123975.fb2
Zwolnił. Zmienił kierunek, w milczeniu podał Irenie ramię – w samą porę, gdyż właśnie zastanawiała się, jak by tu najzręczniej zeskoczyć z głazu.
– Wspaniały dzień na spacery – rzekł Trosz, jak zwykle spuszczając wzrok.
– Dziękuję – rzekła, puszczając jego rękę. – Tak, dzięki Stwórcy mamy dziś piękny dzień.
Rzucił na nią szybkie spojrzenie – czy aby sobie nie kpi.
– Rozmyślałam nad nową powieścią – rzekła Irena, patrząc na migoczące czapy gór. – Będzie to najlepsza rzecz, jaką napisałam.
Trosz się ożywił.
– Już dawno chciałem o to zapytać... Wszystko wymyśla pani z głowy? Czy przypomina sobie pani to, co kiedyś przeżyła, albo pani znajomi, albo tematy z innych książek?
– Modeluję – odparła Irena z powagą. – Poniekąd modeluję nowy świat. Z ludźmi. Nie dbając o to, czy im się to podoba, czy nie.
Trosz milczał zaskoczony. Najwyraźniej oczekiwał innej odpowiedzi.
– I wie pan co, Trosz? Jeśli któryś z moich bohaterów zwróci się do mnie z prośbą o zmianę jego paskudnego życia, raczej puszczę jego prośbę mimo uszu. W książce wszystko powinno wyglądać naturalnie, czytelnicy nie lubią efektów w stylu: deus ex machina; gdyby spełniać życzenia wszystkich tych sztucznych ludzików, żaden tytuł by się nie sprzedał. Mam rację?
Trosz milczał.
– Modlił się pan, Trosz? Powinien się pan więcej modlić. I prosić Stwórcę, by ten świat był lepszy.
– A czy nie jest wystarczająco dobry? – zapytał Trosz po chwili.
– Naprawdę wystarczająco?
Trosz się zatrzymał.
– To grzech tak myśleć.
– Mój kochany Troszu.
Stanęła także i położyła chłopakowi ręce na ramionach – by to zrobić, musiała stanąć na palcach.
– Najdroższy Troszu, nawet jeśli spędza pan na modlitwach większą część czasu – proszę mi wierzyć – znam Stwórcę lepiej niż pan.
Wiecznie opuszczone oczy nieszczęsnego zabójcy w końcu się otwarły. I zrobiły okrągłe jak reflektory.
– Oddając pana w ręce wampira, Stwórca wcale nie chciał pana ukarać... nie chciał też poddać pana żadnej próbie. Śmiem twierdzić, że w ogóle o panu nie myślał. Nie ma nawet pojęcia o pana istnieniu... Może trenował, stwarzając model prototypowy. A może badał jakąś jedną tylko prawidłowość, której nie jesteśmy w stanie pojąć, gdyż widzimy wszystko od wewnątrz. A już na pewno nie dowiemy się, czy ten jego eksperyment się udał, czy nie. Gdyż prawdopodobnie sam Stwórca zginął w wypadku samochodowym kilka miesięcy temu. Co prawda świetnie prowadził, lecz czasem nie czuł mocy samochodu, entuzjazmował się i niepotrzebnie szarżował. Nasz Stwórca był nie z tego świata; ani z tamtego, ani w ogóle z żadnego świata. A teraz nasz model żyje własnym życiem; płynie bez steru i żagla. I bez Stwórcy; pozostawiony samemu sobie. Widział pan kiedyś, jak toczy się z góry samochód bez kierowcy?
Trosz słuchał i jego oczy robiły się coraz większe. Wydawało się, że zaraz powie: „To nieprawda", „To niemożliwe" albo „Co to za bzdury".
Mijały jednak minuty, a Trosz milczał.
– Przepraszam – rzekła Irena ze znużeniem. – Jestem dziś w dziwnym nastroju. Widzę wszystko w specyficznym świetle... A teraz pójdę i usiądę za komputerem. I nie wstanę od klawiatury do późnej nocy. I będę szczęśliwa.
Uśmiechnąwszy się do bojaźliwego atlety, odwróciła się i ruszyła w stronę domu, mając wrażenie, że jej stopy unoszą się nad ziemią.
Po tygodniu stało się jasne, że pierwsza noc poślubna Ireny i Semirola nie dała spodziewanych rezultatów.
– Zdarza się – rzekł Nick wesołym tonem. – Wystarczy trochę uporu i optymizmu, a wszystko będzie dobrze. Prawda, Janie?
– Zamilcz – odparł Jan z wyraźnym rozdrażnieniem.
Irena po raz pierwszy słyszała, żeby rozmawiał z lekarzem takim tonem.
– Jeśli masz ochotę na pogawędki, idź do obory, do Elzy.
– Wybacz, proszę – od razu wycofał się Nick.
Irena milczała. Semirol usiadł obok niej, wahał się przez chwilę i objął ją za ramiona; nie stawiała oporu. Jak gra to gra; nie jest w końcu maciorą ani krową ze znanego kawału, która ze smutkiem robi wyrzuty weterynarzowi: „A kto mi da całusa?".
– Jak nowela? Kiedy będzie ją można przeczytać?
– Jeszcze nieprędko – westchnęła. I dodała w myślach: a ty najpewniej nigdy jej nie przeczytasz.
– Znów wyjeżdżam. Na kilka dni.
– Będę czekać – wydusiła z siebie sakramentalną frazę.
Uśmiechnął się. Objął ją mocniej.
– Nabieram coraz większej pewności, że dokonałem właściwego wyboru. O nic się nie martw, Ireno. Wszystko będzie dobrze.
Dzień po wyjeździe Semirola Irena była świadkiem gwałtownej kłótni.
Najpierw usłyszała podniesione głosy na podwórzu. Mówił głównie Sit; Irena poznała jego specyficzny styl i standardowe słownictwo; prawdopodobnie tak właśnie rozmawiają bramkarze z agresywnymi klientami i zapewne w podobny sposób wierzyciel o zakazanej mordzie rozprawia się z dłużnikiem. Irena nigdy nie znała żadnego bandyty; choć we wszystkie te subtelności ze szczegółami wtajemniczyła ją swego czasu usłużna telewizja.
Wahała się przez chwilę, a potem – gdy usłyszała głos Nicka – zeszła do przedpokoju, narzuciła na siebie kurtkę i wyszła z domu.
Trosz właśnie wycierał krew z twarzy. Jego wiecznie opuszczone oczy były teraz zupełnie szkliste; Sit sapał ciężko i ze złością, a jego ręka – długa, małpia łapa – trzymała Trosza za kołnierz i raz za razem nim potrząsała. Nick stał z boku ze zwężonymi oczami i przenosił lodowate spojrzenie z jednego przeciwnika na drugiego; przy bramie zanosiła się płaczem leżąca na zamarzniętej ziemi Elza. Chusta spadła jej z głowy, odsłaniając krótko ostrzyżone włosy i czerwone uszko wśród splątanych kosmyków.
– Zaraz cię... Uff... Życie ci niemiłe?... Uff...
Sit znowu uderzył. Nick dostrzegł stojącą na progu Irenę i gwałtownie skinął ręką: zamknij drzwi i jazda stąd.
Irena nie posłuchała. Jednak tylko dlatego, że opanowała ją słabość i przypływ mdłości.
Rzadko bywała świadkiem bójek. Najwyraźniej życie na zewnątrz modelu zbyt ją rozpieściło.
Na widok krwi Sitowi całkiem odbiło. Elza zerwała się z ziemi i rzuciła na osiłka – ten odrzucił ją jednym ruchem ramienia. Trosz z chlipnięciem przełknął purpurową ciecz i przez długą sekundę Irena była pewna, że będzie tak dyndać jak zakrwawiona kukła w dłoniach tego draba i nie zacznie się bronić.
A potem Sit odleciał jak Elza, wbił się plecami w ścianę domu, zachrypiał – a Trosz na oślep ruszył do przodu, zadał trzy ciosy – pięścią, kolanem i znowu pięścią – po których Sit z chrapliwym sapnięciem osunął się po ścianie i osiadł na ziemi jak przekłuta piłka plażowa.
Elza ze szlochem zawisła tym razem na ramionach Trosza. Niezłe to były ramiona – można by na nich powiesić cały zestaw Elz, a i tak byłoby im przestronnie jak mszycom na klonowym liściu.