123975.fb2
– A nic – Irena usiadła na kanapie. – Oczywiście odróżniam fikcję od rzeczywistości. Można by wysłać te moje hipotezy do jakiegoś geograficznego czasopisma... Chociaż nie, w takich czasopismach tego nie wydrukują. Lepiej do jakiejś szemranej gazetki o chiromancji, przepowiedniach i sposobach na wywoływanie duchów, „nie z tej ziemi"... Tam wydrukują to z pocałowaniem ręki... i jeszcze honorarium przyślą.
Semirol milczał.
– I co ty ze mną zrobisz? – zapytała żałośnie. – Jeśli mimo wszystko jestem schizofreniczką? Pomyliłeś się co do mojej osoby, Janie. Powinieneś był sprowadzić sobie od razu kilka kobiet, zapłodnić je i z licznego potomstwa wybrać najbardziej udanego osobnika. A pozostałych...
Zakrył jej usta dłonią. Była wąska i twarda; Irena wcisnęła policzek w guzik na jego koszuli i znów poczuła bicie jego serca – lecz o dziwo, teraz puls Semirola był szybszy niż u Andrzeja Kromara; niemal taki sam, jak u normalnego człowieka.
– Ireno... nie trzeba. On może usłyszeć.
Jego dłoń leżała już na jej brzuchu. Irena znieruchomiała – jego dotyk był przyjemny.
Mijały minuty.
Nie stawiała oporu. Opadła na poduszki, pozwalając mu robić ze sobą, co tylko chciał.
Bezwstydnie świecił żyrandol, lampka nocna i stojąca lampa.
– Uśmiechasz się, Ireno?
– To nieprzyzwoite... Przy dziecku... Musnął wargami jej usta. Po raz pierwszy.
– Śmiejesz się?
– Zwykle zaczyna się od pocałunku... a my kończymy...
– No, do końca nam jeszcze daleko.
Więc jak, zrozumiał? Czy mimo wszystko jej uwierzył? Czy też...
Zamknęła oczy.
To już i tak nie ma znaczenia.
Rankami walczyła z atakami mdłości. Nic nie chciało jej się robić i opowiadanie wciąż pozostawało niedokończone.
Nick skakał wokół niej jak niańka. Prawił jej komplementy. Zabawiał. Wytrzasnął skądś film o życiu płodu w brzuchu matki. Początkowo Irena się zżymała, jednak ciekawość zwyciężyła, tym bardziej że film był swoiście estetyczny.
Dni. Tygodnie. Miesiące. Nieproporcjonalna, trochę przerażająca z wyglądu istota unosiła się do góry nogami wewnątrz własnego, czerwonego kosmosu, rosła, pojawiały się linie papilarne, rzęsy, małżowiny uszne, paznokcie.
Irena patrzyła, od czasu do czasu z niedowierzaniem dotykając swego brzucha.
Dni były słoneczne, na codzienne spacery wychodziła w zasłaniających pół twarzy ciemnych okularach.
Żałobna tasiemka na koślawej sośnie wypłowiała i poszarzała. Niekiedy pod sosnę przychodziła Elza, jak na grób. Podobnie jak dzisiaj.
Irena siedziała na pniu przewróconego drzewa, na złożonym we czworo puszystym kocu. Dalej nie było jak iść – trzeba by wspinać się po kamieniach, czego Nick jej kategorycznie zabronił.
Za to tutaj, na kamiennym placyku zasłoniętym z dwóch stron przed wiatrem, było komfortowo jak w parku.
Albo na spacerniaku przyzwoitego więzienia.
Daleko w dole, przy koślawej sośnie, stała zamyślona Elza.
– Nicku...
– Tak, wiem o czym pani myśli... Biedne dziecko. A najsmutniejsze jest to... Może będę cyniczny, ale gdyby coś takiego przydarzyło się Sitowi – Elza także pogrążyłaby się w żałobie. Znienawidziłaby Trosza. Tak, Ireno. Nasza Elza jest niesłychanie romantyczna, choć zapewne nie przeczytała w życiu nawet jednego romansu. A przez cały czas próbuje udowodnić samej sobie, że potrafi kochać nie gorzej niż inni. Wiernie i z oddaniem.
Irena przez chwilę milczała. Lekarz paplał jak zwykle, zabawiając ją i prowokując, jednak w jego słowach brzmiało niedopowiedzenie, kryło absolutne przekonanie, że Irena, zasłuchana w opowieść o Elzie, nie zwróci na nie uwagi.
– A pan, jako lekarz, jaką postawiłby diagnozę. Czy Elza nie potrafi kochać?
Pytanie zabrzmiało idiotycznie poważnie. Nick westchnął.
– Krowy, zwierzęta... bardzo kocha. Prawdziwie.
Irena przypomniała sobie monolog Elzy w komórce. Rozmowy o miłości z aktorami ze zdjęć to zajęcie dla dziesięcioletnich dziewczynek, a nie dla...
– Nick... a między wami coś było?
Elza skierowała się w stronę furtki. Ostatnio przestała garbić się jak staruszka, trzymała się prosto i niekiedy nawet uśmiechała, jak dawniej.
– Oczywiście – odparł lekarz po chwili. – Kiedy tylko się tu pojawiła... uspokajałem ją, przyzwyczajałem do nowych warunków, leczyłem. I ubzdurała sobie, że kocha mnie nawet bardziej niż swoje cielaki. Nie, proszę nie przepraszać, Ireno... Pani pytanie nie było żadnym nietaktem. W tym, że Elza odnalazła na farmie swoje szczęście, jest dużo mojej zasługi. I niech się pani nie martwi, z Elzą wszystko będzie dobrze... dojdzie do siebie. Czas wygoi rany, Ireno. Chodźmy na obiad.
Patrzyła, jak strzepuje koc, składa go i chowa do torby. Słońce kryło się za górami; być może gdzieś w Kordylierach Południowych ktoś zupełnie tak samo spogląda na ten krajobraz, tyle że tam jest na pewno znacznie cieplej.
– Czytał pan wiersze Elzy?
Odwrócił się ze zdziwieniem.
– Słucham?
Irena się uśmiechnęła.
– Intymna bliskość powinna się chyba różnić od rutynowych badań pacjentki? Pomyślałam więc, że wiersze na pewno pan...
Nick przyglądał jej się przez chwilę z szeroko otwartymi ustami. Potem na jego twarzy pojawił się drapieżny uśmiech.
– Wie pani co? Ktoś inny na moim miejscu na pewno by się obraził... Czy mam pani opowiedzieć ze szczegółami, jak przywracałem Elzę do życia?
– Nie trzeba – odparła Irena pospiesznie. – Wierzę panu...
– Proszę mi podać rękę. Bardzo tu stromo. Posłusznie wsunęła dłoń pod jego ramię. Przechadzki z Nickiem przywracały jej dyscyplinę. Nie pozwalały się zdekoncentrować. Zapomnieć o wyglądzie zewnętrznym, rozluźnić się, zgłupieć...
– Na pewno nie czuje się pan urażony? Zachichotał.
– Zemszczę się... Jeśli pani chce, poczytam pani wiersze podczas badania.