123975.fb2 Ka?? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 44

Ka?? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 44

– Proszę się nie bać – roześmiał się Nick. – Mogę sobie pozwolić na podobne epitety pod adresem Jana, choć nie znaczy to oczywiście, że ktoś inny może postępować podobnie... Nawet pani. Mówię to na wszelki wypadek, by zapobiec niezręcznym sytuacjom. Niech pani je. I nie zadręcza się złymi myślami. Wszystko jest na dobrej drodze; będzie dobrze i za niecały rok zapomni pani o wszystkim; o mnie, o Janie...

I o dziecku, pomyślała Irena.

Nie powiedziała jednak tego na głos.

* * *

Semirol pojechał do miasta – na kilka dni, jak zapewniał Nick. Irena poczuła się swobodniej. Elza migdaliła się z Sitem na tyłach domu. Trosz wyciągnął skądś starą strzelbę myśliwską, rozebrał, wyczyścił, złożył z powrotem i przestrzelał. Podziurawił kulami grubą deskę i roztrzaskał ze dwadzieścia butelek.

Irena z daleka obserwowała zabawę Trosza. Dzień był słoneczny, choć wyjątkowo chłodny. Myśli Ireny toczyły się trzema torami jednocześnie; myślała o przeznaczeniu, ucieczce i strzelbie myśliwskiej.

Czy to możliwe, że to właśnie los przerwał jej „noc poślubną" z wampirem? Kto powiedział, że Stwórca pojawia się wyłącznie w blasku błyskawic – o ile skromniejszy i bardziej efektywny jest momentalny, bolesny skurcz pewnych mięśni. Ciekawe, co zgotuje jej los podczas drugiej próby Semirola; a że taka nastąpi, Irena nie miała najmniejszych wątpliwości.

– Andrzeju – pytała, patrząc w niebo. – Jak długo to jeszcze potrwa? Współpracownicy Petera nie dostają już pewnie wypłaty...

Niebo milczało. Trosz z zimną krwią unicestwiał butelki.

Wcześniej tego samego dnia Irena spędziła pożyteczną godzinę w bibliotece z magnetycznymi rybkami, studiując szczegółową mapę okolicy. Motywy Semirola, który wykupił kiedyś tę jałową parcelę wśród gór, były dla niej teraz o wiele bardziej zrozumiałe. Ucieczka z farmy przez górskie przełęcze była możliwa tylko przy wsparciu z powietrza. Konkretnie na uciekiniera musiałby czekać helikopter z doświadczonym pilotem, a dla pewności jeszcze kuchnia polowa i batalion żołnierzy.

Być może jakiś asceta, który całe życie chodził boso i żywił się konikami polnymi, mógłby przedrzeć się przez te góry. Mając jedynie teoretyczne przygotowanie, Irena nie miała szans.

– Postawił na piękno – wymamrotała z goryczą Irena, patrząc, jak mienią się w słońcu dziwne, pocztówkowe góry. – Niezły modelik, niech to diabli!

Mapy miasta i okolicy były wspaniale dopracowane – Irena znalazła na nich nawet swój dom przy drodze. I tym bardziej zatrwożył ją fakt, że teren po drugiej stronie gór był zaznaczony jedynie kilkoma kreskami i opisany paroma nazwami. Koniec modelu? Bo przecież gdzieś musiał być jego koniec, granica; wszak Andrzej nie jest Bogiem, by stworzyć cały świat.

Przyglądała się talerzowi anteny na dachu. Antena satelitarna zakłada istnienie sputnika. Czyżby Andrzej dołączył tu też fragment wszechświata?!

Droga wiła się wśród gór. Irena nieźle prowadziła samochód, lecz by usiąść tu za kierownicą, lepiej być jednak mężczyzną... A najlepiej wampirem.

Uśmiechnęła się do własnych myśli. Zajrzała przez uchylone drzwi garażu – terenówki Semirola nie było, podobnie jak jej właściciela; stał tam za to samotnie biały samochód osobowy z na wpół zatartym czerwonym krzyżem.

Irena wiedziała, że jest na chodzie. I domyślała się nawet, kto ma kluczyki. Nick...

W garażu panował specyficzny, ostry zapach benzyny, nie był on jednak nieprzyjemny. Irena weszła do środka; wraz z nią do garażu wdarł się wiatr, który zakołysał gołymi żarówkami pod sufitem.

Z powodu zbyt dużych kół z głęboko bieżnikowanymi oponami samochód przypominał baletnicę w wojskowych buciorach. „Kierownica ufnie i z łatwością poddała się jej dłoniom. Silnik zaskoczył za pierwszym razem... Powoli, jeszcze nie wierząc we własne szczęście, wyjechała samochodem za bramę – i zrozumiała, że jest wolna, że teraz nikt nie dogoni jej nawet na najostrzejszym wirażu..."

– Przechadza się pani?

Odwróciła się gwałtownie. Trosz, ze strzelbą dyndającą mu na ramieniu, wzruszył ramionami ze skruchą: że niby przepraszam, nie chciałem wystraszyć.

– Wybiera się pan na polowanie? – odparła pytaniem na pytanie.

Trosz westchnął.

– Chciałem... zimą podchodzą tu kozice. W zeszłym roku jedną upolowałem...

– A ma pan srebrne kule?

– Co? – zdziwił się Trosz.

Przez dłuższą chwilę Irena nie odrywała od niego wzroku; jednak stał pod światło i słabo widziała jego twarz.

– Umie pan prowadzić samochód, Trosz? – zapytała, gdy milczenie zrobiło się wyjątkowo niezręczne.

– Nie... Nie siedziałem nawet nigdy za kierownicą... Jestem jedynie mechanikiem.

– Ale dlaczego? Jeśli pozwalają panu tu strzelać, dlaczego nie nauczyli prowadzić?

– To przeoczenie – rzekł Nick, który podszedł do nich bezgłośnie. – Dobrze by było też potrenować jazdę w trudnym terenie. Ze szczegółową mapą. Choć w zasadzie łatwiej wynająć mikrobus, by zawiózł wszystkich chętnych tam, dokąd sobie zażyczą... Trosz, Elza skarży się, że kocioł przecieka. Sprawdź to.

Trosz westchnął. Postawił strzelbę w kącie garażu i bez szemrania wyszedł.

– Nie podoba mi się tok pani myśli, Ireno – rzekł Nick, odprowadzając go wzrokiem.

Nie odpowiedziała.

– Widzi pani niewolników i ich właściciela... Widzi pani więźniów i strażnika. I zadaje sobie pani zupełnie naturalne w tych okolicznościach pytanie: dlaczego nie uciekają?

– A dlaczego nie uciekają? – wymamrotała Irena, patrząc na strzelbę.

– Dlatego, że każdy z nas zawarł z Janem układ. Umowę. Każdy z nas miał w pewnym momencie wybór... I proszę się tak sarkastycznie nie uśmiechać. Poza tym, dokąd mielibyśmy uciec? Co zrobiłaby Elza... czy myśli pani, że na wolności czeka ją coś więcej niż ulica? A na co może liczyć Trosz czy Sit? Na wieczny strach, ciągłą ucieczkę? Nowy wyrok albo kulę litościwych wspólników?

– A co czeka na pana? – zapytała Irena, zaskakując samą siebie.

Nick uśmiechnął się kącikiem ust. Nie odpowiedział, wziął strzelbę i wyszedł z garażu; Irena dogoniła go w pół drogi do domu.

– Powiedziałam coś nie tak? Proszę mi wybaczyć.

– Co też pani mówi, Ireno; za co miałbym się obrażać? Po tych sześciu latach nie mam już żadnych przyjaciół. Straciłem ich zresztą znacznie wcześniej, w sali sądowej; na pewno pani coś o tym wie.

– Tak. – zmarkotniała.

– No właśnie... Żona powtórne wyszła za mąż. Synowie są przekonani, że nie żyję. Dokąd miałbym uciekać, Ireno?! Jedynym człowiekiem, który choć trochę mnie rozumiał i podtrzymywał na duchu przez cały ten czas, był Jan... Pewnie wydaje się to pani niezgodne z naturą. Tak, nie lubię, kiedy wysysa się ze mnie krew. Lecz niech mi pani wierzy, że to nie jest najgorsza rzecz, jaką człowiek może uczynić drugiemu człowiekowi. Wierzy mi pani?

Po chwili wahania Irena w milczeniu przytaknęła.

* * *

To jest model, mówiła sobie, czytając gazety sprzed tygodnia. To jest model, myślała, oglądając kronikę policyjną na trzech kanałach jednocześnie. To tylko zewnętrznie przypomina normalne życie. To jest model i jeden diabeł wie, jaki był zamysł jego twórcy.

– Jak pan sądzi, Nicku, dlaczego w tym świecie jest tak wielu różnorakich morderców? Niezależnie od tych surowych wyroków. I czy nie wydaje się panu, że świat zwariował pod względem praworządności? Pod względem okrutnej praworządności?

Irena starała się, by jej głos brzmiał jak najbardziej obojętnie.

Skazany ginekolog wzruszył ramionami.

– To pytanie do Jana. To jego życie i zawód.

– A kiedy on wróci? – zapytała po chwili.

– W zależności od tego, jak potoczą się sprawy. Broni teraz jednocześnie w dwóch procesach. Cywilnym i karnym.