123975.fb2
Irena drgnęła. Nick zostawił krowę, zwiesił opuchnięte ręce między kolanami i zgarbiony znieruchomiał, nie odwracając głowy.
– Powiesił się na skraju lasu... na sośnie. Elzie na razie o tym nie wspominajcie. Przepraszam, że mówię o tym w twojej obecności, Ireno. Ale sama rozumiesz, że prędzej czy później i tak byś się o wszystkim dowiedziała.
– Tak – wyszeptała Irena.
Stwórca jest martwy. Stwórca jest martwy... Po co żyć, jeśli Stwórca...
– Ireno – Semirol delikatnie położył zdrową rękę na jej kolanie. – Czy ostatnio rozmawiałaś z Troszem?
– Tak – odparła, gdyż zaprzeczanie nie miało żadnego sensu.
– I jak go odbierałaś? Skąd ten dziwny pomysł... sama zresztą słyszałaś, co na koniec powiedział?
– Na koniec?
– Po obu wystrzałach. Przyznam się, że szumiało mi w uszach i nie jestem pewien, czy dobrze usłyszałem... Co powiedział?
– Zrobił to w afekcie – cicho zasugerował Nick. – Biedny chłopak.
Irena milczała.
Gdyż wystarczyło otworzyć usta, by przyłapano ją na kłamstwie.
Trosz nie miał pogrzebu. Najwyraźniej odszedł z farmy podobnie jak inni skazańcy – w postaci popiołu i czystego ognia.
Po tygodniu Semirol był już zupełnie zdrów.
A jeszcze dwa dni później nie wrócił z miasta sam.
Irena, mimo protestów, została zamknięta w pokoju i tylko przelotnie dostrzegła przez okno, jak wampir wyprowadza z terenówki niskiego mężczyznę w kajdankach – łysego, korpulentnego, z siwą bródką i oszalałym wzrokiem.
Nigdy już nie zobaczyła tego człowieka. I zabroniła sobie zastanawiania się nad jego losem. Na szczęście praca pochłaniała jej całą energię i ochotę do rozpamiętywania przeszłości.
Semirol przychodził do niej nocami – nauczyła się nie panikować, słysząc odgłos jego kroków. Tym bardziej że było między nimi coś w rodzaju partnerskiego układu – on udawał, że nie słyszał rozmowy o srebrnych kulach. A ona, że los Trosza, podobnie jak nieznanego brodacza, w najmniejszym stopniu jej nie obchodzi.
Semirol obchodził się z nią delikatnie. Był też mądry i jego komplementy schlebiały Irenie – choć niekiedy oddałaby wszystko, by wampir był trochę głupszy.
Czasem budziły ją koszmary. Śnił jej się rozbity w drobny mak żółty samochód i leżące na drodze, zakrwawione ciało Andrzeja Kromara.
Zaciskała zęby. Gdyż w żadnym wypadku nie chciała, by Semirol usłyszał, jak mamrocze przez sen: Stwórca nie żyje... Modelator nie żyje.
Był sam środek zimy, gdy test ciążowy dał pozytywny wynik.
Rozdział 8
Wsłuchiwała się w siebie i niczego nie czuła.
Snuła się po pokoju, siadała do pracy, znów wstawała, schodziła na podwórze, gdzie byczkowaty Sit przeglądał jakieś mechaniczne rupiecie; wychodziła za bramę i patrzyła na nisko wiszące nad górami słońce.
Nie była sama. W jej wnętrzu zamieszkał – na dobre i na złe – ktoś niebędący częścią jej ciała. Ktoś inny. Nie ona.
Nick chodził za nią jak cień. Bał się być ciągle na widoku, ale bardziej obawiał się, że nie zdąży podstawić ręki, kiedy Irena się potknie, czy podsunąć jej krzesła, gdy zechce usiąść.
Początkowo jego opiekają drażniła. Jednak wkrótce okazało się, że obecność Nicka bywa bardzo pomocna, szczególnie wtedy, gdy czuła, jak bardzo jest samotna i jak wszystko jej zbrzydło; gdy nie miała już sił, tak jak wcześniej, by liczyć tylko na siebie.
Semirol dużo pracował i ku radości Ireny bywał często i długo nieobecny. Administrator Sit otrzymał najwyraźniej polecenie, by nie niepokoić Ireny swą obecnością; Elza ostatecznie przeniosła się do zabudowań gospodarczych – zdaje się, że nawet tam nocowała.
Na skraju lasu, w pewnej odległości od innych drzew, poskrzypywała na wietrze koślawa sosna. Na gałęzi powiewała żałobna wstążka.
Sit wpadł do salonu czerwony ze złości i Irena nie przestraszyła się jedynie dzięki swej powolności. Nie zdążyła.
– Wytłumacz tej suce, doktorze. Chyba zupełnie jej odbiło. Powiedz jej. Uspokój ją, bo Jan to zrobi...
Nick spojrzał na Irenę i uspokajająco dotknął jej ramienia. Odwrócił się do Sita i zapytał lodowatym tonem.
– O co chodzi?
Sit otwarł już usta, lecz w ostatniej chwili także spojrzał na Irenę. Skrzywił się.
– Chodźmy, doktorze, wyjaśnię ci... A przy okazji tej suce. Kim jest i co powinna robić...
– Gówno muszę z tobą robić.
Elza rzadko pojawiała się w salonie. Teraz nie miała na sobie zwyczajowej chusty; krótkie włosy sterczały w nieładzie, szal na szyi był wyzywająco rozchylony, odsłaniając całe pole blizn – starych, świeżych, wąskich i szerszych.
– Gówno muszę z tobą robić, bydlaku. Sam się obsługuj. Albo niech Jan kupi ci dmuchaną lalę.
– Ach, ty...
Nick zagrodził drogę rozjuszonemu Sitowi. Irena sądziła, że Sit zmiecie ze swej drogi szczupłego lekarza bez większego wysiłku – stało się jednak inaczej. Nickowi jakimś cudem udało się wykorzystać impet Sita, zmienić trajektorię jego ataku i skierować go obok celu, na ścianę. Elza, blada, z mocno zaciśniętymi wargami, nawet nie drgnęła.
– Myślałam... że już... tego nie będzie. Nie... tutaj... – Elza wtrąciła kilka niezrozumiałych słów i Irena nie od razu zorientowała się, że przeszła po prostu na profesjonalny żargon. Dopiero słysząc coś takiego, można było wyobrazić sobie, gdzie, jak i z kim przychodziło „pracować" obecnej oborowej.
– Puszczaaaj... – Tym razem Sit usunął Nicka ze swej drogi, nie rzucił się jednak po raz drugi na Elzę – za to samym spojrzeniem mógłby rozpłatać wołową tuszę.
– A więc... A więc to tak. Dobra, niech tylko Jan wróci... Elza zamilkła. Wydawało się, że na jej twarzy leżą trzy sznurki – dwa sznureczki oczu i bardzo cienki sznureczek ust. Nick odwrócił się do Ireny. Podszedł do niej i mocno ujął pod łokieć.
– Ireno... Bardzo panią proszę. Nie wolno się pani denerwować. W ogóle. Niech pani idzie do siebie.
– Pójdziesz na przemiał – oznajmił Elzie Sit. – Własnymi rękoma wrzucę do pieca twoją pustą skórę; niech tylko Jan wróci...
– Życie wam zbrzydło?! – warknął Nick. – Jazda mi stąd. Oboje. Ale już!
Sit zjeżył się i wyszedł, trzaskając drzwiami. Elza wciąż stała bez ruchu; sznureczek jej ust zdawał się uśmiechać.
– Wyjdź – rzekł Nick tonem ciszej. – Wszystko wyjaśnimy... Ale czy naprawdę tak trudno się pohamować?!