123975.fb2
Zachwiał się. Spojrzał w stronę ganka, na którym stała jak słup blada Elza.
– Do diabła z nim... Chodźmy, Nick. Wyjmiesz mi kulę.
Muczały niedojone Śnieżynka i Ruda. Klnąc przez zęby, Nick wziął wiadro i udał się do obory. Jak na katorgę.
Krowy się go bały. Denerwowały się, nie chciały stać spokojnie, próbowały przewrócić skopek; na dwa głosy obrzucały Nicka przekleństwami i żałośnie przyzywały swą dobrą gospodynię. Śnieżynka i Ruda nie miały pojęcia, że blada jak prześcieradło Elza leży teraz w łóżku, pociąga z kieliszka czerwone wino i zagryza jabłkami z hematogenem. Być może nawet Elza zrezygnowałaby z przysługującego jej odpoczynku i przyszła zająć się swą ukochaną trzódką – ale kręciło jej się w głowie i nie mogła ustać na nogach, gdyż Semirol zmuszony był do zwiększenia dawki wyssanej krwi.
– Ireno, do licha... Co się pani tak przygląda?! Niech mi pani pomoże.
– Wydaje się panu, że kiedykolwiek doiłam krowy? – zapytała, przeciskając przez kraty królikarni pęczek przyniesionej trawy.
– A ja?!
– Pan powinien mieć jakieś doświadczenie... Ktoś przecież musiał je doić, gdy Elza miała „wolne".
– Trosz – głucho odparł Nick. – Zwykle robił to Trosz. Wychował się na wsi.
Gorące mleko bryzgało, rozlewało się obok skopka, ściekało po rękach Nicka i kapało z jego obnażonych łokci. Zwierzę się męczyło, jednak były ginekolog przeżywał nie mniejsze katusze.
– A my tu sobie gawędzimy – rzekła Irena głucho i ze złością.
– A co mamy robić? Płakać?
Krowa wierzgnęła; najwyraźniej Nick sprawił jej ból.
– Stój, Śnieżynko! Krowa zamuczała.
– Śnieżynko, uspokój się, wyluzuj... Ireno, niechże ją pani przytrzyma za zad, czy co... Żeby stała w miejscu, zaraza; przecież to do niczego niepodobne.
– Trochę się to różni od ginekologicznych oględzin – rzekła mściwie Irena. – Jak mam ją przytrzymać; za ogon?
Nick miał dość. Opuścił czerwone, opuchnięte ręce; klepnął krowę w bok.
– Idź stąd, Śnieżynko... Ruda, na fotel!
Irena zachichotała nerwowo. Ruda wyciągnęła mordę i zamuczała, aż zadźwięczało w uszach. – Muuuu! Nick przyglądał się swoim rękom.
– Widzi pani, Ireno, Trosz już od dawna balansował na wąskim, choć twardym gzymsie. Jego specyficzne relacje z Bogiem... takim, jakim go sobie wyobrażał... pomagały mu utrzymać równowagę. Po tym, jak zamordował dwie osoby – także w afekcie... Po wyroku śmierci... Po wielu wiadrach krwi, którą oddał Janowi – nie do końca dobrowolnie – było mu coraz trudniej zachować spokój ducha. A potem coś się stało – może wyczerpała się jego wytrzymałość... Szczerze mówiąc, cały czas się tego obawiałem. I proszę...
– Zaszczuli chłopaka – rzekła Irena szeptem.
– Tak – przytaknął Nick ze smutkiem. – Nie chciałbym pani martwić, ale Trosza już raczej nie zobaczymy. Ruda, śliczności ty moje, chodź no tutaj, uspokój się...
Irena zamknęła oczy.
Podrygująca lufa... Dziura w kurtce Semirola.
– A w Jana trzeba strzelać srebrnymi kulami?
Nick się zawahał. Nie odwracając się, pokręcił głową.
– Po pierwsze, to bzdura. A po drugie, czy naprawdę życzy mu pani śmierci? Spokojnie, Rudzieńka...
Dojenie poszło sprawniej. Albo Nick nabierał wprawy, albo Ruda okazała się bardziej ugodowa.
Irena przysiadła na drugiej ławce – w kącie. Objęła kolana rękami.
– I co teraz będzie, Nick?
– Teraz Jan będzie potrzebował dużo hemoglobiny. I wszyscy będziemy musieli obżerać się hematogenem. A ja od dziecka nie znoszę tego paskudztwa. Wciskali mi go jako czekoladę; ależ to było obrzydliwe.
Irena przyglądała się jego zgarbionym plecom. Aż za dobrze pamiętała, jak te plecy zasłaniały ją przed pociskiem.
Choć Trosz raczej nie chciał jej zastrzelić.
Z drugiej jednak strony, tak trzęsły mu się ręce... Kula, która trafiła w terenówkę, mogła pójść rykoszetem.
– Nicku... Czy Jana nie da się zabić zwykłą kulą? Strugi mleka trafiały w wiadro jak poborowy w tarczę; co chwilę chybiając. Strzelało jednak nie „na wiwat", lecz na podłogę, na siano i na spodnie dojącego.
– Cicho, Rudzieńka, uspokój się... Można, Ireno. Można. – Czyli Trosz mógł... – Oczywiście. Bez problemu. Gdyby zachował więcej zimnej krwi... Choć kaliber był dość mały. Trzeba trafić prosto w oko... Spokojnie, Ruda. Spokojnie. Ireną wstrząsnął dreszcz.
– A dlaczego Jan dopuszcza... dopuścił, by Trosz miał tak łatwy dostęp do broni?
Nick przez chwilę wiercił się na taborecie.
– Do diabła, bolą mnie palce... A plecy... Już wolałbym trafić sześć lat temu na krzesło elektryczne, niż doić teraz tę przeklętą krowę.
Stuknęły zamykane drzwi. Irena drgnęła i odwróciła się.
– ...może kupię automatyczną dojarkę?
Semirol stał wyprostowany; zranioną, lewą rękę trzymał w kieszeni kurtki.
– Jak sobie życzysz, Janie – odparł Nick spokojnie. – Powinieneś leżeć i nie wstawać jeszcze przynajmniej jeden dzień.
Irena zdała sobie nagle sprawę, że wampir mógł przecież usłyszeć nie tylko ostatnie zdanie, lecz także większą część ich rozmowy.
– Jak ramię? – zapytała z troską w głosie. Chyba zbyt troskliwie. Wręcz nerwowo.
– Dziękuję, Ireno... To nic takiego. Nic strasznego. Mogę się przysiąść?
Irena po chwili wahania przesunęła się, robiąc obok siebie miejsce dla adwokata.
– Ależ śmierdzi w tej waszej oborze... – Semirol usiadł i oparł się o ścianę. – Przecież tu nie ma czym oddychać, Ireno.
– Chcesz mleka? – zapytał krótko Nick.