123975.fb2
Nick podszedł do Trosza od tyłu i z całej siły kopnął go butem pod kolano. A gdy Trosz odwrócił się ze zdziwieniem, lekarz chwycił go za kołnierz, przyciągnął do swojej twarzy i powiedział coś do ucha; od tych słów Trosz się opamiętał. Obrzucił nierozumiejącym spojrzeniem chrypiącego Sita i odruchowo otarł wargi. Elza podskoczyła z garstką białego śniegu i zaczęła wycierać nim twarz tego, który „nawet muchy by nie skrzywdził".
Do Ireny podszedł Nick.
– Do domu – rzucił sucho. – Nie ma tu nic ciekawego. Tym razem go posłuchała. Gdyż w końcu odzyskała władzę w nogach.
Nick sam przyszedł do jej pokoju. Zapukał, poczekał na pozwolenie, wszedł, znów poczekał na przyzwolenie i usiadł na krześle.
– Przepraszam... w imieniu Jana. Takie rzeczy się zdarzają... bardzo żałuję, że była pani tego świadkiem.
– A jak często zdarzają się takie rzeczy? – zapytała Irena po chwili.
– Rzadko – Nick się nie uśmiechał. – I niestety... niestety, Jan zażąda ode mnie wyjaśnień.
– Od pana? A dlaczego nie od Sita?
Irena była nieprzyjemnie zaskoczona. Sit był jedynym mieszkańcem farmy, do którego nie czuła ani krzty sympatii. Wręcz przeciwnie.
– Sit... Widzi pani, Ireno, nie mam obowiązku tego pani wyjaśniać, skoro pani jednak zapytała... Sit tak naprawdę nie ponosi za to winy. To Trosz.
– Czyżby? – nawet nie starała się ukryć sarkazmu.
– Niestety... Trosz ostatnio zrobił się nerwowy. Jest to bardzo niebezpieczne, gdyż staje się przy tym nieobliczalny. Przez niego Elza zaczyna być niespokojna. I Sit... on także nie jest szczególnie cierpliwy. Wątpię, by Jan dopuścił, aby z powodu... hm... tego incydentu stabilizacja na farmie została naruszona... Zresztą nieważne; po co ja pani o tym opowiadam?
Góry za oknem gasły. Pokój powoli pogrążał się w ciemności.
– A niech mi pan powie – wymamrotała Irena – czy jako lekarz... psycholog... wie pan, dlaczego Trosz zrobił się ostatnio taki nerwowy?
Nick wzruszył ramionami.
– Gdybym to ja wiedział...
Znalazła Trosza w oborze. W „zwierzyńcu", jak sama ją nazywała. Elza natychmiast wyszła i Irena odniosła wrażenie, że dziewczyna ukradkiem obrzuciła ją wrogim spojrzeniem.
Trosz został. Skinął głową, zawahał się i rozłożył ręce, jakby wzywał na świadków króliki i pozostałe zwierzęta.
– Po co tu pani przyszła... Tu przecież śmierdzi... i w ogóle.
– Pójdziemy do mnie? – zaproponowała Irena. Trosz pokręcił opuszczoną głową.
– A dlaczego? To mój pokój i mogę zaprosić do niego, kogo zechcę... A może Elza – spróbowała zażartować – będzie zazdrosna?
Trosz znów pokręcił głową – tym razem ze strachem.
– Więc chodźmy na spacer. Chcę z panem porozmawiać, Trosz, chciałabym...
– Tak. – Trosz przełknął ślinę i jego umięśniona szyja drgnęła. – Tak, oczywiście...
Doszli w milczeniu do furtki, nie wyszli jednak poza nią. W nocy wiatr ucichł, lampy nad domem i przybudówkami prawie się nie kołysały, na śniegu leżały żółte plamy światła. Góry były niewidoczne – milcząco towarzyszyły im tylko w ciemnościach.
– Skąd bierzecie tu wodę? – niespodziewanie dla samej siebie spytała Irena.
Trosz się ożywił.
– Mamy tu świetną wodę... Źródło mineralne...
– Rozumiem. Czyja pana czymś uraziłam?
Najbardziej pragnęła, by zamrugał ze zdziwieniem. I wtedy ze spokojnym sumieniem mogłaby powiedzieć sobie, że podejrzenie, które ją nurtuje, jest nieprawdziwe.
Spuścił wzrok i wciągnął głowę w ramiona.
– Obraziłam pana? – zapytała jeszcze raz tak łagodnie, jak tylko umiała.
Cofnął się o pół kroku.
– Wygadywałam różne głupoty na temat Stwórcy, o modelach światów... Ale przecież pan wie, że jestem pisarką. Teraz piszę o modelach – i paplam, co mi ślina na język przyniesie... Poczuł się pan tym urażony?!
Milczał.
– Przepraszam. Gdybym wiedziała, że jest to dla pana tak ważne. Ale dlaczego kilka głupich słów tak pana poruszyło? Na pewno często słyszał pan podobne rzeczy; ludzie drwili sobie z pana wiary i w ogóle... Mam rację?
– Tak – wydusił z siebie Trosz.
Uniósł głowę i promień latarki oświetlił jego twarz. W tym świetle siniaki wyglądały jak ciemne okulary, które zsunęły się na nos.
– Trosz – nagle z litości ścisnęło ją za gardło. – Ja kłamałam. Niech pan zapomni o wszystkim, co mówiłam.
Westchnął.
– Nie... to teraz... pani kłamie. A wtedy mówiła pani prawdę.
– Skąd to panu przyszło do głowy?! – To widać...
– Pan chyba oszalał, Trosz! Uważa pan, że naprawdę... osobiście znam Stwórcę?!
Spróbowała się roześmiać i prawie jej się to udało. Trosz się nie uśmiechał.
– To możliwe... Nie wiem przecież, kim pani jest. Może sama jest pani przybyszem. Z gwiazd... Z innych światów...
– Niech pan czyta klasyków i nie ogląda seriali – rzekła Irena pouczającym tonem, podczas gdy jej powolny umysł wyłaził ze skóry, żeby coś wymyślić. Nie; taki obrót spraw nie wchodził w jej plany. W żadnym wypadku.
– Trosz... Cokolwiek by się działo, niech mi pan da słowo, że o wszystkim zapomni... uspokoi się... weźmie w garść...
Pokręcił głową.
– Za późno. Teraz Jan mnie zabije.