123975.fb2
Roześmiała się i rozpłakała jednocześnie.
– Co się stało, Ireno?
Przyciskała dłoń do podbrzusza. Kuląc się coraz bardziej i wciągając powietrze przez zaciśnięte zęby.
– Co się dzieje, Ireno?!
Semirol wziął ją na ręce i położył na łóżku.
– Boli – wydusiła z siebie.
– Spokojnie... Tylko spokojnie, to na pewno nic takiego... Nick!!
Zaprowadzili ją do gabinetu lekarskiego, podtrzymując z dwóch stron pod ramiona. Irena powstrzymywała się, by nie jęczeć.
– Janie, wyjdź...
Za Semirolem zamknęły się drzwi.
– Bardzo boli, Ireno? Chwilę cierpliwości, zaraz... Umilkł.
Irena patrzyła mu prosto w oczy i w jej wzroku nie było bólu ani strachu.
– Powie mu pan zaraz, że powinnam... że muszę jechać do szpitala. Gdyż mogę stracić dziecko.
Nick odsunął się gwałtownie.
– Ireno...
– Wiem, jak mam na imię... Nie ma pan... niezbędnej aparatury. Niech pan wymyśli, czego pan nie ma... Trzeba mnie natychmiast zawieźć do miasta. Niech mu pan da adres kliniki.
Zauważyła, że Nickowi zaczynają drżeć wargi. Najpierw lekko, potem coraz silniej, a przecież musiał w swoim życiu widzieć i słyszeć nie takie rzeczy.
– To niemożliwe.
– To jest możliwe. I tak właśnie będzie.
Woda lała się do zlewu. Bulgotał szary otwór odpływowy; mijał czas, odmierzany przez bijącą z kranu strugę jak przez dźwięczną, gorącą klepsydrę – zegar wodny.
– Dlaczego pani sądzi, że... to zrobię, Ireno?
– Czyżbym się myliła?
Szumiała woda. Kołysała się śnieżnobiała, nakrochmalona zasłonka.
– Czyżbym się myliła, Nicku?!
Przez chwilę zemdliło ją z przerażenia. A co będzie, jeśli ten akt desperacji okaże się pomyłką?
– Nic panu przecież nie grozi – rzekła łagodnie. – Jan się nie dowie, że symulowałam.
– Jan się niby nie dowie?!
Szumiała woda.
– Boi się pan?
– Droga jest... – unikał jej wzroku. – W takich warunkach się nie dojedzie...
– To już nie pana zmartwienie.
Złapał ją za nadgarstki.
– Dziecko, Ireno. Dziecko!..
Przytaknęła.
– To właśnie dla dobra dziecka. W imię pańskich własnych chłopców... Jest pan przecież mężczyzną...
– Ireno...
– Tak czy nie?!
Odwrócił wzrok.
– Nie. Przykro mi. Nie mogę.
Prowadzili ją do samochodu, podtrzymując pod ramiona. Nickowi strasznie drżały ręce, Semirol był blady i bardzo skoncentrowany.
– Wszystko będzie dobrze, Ireno.
Jak na złość nawaliło w nocy śniegu. Gęstego i mokrego; widziała, jak martwi się Nick. Patrzy to na nią, to w niebo, to na Semirola.
– Czy jesteś pewien, że przejedziesz... w taką pogodę, Janie?
– A mam inne wyjście? – odparł Semirol z rozdrażnieniem i Irena dopiero teraz zauważyła, jak jest zaniepokojony. Jeśli trzeba, przez nieprzejezdne zaspy zaniesie Irenę do miasta na plecach.
Czyżby naprawdę tak troszczył się o nienarodzone dziecko?
Może poczuje jeszcze wyrzuty sumienia. Potem. Kiedy dotrze do sklepu „Świąteczne niespodzianki".
Zresztą potem nie będzie już czego żałować. Model się zatrzaśnie – wraz z wampirem i jego marzeniami o potomstwie, ze ślicznymi, pocztówkowymi górami, surowym wymiarem sprawiedliwości, przodującą ginekologią, wraz z Nickiem, który po raz pierwszy skłamał swemu wielkodusznemu patronowi.
Zajęczała – z niemal prawdziwego bólu. Semirol ścisnął jej dłoń – rozpaczliwie i mocno; a jeśli szczęśliwego wampira martwi nie tylko los dziecka?
Nie teraz. Potem się nad tym zastanowi.