123975.fb2
– A właśnie, Ireno... czym pani zakłopotała Jana? Odnoszę wrażenie, że czymś go pani bardzo zaskoczyła.
Uśmiechnęła się tajemniczo.
– To niespodzianka.
– Wyznała mu pani, że w jej rodzinie zawsze rodzą się trojaczki? – zapytał Nick z rozbawieniem.
Zerwał się wiatr. Nick wolną ręką zakrył dłoń Ireny.
– Zimno? Chodźmy szybciej.
Miał ciepłą dłoń; czuła to przez cienką rękawiczkę.
– Nick, już dawno chciałam o to zapytać... O co chodzi? Dlaczego tak się spiął?
– Kto będzie opiekował się noworodkiem? Jan przywiezie tu skazanego na śmierć pediatrę? Karmicielkę? Czy może... powierzy dziecko Elzie?
Wzruszył ramionami.
– Naprawdę sądzi pani, że... nie damy sobie rady? Jan zrobi dla niego wszystko, cała farma będzie zajmować się tym maluchem... Będę miał podręczniki, filmy szkoleniowe, wszelkie możliwe lekarstwa, sprzęt medyczny... nawet inkubator, jeśli będzie trzeba.
– Tak – odparła Irena, wpatrując się w śnieg. – I zapewne jego pierwszym słowem nie będzie „mama", lecz „inkubator".
– Ireno?! – Nick chwycił ją za ramiona i odwrócił do siebie. – Co pani wygaduje?
Uwolniła się.
– Ireno – znów wziął ją za rękę. – Błagam panią... tak nie można. Przecież zawarliście umowę; wszystko zostało ustalone. Będzie pani wolna; wyjedzie pani... Będziemy panią dobrze wspominać. I jeszcze będzie pani miała dzieci. Dziewczynki, chłopców, ile dusza zapragnie; ma pani ku temu bardzo dobre... warunki fizyczne.
– Specjalista – rzekła z goryczą.
Starannie unikali z Semirolem razmów o Andrzeju Kramarze, o jego dziwactwach, wycinkach z gazet i kalendarzu. Momentami Irena miała wrażenie, że Semirola coś gnębi – lecz przyczyną mogły być także sprawy zawodowe. Byłoby dziwne, gdyby zrównoważony wampir zaraził się obłędem i podobnie jak Trosz, tracił wiarę w stabilność struktury wszechświata.
Nie rozmawiali także o niedokończonym opowiadaniu. Irena była już niemal przekonana, że Semirol na dobre o nim zapomniał, dopóki pewnego razu nie zapytał jej jakby od niechcenia:
– Miejsce, w którym twoja bohaterka weszła w tkankę modelu, jest szczytem wzgórza. Którego?
Na stole, przed zdziwioną Ireną, pojawiła się mapa topograficzna; rozpoznała swój dom, domy sąsiadów, szosę.
– Tutaj – wskazała palcem. – Dokładnie tutaj. Droga zatacza tu jakby podkowę... A tam...
– Jechały naprzeciw siebie dwa samochody, żółty i biały – rzucił Semirol, znów jakby mimochodem. – I właśnie tu przyprowadziłaś brygadę śledczą, jakoby po to, by wskazać ciało jeszcze jednej ofiary... Po co?
– Byłam w szoku – odparła niemal bezgłośnie.
– Niech ci będzie... A na co liczyła twoja bohaterka, przyprowadzając śledczych na wzgórze?
Irena przełknęła ślinę.
– Chciała wyjść. Znajduje się tu brama, dwa pręty z przywiązanymi do nich kawałkami materiału... Korytarz okazał się jednak zamknięty.
– Celowo? Przypadkowo? Przez kogo? Dlaczego?
Wzruszyła ramionami.
– Sama autorka tego nie wie?!
– Autor wcale nie musi wszystkiego wiedzieć – oznajmiła dumnie. – Autor ma prawo przypuszczać, zadawać pytania...
Przez chwilę Semirol przyglądał jej się z uwagą. Potem się odwrócił.
– W porządku... I co, zobaczyłaś dym z komina? Pustego domu? I będąc autorką, nie wiesz, kto cię odwiedzał?
– A jaka to teraz różnica? – rzekła posępnie. – Pewnie ta zabójczyni. Przecież Andrzej Kromar wedle oficjalnej wersji nie żył już od miesiąca.
– Według oficjalnej wersji – wymamrotał Semirol w zamyśleniu.
Jakiś czas przed kolacją Nick z profesjonalnym, delikatnym uśmieszkiem zaprosił ją na badania. Jej słabe próby wykręcenia się od tego nie przyniosły rezultatu; Nick zadźwięczał kluczami przed drzwiami lekarskiego gabinetu i puścił ją przodem. Irena weszła, zatykając nos; najwyraźniej mocno wyostrzył jej się węch. Przynajmniej na określone zapachy.
Nick przepuścił ją za parawan. Mył ręce, przebierał się w sterylny fartuch, przygotowywał instrumenty. Irena starannie układała swoje rzeczy na okrytej ceratą leżance i przypominała sobie kadry z „romantycznego" filmu medycznego. Choć ten, który ją zamieszkuje, przypomina teraz raczej jaszczurkę niż człowieka.
Zamyśliła się. Z zadumy wyrwała ją cisza za parawanem.
Odwróciła się, jak na odgłos wystrzału.
Nick na nią patrzył. Sekundę, może tylko pół sekundy, i natychmiast się odwrócił; to jej jednak wystarczyło.
Nie było to spojrzenie lekarza. Nie było nim do tego stopnia, że Irenie zrobiło się gorąco; ten wzrok musnął ją jak język. Po sekundzie osłupienia wybuchnęła płaczem i zaczęła się gorączkowo ubierać.
Nick siedział za parawanem na leżance. W fartuchu, z dyndającą na piersiach maską, trzymając na kolanach czerwone od gorącej wody dłonie. Siedział, zagradzając wyjście. Irena zatrzymała się i przygryzła wargę.
– Przepraszam...
Milczała.
– Przepraszam, Ireno. Jestem bydlakiem. To fakt... Nie wiem, co powiedzieć...
Wyminęła go. Nie oglądając się za siebie, wybiegła na korytarz; prześladowała ją żółtawa, natrętna woń szpitala.
Zapewne incydent dałoby się ukryć przed Semirolem. Udałoby się to zrobić prawie na pewno, gdyby po wybiegnięciu z gabinetu Irena nie wpadła wprost na adwokata wampira.
– Poczekaj, Ireno...
Zdawała sobie sprawę, że musi natychmiast wziąć się w garść, gdyż nieprzyjemności mogą się na tym nie skończyć.
– Co się stało?