123975.fb2 Ka?? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 63

Ka?? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 63

Śnieg sypał bez przerwy. Nick był coraz bardziej przerażony. Pomogli Irenie wsiąść do samochodu i przez zasypaną śniegiem szybę widziała, jak splatając palce, Nick otwiera usta i zwraca się do Semirola; słów nie słyszała.

Nie wytrzymał. Zdradził, przyznał się; na samą myśl pociemniało jej w oczach.

– ...śnieg... takiej drodze...

Nick się zadręczał. Nie chcąc przyznać się do kłamstwa, próbował mimo wszystko zatrzymać Semirola – szczególnie że pogoda, jakby współczując lekarzowi, robiła wszystko co w jej mocy, by przeszkodzić w wyjeździe.

Jednak klamka już zapadła. Podjęli decyzję i skłamali. Robiąc to tak przekonująco, że nawet chytry jak wąż Semirol wciąż nie domyślał się, że został oszukany.

Dlatego że zbyt wiele postawił na jedną kartę. Że zbytnio dowierzał swemu druhowi niewolnikowi.

– ...się zamknąć? Nie po raz pierwszy siedzę za kółkiem i odrobinę znam tę drogę... Dałeś jej jakieś lekarstwo? Coś przeciwbólowego? Więc to już wszystko. Trzymaj za nas kciuki...

Drzwi się zatrzasnęły. Semirol uśmiechnął się, chcąc dodać jej otuchy. Zapiął jej pas, odpalił silnik, ruszył.

Farma zaczęła zostawać w tyle, góry poruszyły się i popłynęły im na spotkanie; brama była otwarta. Irena siedziała skulona, całą sobą odgrywając skrajne cierpienie.

Czy to się dzieje naprawdę?!

Ile czasu minęło od momentu, gdy przywiózł ją tutaj, skazaną na śmierć, załamaną, w czarnym drelichu?

Śnieg nie przestawał sypać. To źle. To bardzo źle. W taką pogodę nawet taki as kierownicy jak Semirol może uznać, że lepsze już poronienie niż śmierć na dnie urwiska. I zawróci samochód.

Jest zakręt. Granica ich wspólnych spacerów z Nickiem. Dochodząc do tego miejsca, zawsze zawracali z powrotem.

Minęli łuk drogi. Irena westchnęła spazmatycznie. Semirol zerknął na nią ze współczuciem.

Kolejny zakręt. Wściekle pracują wycieraczki na przedniej szybie. Terenówka jedzie z trudem.

Potem samochodem zarzuciło.

Irena instynktownie wczepiła się w siedzenie, samochód ślizgał się, tracąc przyczepność, wykręcając się jak koryto, na którym wiejskie dzieci zjeżdżają z górki.

Semirol zaklął przez zęby. Irena nie dosłyszała.

Cóż to by była za szkoda. Spaść z urwiska i rozbić się o skały, gdy cel jest tak blisko.

Szkoda Semirola, który przecież nie ryzykuje dla siebie.

A najbardziej szkoda jego, nienarodzonego, unoszącego się w swym czerwonym kosmosie i odczuwającego jej strach.

Zacisnęła zęby, próbując się uspokoić. Po co niepotrzebnie straszyć dziecko?

Samochód odzyskał przyczepność. Semirol, zamiast zahamować, dodał gazu.

– Janie...

– Nic nie mów, Ireno. Odpręż się. Wszystko będzie...

Samochód znów wpadł w poślizg. Otarł się o pasiasty, drogowy słupek. Semirol ponownie odzyskał panowanie nad kierownicą. Minęli kolejny zakręt.

Przymknęła oczy. Bała się patrzeć.

Rzeczywiście musi się odprężyć. Zebrać myśli i zdecydować, co dalej. Samochód ma centralny zamek, więc nie uda jej się niepostrzeżenie wyskoczyć na drogę. To zresztą idiotyczny pomysł; po co miałaby to robić? Chyba że w mieście, na światłach... Tam łatwo uciec do bramy czy podziemnego przejścia, wskoczyć do autobusu... Przydałby się tłum. Jak najwięcej ludzi; choć w taką pogodę, na dodatek wieczorem, nie będzie chyba wielu spacerowiczów.

Pozostaje szpital. Co prawda przysięgała Semirolowi, że nawet się nie zająknie, kim jest... Semirol o wszystko zadba... w przeciwnym razie... sama wiesz, Ireno...

Samochodem znowu zarzuciło. Sunął, bezradnie kręcąc kołami i próbując przez śnieżną kaszę złapać grunt. Irena mocniej zacisnęła oczy.

Zaraz terenówka przewróci się na bok i razem z Semirolem polecą w dół – a tam, na dnie urwiska, będą długo umierać w męczarniach, uwięzieni w metalowej puszce.

– Spokojnie, Ireno. Nie bój się.

Świetnie jeździ. Jak Andrzej. Może nawet lepiej niż on; Irena przypomniała sobie, jak mąż uczył ją prowadzić samochód. „Są rzeczy, które zapamiętasz jak papuga. Są rzeczy, które opanujesz jak małpa... Jest też jednak intuicja, bez której ani to pierwsze, ani drugie nie ma sensu".

Zdaje się, że właśnie na tym rozwidleniu strażnicy oddali ją w ręce Semirola. Na śmierć, jak sądziła.

Minęli rozwidlenie.

– Zaraz dojedziemy do szosy... Boli?

Irena prawie już o tym zapomniała. Zapomniała, że musi symulować, a Semirol, jak się okazuje, pamiętał ojej bólu nawet na najtrudniejszej, najbardziej niebezpiecznej drodze.

– Boli – odparła i nie do końca rozminęła się z prawdą.

– Już zaraz... na szosie przyspieszymy...

Szpital. Semirol przekaże ją sanitariuszom – z rąk do rąk. Położą ją na szpitalnym łóżku i powiozą korytarzem... Na blok operacyjny? Nie; najpierw muszą przecież postawić jakąś diagnozę...

Dokądś ją powiozą... I wtedy...

Szczęście. Jakże potrzebuje dziś szczęścia. Andrzeju, pomóż...

– A oto i szosa.

Irena zobaczyła światła. Właśnie światła, gdyż w śnieżne dni szybko się ściemnia.

W oddali przejechał autobus. Prawdziwy kursowy autobus z pasażerami.

Samochód wpadł w poślizg. Irena krzyknęła.

– Do diabła... Nie bój się, Ireno. To tylko dziura w lodzie... Zaraz będziemy...

Zawył silnik. Spod kół bryznął brudny śnieg.

Samochód nie ruszył z miejsca. Irena wstrzymała oddech. Dzięki Bogu ma spowolnioną reakcję, dopiero teraz jest naprawdę przerażona. Dopiero teraz...

Semirol znowu zaklął. Przekręcił kierownicę.