123975.fb2 Ka?? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 60

Ka?? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 60

Wcześniej nigdy nie była w oficynie. Przez jakiś czas nie mogła się zdecydować – drzwi były jednakowe i nie miała pojęcia, do których zapukać. Potem zdecydowała się wreszcie, zastukała do pierwszych z brzegu – i nie pomyliła się.

– Kto tam? – Nick najwyraźniej nie spodziewał się gości. I najwyraźniej nie chciał nikogo widzieć.

– To ja – rzekła możliwie niedbałym tonem.

– Co?!

Drzwi się otwarły – po chwili wahania – i Irena bez zaproszenia przestąpiła przez próg.

To było coś w rodzaju pokoju w akademiku. Idealnie czysty stół i tylko na jego skraju równa sterta, a raczej wieża z książek, stabilna jak odporny na wstrząsy sejsmiczne wieżowiec.

Irena odwróciła głowę.

Wymięta pościel. Biały język prześcieradła wyglądający spod niedbale narzuconego koca.

Nad łóżkiem wisiała cienka ramka. Dwie dziecięce twarze – chłopcy, w jakiś nieuchwytny sposób do siebie podobni, o wystających kościach policzkowych i jasnej cerze, jeden ośmino-, drugi pięcioletni.

Pospiesznie odwróciła wzrok – przyglądanie się fotografii wydało jej się nietaktem.

– Rozmawiała pani z Semirolem? – zapytał Nick cicho. Tu, w pokoju, wydawał się innym człowiekiem. Irena złapała się na myśli, że nigdy nie widziała go w wymiętej koszuli.

Pogładziła szorstkie oparcie fotela.

– Jakie jest prawdopodobieństwo tego, że moje dziecko nie będzie wampirem?

Nick westchnął, wyciągnął z kieszeni swój jedwabny szal i wytwornym gestem zarzucił go wokół szyi.

– Jestem pewien, że nie wpłynie to na miłość Jana do niego... Widzi pani, oni bardzo dbają o potomstwo. Uzależnione od hemoglobiny dziecko wymaga specjalnej... opieki... diety...

– Będzie dawał mojemu dziecku... poił je...

– Nie wolno się pani denerwować, Ireno... Proszę usiąść. Tutaj. Na krześle.

Nawet nie patrząc na fotografię, poczuła spojrzenia chłopców – starszy się uśmiechał, młodszy był poważny.

– Nie mogę tu dłużej zostać.

– Dam pani tabletkę... Ale proszę się uspokoić. Jeszcze tylko pół roku.

– Nie zostawię tutaj swojego dziecka! Pomoże mi pan w ucieczce albo poskarżę się Janowi na pana... napastliwość. Potrafię zrobić to tak, że uwierzy... Tym bardziej że...

Uśmiechnął się – z przymusem, jakby przepraszająco. Rozłożył ręce.

– Tylko że ja się niczego nie boję, Ireno. Swoją śmierć przeżyłem już dawno. Cudzą widziałem bardzo wiele razy. Nie mam już nikogo, kogo mógłbym stracić. Jan wie o mnie wszystko. Niepotrzebnie pani przyszła...

Odwróciła głowę. Chłopcy z fotografii z radością spotkali się z nią wzrokiem.

Starszy był gawędziarzem, jak jego ojciec. Urwisem i gadułą. Jednak młodszy bardziej przypominał Nicka – poważnego Nicka.

– Myli się pan – szepnęła. – Ale... Modelator pana osądzi.

* * *

Jej próby wyproszenia wyjazdu do miasta nie dały rezultatu. Mało tego, nie miały najmniejszych szans powodzenia.

Semirol uciął sobie z Nickiem długą pogawędkę, Irena nie wiedziała jednak, o czym rozmawiali.

Nick zaczął jej unikać. Pozornie oczywiście wszystko zostało po staremu – codzienny spacer pod okiem lekarza, rozmowy o niczym; najczęściej jednak męczące milczenie.

Semirol często i na długo wyjeżdżał. Sit i Elza przeżywali najwyraźniej coś w rodzaju miesiąca miodowego. Irena przestała zmieniać fryzurę i robić makijaż. Im szpetniej będzie prezentować się przed Nickiem, tym lepiej.

Dni upływały, niczym się od siebie nie różniąc; ten, który mieszkał w jej wnętrzu, jeszcze nie wiedział, co jest mu pisane.

Był zakładnikiem. Pozostawiała go zamiast siebie – pod opieką wampira, skazanego na śmierć lekarza oraz dwojga innych morderców – kobiety i mężczyzny.

– Będzie ci tu dobrze – mówiła, patrząc na malownicze, ckliwie piękne i uprzykrzone góry. – Świeże powietrze... To bardzo czyste miejsce... Po prostu uzdrowisko. Będą się tu o ciebie troszczyć... zapewne będą cię kochać. Jak księcia... albo księżniczkę. Wujek Nick... będziesz mu zastępować tych malców, którzy są już na pewno duzi i myślą, że ich ojciec umarł dawno temu... Wujek Jan... to znaczy twój tata... kocha cię i potrzebuje... będzie ci tu dobrze, kruszynko.

Drgnęła. Przeraziła ją myśl, że jeszcze przed jego urodzeniem Peter, który gdzieś tam, w zewnętrznym świecie, rwie sobie włosy z głowy, postanowi zwinąć w diabły swój obiecujący projekt.

Nick kilkakrotnie wzywał ją na badania – i zawsze odmawiała pod różnymi pretekstami.

– Nie może pani tego ciągnąć w nieskończoność, Ireno. Prędzej czy później będzie pani musiała... A w pobliżu, jak pani dobrze wie, nie ma innych specjalistów...

Spacer był niczym codzienna pigułka. Teraz chodzili po szosie w tę i z powrotem; śnieg zasypał ślady kół terenówki, jednak droga była bezpieczna dla przechadzek – do samego zakrętu.

– Jak on tu jeździ – pomyślała głośno Irena. – Kaskader.

– Ireno...

– Niech się pan zlituje i milczy.

I bez niego rozumiała, że nie będzie to trwać wiecznie. Nienarodzony potomek jest dla Semirola zbyt ważny, by pozostawiać go bez czujnej opieki... Nie wiadomo też, jak skończy się dla Nicka jego profesjonalna bezsilność.

– Sądzę, że nie musimy meldować Semirolowi o wszystkich subtelnościach naszych relacji – rzekła, rozgarniając śnieg czubkiem buta.

Milczał. Najwyraźniej spełniając jej niedawną prośbę. Przez chwilę dręczyło ją poczucie winy. Tylko przez chwilę.

– Nigdy nie opowiadał pan o swojej pracy – uśmiechnęła się z przymusem. – Na pewno jest co wspominać... klinika i...

Zająknęła się, gdyż zdanie wbrew jej woli zabrzmiało dwuznacznie.

– Jest co wspominać – odparł Nick bez uśmiechu. – Mógłbym pani opowiedzieć, jaka droga przywiodła mnie... Jak zdecydowałem się na pierwsze morderstwo. Na eutanazję... Jednak ciężarnym kobietom nie opowiada się takich historii. Pani wybaczy.

Przez jakiś czas szli w milczeniu. Krok Nicka był równy dwóm krokom Ireny; szedł z jej lewej strony, pomiędzy nią a urwiskiem.

A potem go przegoniła.

– Ostrożnie, Ireno... Proszę nie biegać, szczególnie tutaj. Niech pani nie podchodzi do urwiska, tam...

Zamilkł, a właściwie nagle się zamknął. Irena patrzyła w dół. Przepaść, otchłań, urwisko, samotne drzewa na niemal pionowej ścianie. Warstwowe ciasto ze sprasowanego kamienia. I jak okiem sięgnąć – drapieżne, kamienne piękno, ściany i przepaście, niebo jak żywe, zasnute strumieniami obłoków, śnieg w szczelinach, pozbawiony życia, bury mech... Irena wyobraziła sobie orkiestrę symfoniczną w chwili uniesienia. Andrzej kochał muzykę, mroczną i potężną, jego ulubiony utwór wcielony w kamień wyglądałby właśnie tak.