystans okazał się ponad siły wielbicieli; odpadali po kolei, ze strachem zawracając w stronę brzegu; wkrótce Irena i reżyser zostali sami.

Płynęli i rozmawiali. Oczywiście o sztuce. O plotkach w środowisku bohemy, o kinowych i teatralnych premierach, o pięknie zatoki i morza; reżyser zachwycał się stylem pływackim Ireny, jej stylem życia i w ogóle stylem.

A potem, rozwodząc się nad jakimś zupełnie oderwanym tematem, podpłynął do niej bardzo blisko. I oplótł jej biodra żylastymi, opalonymi nogami; ona zaś zdała sobie nagle sprawę, że ma na sobie jedynie dwa skrawki mokrego, skąpego kostiumu.

Bardzo nie chciała obrazić reżysera. Nie chciała stawiać go w niezręcznym położeniu – pływał jednak szybciej niż ona i wszelkie próby wyswobodzenia się odbierał jako kokieterię. Nie wiadomo, co strzeliło do głowy mądremu przecież człowiekowi – czy to otwarte morze pozbawiło go rozsądku, czy słońce, a może to sława ostatecznie rozpuściła mu mózg.

Irena zaczęła wyrywać się na serio. Do brzegu były dwa kilometry, a wiatr, który rozpętał się już nad ranem, zaczął się nasilać. Reżyser, który poczuł się urażony, zaczął dobierać się do niej na poważnie.

– Niechże pan przestanie!

Fala, która uderzyła ją w twarz, wepchnęła jej słowa z powrotem w usta – razem z haustem słonej wody. Zaczęła kaszleć; reżyser tym razem rzucił się jej na pomoc, ona jednak odepchnęła go ze wstrętem i zachłysnęła się ponownie.

Nie wiadomo, czym zakończyłaby się ta „kąpiel" – jednak w tej samej chwili wydało jej się, że od strony brzegu mknie, przecinając wodę, wielki wodolot. Było to w każdym razie feeryczne widowisko; po półminucie okazało się, że to tylko Andrzej Kromar płynie kraulem.

Andrzej rzucił się na reżysera i zaczął go topić – w skupieniu, przerażająco, ze znajomością tematu. Reżyser bulgotał, młócił kończynami wodę, wypływał i znów się zanurzał, nie mając siły uwolnić gardła od kołnierza silnych dłoni Andrzeja; świadkami kaźni były brudne, żółtonogie mewy i oczywiście Irena, która w miarę swych sił walczyła z falami.

Potem zachłysnęła się na dobre – i zaraz potem zobaczyła wysoko nad głową oddalającą się powierzchnię wody.

Odzyskała przytomność na brzegu. Pod brzuchem poczuła twarde kolano Andrzeja – wytrząsał z niej wodę jak z butelki. Wokół tłoczyli się wzburzeni wczasowicze; na wielu twarzach malował się wyrzut: tak właśnie kończy się wypływanie za boje!

Sąsiedni domek opustoszał. Całe dwa dni Irena dygotała i płakała, absolutnie przekonana, że lada moment fale wyrzucą na brzeg mokre zwłoki reżysera.

A potem przelotnie zobaczyła „topielca" w jakiejś kawiarni – ten pospiesznie zrejterował, udając że jej nie zna. I wkrótce potem opuścił kurort.

Nigdy nie rozmawiali z Andrzejem o tym incydencie. Ani zaraz po nim, ani później; zawarli milczący układ, wedle którego ten wypadek nigdy nie miał miejsca.

Od tamtej pory Irena przestała jednak lubić modne kurorty.

Rano w ogóle nie wstała z łóżka. Oczami wyobraźni widziała współczujące spojrzenia administratora Sita: „Zdaje się, że nic nie wyszło. Ojojoj". I nieśmiałego, wiecznie udręczonego Trosza: „To także jest pokuta". A Nick... Nick. „Współczesna medycyna bez trudu radzi sobie z podobnymi problemami... Następna próba odbędzie się pod okiem lekarza prowadzącego".

Rozległo się pukanie do drzwi. Irena gorączkowo nakryła się kocem – swą jedyną tarczą.

„Współczesna medycyna" pojawiła się w towarzystwie stolika na kółkach. W pokoju zapachniało śniadaniem; nie mówiąc ani słowa, Nick podtoczył swój wózek do łóżka Ireny i usiadł obok na taborecie.

– To rodzinna wizyta w szpitalu? – zapytała ponuro. – Czy poranny obchód?

– Jedno i drugie. – Nick napełnił jej filiżankę. – Chce pani mleka? Śmietanki? Sam nie wiem, jak Elza uzyskuje przy dojeniu tak wspaniałe mleko. Widocznie krowy bardzo ją lubią.

– Nicku – rzekła Irena, wpatrując się z obrzydzeniem w talerz. – Czy jest pan w stanie... coś zrobić? Probówka... Wygodnie, pewnie, w pełni nowocześnie. A może sztuczne zapłodnienie praktykują wyłącznie weterynarze?

Zaiste, dzisiejsza noc odebrała jej wszelką skłonność do delikatności.

– Będzie się pani śmiać – Nickowi nawet nie drgnęła powieka, choć miała nadzieję, że będzie choć trochę zmieszany. – Mógłbym wymyślić jakieś kłamstwo, ale nie będę tego robił. Powiem prawdę i może się pani śmiać na zdrowie... Jan nie chce. Uważa, że podobne metody są cyniczne, że jego potomek powinien zostać spłodzony w maksymalnie rodzinnych warunkach. Wyobraża sobie pani podobny absurd? I co sądzi pani o podobnych wypowiedziach w ustach naszego krwiopijcy?

Irena odruchowo spojrzała w stronę drzwi.