123975.fb2 Ka?? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 61

Ka?? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 61

Andrzejowi zdarzało się wstawać podczas koncertu – ulubionych utworów słuchał na stojąco. Obojętny na psykanie z tylnych rzędów, słuchał, krzyżując ręce na piersiach, podczas gdy Irena wierciła się w fotelu, rozglądała i czerwieniła. Czasem nie wytrzymywała i próbowała pociągnąć go za rękaw – i za każdym razem była karana wściekłym, spopielającym spojrzeniem.

Skończyło się to tym, że przestali chodzić na koncerty, w każdym razie wspólnie.

Na dnie urwiska zalegała mgła. Gęsta i jednocześnie płynna. Brzegi mglistego obłoku zawijały się jak karakuły. W dzieciństwie wierzyła, że jeśli w bezludnym miejscu długo patrzy się w gęstą mgłę, można zobaczyć Stwórcę, który przechadza się w niej jak w chmurach.

Stwórca Andrzej.

Ocknęła się, gdy spod nogi wyśliznął jej się kamyk i poleciał w dół, długo niknąc z oczu; potem potoczył się drugi.

Odwróciła się.

Nick stał dwa kroki za nią. Jego twarz była bielsza od śniegu zalegającego w szczelinach skał.

– Co się stało? – zapytała z niezadowoleniem.

Nick milczał. Na jego czole perlił się lepki pot.

Odsunęła się od krawędzi. Przez chwilę z niedowierzaniem patrzyła Nickowi w oczy, po czym obejrzała się na swe ślady wiodące na skraj urwiska. Zrobiła zachmurzoną minę.

Zbyt wolno myśli. Cała bieda w tym, że za wolno myśli; przecież ta skała wręcz zaprasza do samobójstwa, jeśli oczywiście ktoś ma ku temu predyspozycje...

Nick mocniej zacisnął wargi. Jego twarz o barwie porowatego lodu wydawała się obca – jak czarno-biała fotografia w dokumencie tożsamości.

– Twierdził pan przecież, że niczego się nie boi – rzekła cicho.

Nick milczał. Irena schowała ręce głęboko w kieszeniach. – A więc sam pan o tym myślał... Na wypadek ostateczności zostawił pan tę skałę dla siebie. W przeciwnym razie nie rozumiem, dlaczego naturalny postępek człowieka, który nie ma lęku wysokości, wywołał u pana taką...

Mocno, wręcz agresywnie chwycił ją za rękę i pociągnął z powrotem.

– Nick!!

Odwrócił się. Jego oczy znalazły się naprzeciw jej twarzy; wciąż nie mówił ani słowa, lecz ona zmiękła w jego uścisku.

– Nie chciałam... pana przestraszyć... ani obrazić.

Skrzywił się. Przez moment wydawało się, że nie wytrzyma i zacznie mówić.

Powlekli się z powrotem. Nick już nie ciągnął Ireny za sobą, lecz wciąż kurczowo trzymał ją za rękę.

* * *

Wymyślenie jakiejś gry było dla Andrzeja równie łatwe jak wypicie kawy.

Pewnego razu wybrali się na wycieczkę do odległego, zabytkowego miasta; ogromnego i różnorodnego. Kupili bilety i zarezerwowali hotel – w dniu odjazdu Andrzej uroczyście i wręczył Irenie kolorową widokówkę w kopercie. Nie wytrzymała i od razu ją obejrzała – na pocztówce była ulica, bawiące się dzieci, stary dom z brodatą chimerą i wejście do jakiegoś sklepu, chyba księgarni. Andrzej uśmiechał się tajemniczo.

Tydzień pobytu w wymarzonym mieście wydał się Irenie krótki i długi jednocześnie. Krótki z nadmiaru wrażeń, długi zaś, gdyż nie czuła nóg i nie miała czasu na sen. Wałęsając się po starych uliczkach czy zadzierając głowę u podnóża bajkowych wież, Irena nie zapominała o widokówce – wciąż wypatrywała wśród mnóstwa nieznanych domów tego jednego i gdy w końcu znalazła małe skrzyżowanie z brodatą chimerą, poczuła się naprawdę szczęśliwa; bardziej nawet niż pierwszego dnia tych wakacji.

Sklepik był antykwariatem. Na widok Ireny sprzedawca się ożywił – rozpoznał ją z fotografii; okazało się, że już od dwóch miesięcy czeka tam na nią opłacony i zapakowany prezent.

Andrzej uśmiechał się tajemniczo.

W paczce znajdował się tomik liryki miłosnej wydany przed dwustu laty; przy czym wartościowe były nie tyle wiersze, ile sam tomik, oprawiony w cielęcą skórę, ze zdobionym zapięciem i grawerowaną okładką; brakowało tylko autografu – cudowna zabawka. Irena nie była się w stanie nawet śmiać – po prostu stała i gładziła swój prezent, czując jak za jej plecami uśmiecha się Andrzej.

Teraz, po latach, tomik na pewno przepadnie. Zostanie bezlitośnie wciśnięty w jakiś kąt albo komuś podarowany. Irena prawie zapomniała już tamte dni; zapomniała, bo nie chciała pamiętać.

A teraz, w środku nocy, siedzi, przyciskając dłoń do wściekle tłukącego się serca.

W środku nocy. Dlaczego wszystkie pomysły przychodzą jej do głowy nocą i nie pozwalają spać?!

Dlaczego... dlaczego nie domyśliła się od razu?!

„To ja lecę. Cześć".

Napis na odwrocie widokówki.

A na drugiej stronie nie było nic ciekawego – po prostu ładny, miejski pejzaż. Jakiś sklep z kolorową witryną. Szyld nad wejściem... Ulica, przechodnie, dzieci... Sklep.

Jeden z programów telewizyjnych, który oglądała jakiś czas temu.

– „...niezwykły sklep! Najbardziej staromodni z nas mogą być zaszokowani... ale na pewno spodoba się dzieciom. W minionym tygodniu..."

Mocno przetarła oczy.

„Otworzymy dla was drzwi do nowego świata – świata przerażających bajek i legend!".

„To ja lecę. Cześć".

„Świąteczne żarty i niespodzianki".

„To ja lecę. Cześć".

„Otworzymy dla was drzwi do nowego świata".

Zdała sobie sprawę, że stoi przed oknem, wyłamując palce.

Idiotka. Kretynka. Po prostu głupia baba...

Oto rozwiązanie. Najwyraźniej Andrzej wcale jej źle nie życzył – sądził po prostu, że zajmie jej to co najwyżej miesiąc. Że zorientuje się...

– Co ty wyprawiasz, Andrzeju?!

A co zrobiłby Peter, chcąc wskazać Irenie możliwe wyjście z modelu? Zamieściłby w mediach jakieś niewinne ogłoszenie, „drzwi do nowego świata"? Sposób stary jak świat, wielokrotnie opisany i dający, jeśli wierzyć książkom, świetne rezultaty.

– Andrzej – czy Peter?! A może działają razem? Zamknęła oczy. Tak, Andrzej wyszedł z modelu. Inscenizując własną śmierć. Spotkał się z Peterem i beztrosko oznajmił, że kramik można zamknąć. Jak tak można, rzekł Peter. A pańska była żona?! Ją także zwiniemy wraz z modelem?

Zrób mi prezent ślubny, Janie... Chcę iść do sklepu „Świąteczne żarty i niespodzianki". I kupić sobie maskę wampira. Urządzimy sobie maskaradę.

Czy to naprawdę takie proste?

Wyjdzie i cały ten niedorzeczny świat z wampirami na zawsze zniknie?!