123975.fb2 Ka?? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 52

Ka?? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 52

– Do diabła...

Zachwiał się. Spojrzał w stronę ganka, na którym stała jak słup blada Elza.

– Do diabła z nim... Chodźmy, Nick. Wyjmiesz mi kulę.

* * *

Muczały niedojone Śnieżynka i Ruda. Klnąc przez zęby, Nick wziął wiadro i udał się do obory. Jak na katorgę.

Krowy się go bały. Denerwowały się, nie chciały stać spokojnie, próbowały przewrócić skopek; na dwa głosy obrzucały Nicka przekleństwami i żałośnie przyzywały swą dobrą gospodynię. Śnieżynka i Ruda nie miały pojęcia, że blada jak prześcieradło Elza leży teraz w łóżku, pociąga z kieliszka czerwone wino i zagryza jabłkami z hematogenem. Być może nawet Elza zrezygnowałaby z przysługującego jej odpoczynku i przyszła zająć się swą ukochaną trzódką – ale kręciło jej się w głowie i nie mogła ustać na nogach, gdyż Semirol zmuszony był do zwiększenia dawki wyssanej krwi.

– Ireno, do licha... Co się pani tak przygląda?! Niech mi pani pomoże.

– Wydaje się panu, że kiedykolwiek doiłam krowy? – zapytała, przeciskając przez kraty królikarni pęczek przyniesionej trawy.

– A ja?!

– Pan powinien mieć jakieś doświadczenie... Ktoś przecież musiał je doić, gdy Elza miała „wolne".

– Trosz – głucho odparł Nick. – Zwykle robił to Trosz. Wychował się na wsi.

Gorące mleko bryzgało, rozlewało się obok skopka, ściekało po rękach Nicka i kapało z jego obnażonych łokci. Zwierzę się męczyło, jednak były ginekolog przeżywał nie mniejsze katusze.

– A my tu sobie gawędzimy – rzekła Irena głucho i ze złością.

– A co mamy robić? Płakać?

Krowa wierzgnęła; najwyraźniej Nick sprawił jej ból.

– Stój, Śnieżynko! Krowa zamuczała.

– Śnieżynko, uspokój się, wyluzuj... Ireno, niechże ją pani przytrzyma za zad, czy co... Żeby stała w miejscu, zaraza; przecież to do niczego niepodobne.

– Trochę się to różni od ginekologicznych oględzin – rzekła mściwie Irena. – Jak mam ją przytrzymać; za ogon?

Nick miał dość. Opuścił czerwone, opuchnięte ręce; klepnął krowę w bok.

– Idź stąd, Śnieżynko... Ruda, na fotel!

Irena zachichotała nerwowo. Ruda wyciągnęła mordę i zamuczała, aż zadźwięczało w uszach. – Muuuu! Nick przyglądał się swoim rękom.

– Widzi pani, Ireno, Trosz już od dawna balansował na wąskim, choć twardym gzymsie. Jego specyficzne relacje z Bogiem... takim, jakim go sobie wyobrażał... pomagały mu utrzymać równowagę. Po tym, jak zamordował dwie osoby – także w afekcie... Po wyroku śmierci... Po wielu wiadrach krwi, którą oddał Janowi – nie do końca dobrowolnie – było mu coraz trudniej zachować spokój ducha. A potem coś się stało – może wyczerpała się jego wytrzymałość... Szczerze mówiąc, cały czas się tego obawiałem. I proszę...

– Zaszczuli chłopaka – rzekła Irena szeptem.

– Tak – przytaknął Nick ze smutkiem. – Nie chciałbym pani martwić, ale Trosza już raczej nie zobaczymy. Ruda, śliczności ty moje, chodź no tutaj, uspokój się...

Irena zamknęła oczy.

Podrygująca lufa... Dziura w kurtce Semirola.

– A w Jana trzeba strzelać srebrnymi kulami?

Nick się zawahał. Nie odwracając się, pokręcił głową.

– Po pierwsze, to bzdura. A po drugie, czy naprawdę życzy mu pani śmierci? Spokojnie, Rudzieńka...

Dojenie poszło sprawniej. Albo Nick nabierał wprawy, albo Ruda okazała się bardziej ugodowa.

Irena przysiadła na drugiej ławce – w kącie. Objęła kolana rękami.

– I co teraz będzie, Nick?

– Teraz Jan będzie potrzebował dużo hemoglobiny. I wszyscy będziemy musieli obżerać się hematogenem. A ja od dziecka nie znoszę tego paskudztwa. Wciskali mi go jako czekoladę; ależ to było obrzydliwe.

Irena przyglądała się jego zgarbionym plecom. Aż za dobrze pamiętała, jak te plecy zasłaniały ją przed pociskiem.

Choć Trosz raczej nie chciał jej zastrzelić.

Z drugiej jednak strony, tak trzęsły mu się ręce... Kula, która trafiła w terenówkę, mogła pójść rykoszetem.

– Nicku... Czy Jana nie da się zabić zwykłą kulą? Strugi mleka trafiały w wiadro jak poborowy w tarczę; co chwilę chybiając. Strzelało jednak nie „na wiwat", lecz na podłogę, na siano i na spodnie dojącego.

– Cicho, Rudzieńka, uspokój się... Można, Ireno. Można. – Czyli Trosz mógł... – Oczywiście. Bez problemu. Gdyby zachował więcej zimnej krwi... Choć kaliber był dość mały. Trzeba trafić prosto w oko... Spokojnie, Ruda. Spokojnie. Ireną wstrząsnął dreszcz.

– A dlaczego Jan dopuszcza... dopuścił, by Trosz miał tak łatwy dostęp do broni?

Nick przez chwilę wiercił się na taborecie.

– Do diabła, bolą mnie palce... A plecy... Już wolałbym trafić sześć lat temu na krzesło elektryczne, niż doić teraz tę przeklętą krowę.

Stuknęły zamykane drzwi. Irena drgnęła i odwróciła się.

– ...może kupię automatyczną dojarkę?

Semirol stał wyprostowany; zranioną, lewą rękę trzymał w kieszeni kurtki.

– Jak sobie życzysz, Janie – odparł Nick spokojnie. – Powinieneś leżeć i nie wstawać jeszcze przynajmniej jeden dzień.

Irena zdała sobie nagle sprawę, że wampir mógł przecież usłyszeć nie tylko ostatnie zdanie, lecz także większą część ich rozmowy.

– Jak ramię? – zapytała z troską w głosie. Chyba zbyt troskliwie. Wręcz nerwowo.

– Dziękuję, Ireno... To nic takiego. Nic strasznego. Mogę się przysiąść?

Irena po chwili wahania przesunęła się, robiąc obok siebie miejsce dla adwokata.

– Ależ śmierdzi w tej waszej oborze... – Semirol usiadł i oparł się o ścianę. – Przecież tu nie ma czym oddychać, Ireno.

– Chcesz mleka? – zapytał krótko Nick.