123975.fb2 Ka?? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 59

Ka?? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 59

– Nic – starała się nie patrzeć mu w oczy.

– Ktoś cię skrzywdził? Nick?!

– Nie! – bardzo trudno jej było myśleć bez pauz i opóźnień. – Nie... Wszystko w porządku... Muszę z tobą porozmawiać...

W podobny sposób ptak, który widzi w pobliżu gniazda drapieżnika, natychmiast symuluje uraz i opierając się na skrzydle, odciąga niebezpieczeństwo od potomstwa.

– Chciałam ci powiedzieć... Gdzie będzie najwygodniej? Może pójdziemy do ciebie?

Semirol milczał przez chwilę. Niezgrabne zaproszenie Ireny nie zrobiło na nim wrażenia – ostatecznie zdecydował jednak, że rozmówienie się z Nickiem może poczekać.

W półmroku gabinetu Irena poczuła się pewniej – dopóki nie przypomniała sobie, że Semirol widzi w ciemnościach.

Wstrzymała oddech. Ta rozmowa i tak by się odbyła. Inna sprawa, że Irena nieprędko by się na nią zdecydowała. Jednak w tych okolicznościach...

– Słucham – tak, niewątpliwie z takim wyrazem twarzy Semirol zwracał się do potencjalnych klientów.

– Janie – wymamrotała, jakby się usprawiedliwiając. – W zasadzie wszystko już omówiliśmy... proszę się nie dziwić, ale...

Westchnęła, głęboko i ciężko, jak koń przy wodopoju.

– Zgadzam się... zostać twoją żoną.

Maska zawodowego spokoju lekko drgnęła.

– Co?!

– Zgadzam się zostać twoją żoną – uśmiechnęła się rozbrajająco. – Czy to nie wszystko jedno, gdzie będę mieszkać z fałszywymi dokumentami? Ty mi się... – przy tych słowach lekko się zakrztusiła – ...podobasz, lubię cię i...

Zamilkła.

Obraz olejny: „Irena Chmiel prosi wampira o rękę"... Ależ się rodzina ubawi. Wybierzemy najmodniejszy salon i zamówimy suknię ślubną. Czy zaprosić na ślub prokuratora?

– Mówię poważnie, Janie. Nie wymagam od ciebie żadnych zobowiązań. Będę tu mieszkać i... Dziecko potrzebuje matki, to przecież oczywiste.

Semirol milczał. Teraz półmrok był wrogiem Ireny – nie widziała twarzy swego rozmówcy, podczas gdy on nie miał z tym żadnych kłopotów.

Nabrała powietrza do płuc i zaczęła, jakby od początku.

– Będę pracowała przy gospodarstwie... Elzie jest trudno samej. Będę cię kochać... jak żonie przystało. Dziecko powinno być karmione piersią... Dziecko jest... Sam przecież mówiłeś! „W warunkach maksymalnie zbliżonych do rodzinnych". Stwórz mu takie warunki; zgadzam się... też pragnę tego...

Lampka jak zwykle spoglądała przez ramię. Przypominała ptasi szkielet, który podskakiwał na skraju biurka, a potem, zawołany, odwrócił się i rzucił promień światła na nogę Ireny.

– Powiedz coś, Janie...

Zorientowała się nagle z przerażeniem, że ubrała sukienkę tył na przód. Gdy w popłochu uciekała z gabinetu lekarskiego, nie przeszło jej nawet przez myśl, by przejrzeć się w lustrze.

– Powiedz coś wreszcie, Janie! To milczenie jest... wręcz obraźliwe.

Semirol się uśmiechnął.

– Niestety... Niecodziennie dostaję podobne propozycje; muszę to przemyśleć, zastanowić się, do diabła...

Wstrzymała oddech.

– I jak długo będziesz się zastanawiał?

Semirol w zadumie potarł podbródek.

– W zasadzie, Ireno.... A gdybym zaproponował ci pozostanie na farmie na ogólnych warunkach?

Za oknem przepłynęło mdłe światło lampy. Ktoś przeszedł wzdłuż ogrodzenia, potykając się i więznąc w zaspach.

– Ogólne warunki oznaczają po prostu pozostanie, Ireno. Bez obiecanych fałszywych dokumentów. Bez żadnych przywilejów... Wychowywać dziecko, pomagać Elzie przy gospodarstwie i tak dalej. I raz na kilka miesięcy wspomagać mnie hemoglobiną. Skoro bowiem zabrakło Trosza, muszę znaleźć jakieś zastępstwo, by nie narażać zdrowia Nicka, Sita i Elzy... Nie jestem nazbyt cyniczny?

– W sam raz – odparła powoli.

Zdrętwiały jej policzki. To źle, że Semirol widzi jej odrazę i strach. To oczywiste, że jej bladość nie jest wynikiem nieskrywanej radości.

– Jak się czujesz, Ireno?

Semirol znalazł się obok niej. Przysiadł na oparciu i położył jej dłoń na ramieniu.

– Przecież doskonale wiesz, kim jestem, Ireno. Dlaczego sama siebie oszukujesz, mówiąc mi o miłości?

– O miłości do dziecka – odparła odruchowo.

– To szablon, Ireno. Matka nie kocha dziecka, dopóki go nie zobaczy, dopóki się z nim nie namęczy i nie oswoi. W społeczeństwie panuje pogląd, że matka powinna kochać dziecko od chwili poczęcia. To ponoć jest właściwe. Wzbudza korzystne dla dziecka emocje. Nie zadręczaj się, Ireno. Po porodzie dziecko będzie ci głęboko obojętne. Zapytaj Nicka. Widział takich porodów bez liku.

– Zgadzam się, Janie.

– Co?

– Zgadzam się zostać „na ogólnych warunkach". Zajrzał jej w twarz. Ostrożnie cofnął rękę, wstał i przeszedł przez pokój. Irena odniosła wrażenie, że jest rozczarowany.

– Zgoda, Janie?

Spojrzał na nią niemal z litością.

– Zgoda?

Semirol stanął naprzeciw. Przyglądał się jej przez chwilę i Irena, nie widząc w półmroku wyrazu jego oczu, odczuwała ten wzrok jak wycelowany w twarz kij bilardowy.

– Nie, Ireno. Martwi mnie, choć jednocześnie cieszy, twoja gotowość do poświęceń. Jednak dziecko będzie moje. I z nikim nie mogę go dzielić. Przykro mi.

Irena patrzyła na regał z książkami. Jasne i ciemne grzbiety książek, ekskluzywne wydania i pozłacane okładki; miała wrażenie, że patrzy na nią z ciemności przepełniony znieruchomiałymi w oczekiwaniu ludźmi parter teatru, a ona stoi na scenie i nie pamięta kwestii.

– Poza tym będzie uzależniony od hemoglobiny, Ireno. To chyba wystarczający powód, by twoje uczucia macierzyńskie nie przerodziły się w patologię. A może się mylę?

* * *